Artur Orzech: znów jestem na właściwym miejscu [WYWIAD]

2024-05-07 14:46 aktualizacja: 2024-05-08, 07:05
Artur Orzech. Fot. TVP/PAP/Ireneusz Sobieszczuk
Artur Orzech. Fot. TVP/PAP/Ireneusz Sobieszczuk
Przez lata komentował występy artystów na Eurowizji. Trzy lata temu odszedł z TVP. Teraz wrócił do mediów publicznych i znów usłyszymy jego głos podczas tej muzycznej imprezy. Z Arturem Orzechem rozmawiamy o tym, po co nam Eurowizja, dlaczego polscy wykonawcy nie odnoszą sukcesów i dlaczego postanowił sam sprawdzić się na scenie (ale nieeurowizyjnej) jako muzyk. Tegoroczny 68. Konkurs Piosenki Eurowizji odbędzie się 7, 9 i 11 maja w Malmö.

PAP Life: Mówi się, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a pan do tej rzeki zwanej Eurowizją wchodzi kolejny raz po trzyletniej przerwie. Myśli pan, że warto?

Artur Orzech: Nie miałem nawet chwili wahania, ale to przekonanie nie wzięło się znikąd. W momencie, kiedy w 2021 roku zostałem odsunięty od komentowania Eurowizji, rozpocząłem alternatywne komentowanie na swoim kanale youtubowym. I bardzo mocno mnie zaskoczyło, kiedy się okazało się, że jest 100 tysięcy wejść. Dlatego jeśli tyle ludzi chciało posłuchać Artura Orzecha, dla mnie decyzja powrotu do telewizji była prosta. Zresztą większość mojego życia zawodowego jest związana jest z Konkursem Piosenki Eurowizji, więc po prostu czuję, że znów jestem na właściwym miejscu.

PAP Life: Dlaczego właściwie został pan odsunięty od Eurowizji?

A.O.: Odebrałem to jako „karę” za to, że wycofałem się z prowadzenia „Szansy na sukces”. Podkreślam, że była to moja decyzja, bo pojawiały się w mediach różne spekulacje na ten temat.

PAP Life: Podobno nie chciał pan prowadzić programu, w którym gośćmi mieli być Jan Pietrzak i zespół Boys?

A.O.: To też, ale było kilka czynników. To, o czym pani mówi, było dla mnie ewidentnym dowodem na to, że przestałem być brany pod uwagę jako współautor „Szansy na sukces”, tylko zacząłem być traktowany jako prezenter telewizyjny, który ma powiedzieć to, co mu każą. Mam zbyt dużo bagażu doświadczeń telewizyjnych i zbyt wiele formatów autorskich, które robiłem w telewizji, żebym został prostym czytaczem tekstów, które są przez kogoś przekazane. Odszedłem, na szczęście znalazłem przystań w radio Rockserwis.

PAP Life: Nie bał się pan, że już nigdy nie wróci do telewizji?

A.O.: Myślę, że osiągnąłem taki stan świadomości, że wiem doskonale, że praca w telewizji to stąpanie po dosyć kruchym lodzie. Niestety ubolewam nad tym, bo są takie telewizje, by oczywiście wymieniać nieśmiertelną telewizję BBC, gdzie znane twarze o ugruntowanej wiarygodności dziennikarskiej zawsze mają swoje miejsce, niezależnie od wiatrów politycznych. W Polsce to się niestety nie sprawdza. Więc są momenty, kiedy można pracować spokojnie, tak jak teraz, ale są i takie, kiedy trzeba się ugiąć. A ja, po pierwsze, już jestem w takim wieku, że nie muszę tego robić, a po drugie – we mnie już od młodości było sporo elementów kontrolowanej anarchii. Żyłem jeszcze w czasach PRL-u i pamiętam doskonale tamte czasy, kiedy czegoś nie było wolno i wtedy już się buntowałem. Gdy w czasach studenckich napisaliśmy z Piotrem Klattem piosenkę „Kości czerwone, kości czarne” o generale Jaruzelskim i stanie wojennym, przyszło dwóch smutnych panów przed koncertem, który graliśmy w Rivierze Remont w Warszawie i grozili nam relegacją z uczelni, jeśli wykonamy piosenkę. Tego też się nie przestraszyliśmy, więc jakoś specjalnie się już nie boję.

PAP Life: Niewiele osób wie, że jest pan jednym z założycieli zespołu Róże Europy, z którym nie tylko występował pan na scenie, ale też komponował muzykę. Dlaczego pan odszedł z zespołu?

A.O.: Róże Europy założyliśmy w 1983 roku. Faktycznie napisałem lwią część muzyki na pierwsze dwie płyty. W tym czasie skończyłem studia i dostałem etat asystenta na Uniwersytecie Warszawskim. Uznałem, że pewien etap w moim życiu się zamknął, swoje zrobiłem, a teraz idzie nowe, czyli będę się doktoryzował. A jednocześnie pojawiło się radio, które bardzo mi się spodobało. Coś musiałem odpuścić i odpuściłem zespół, który Piotr Klatt, z przerwami krótszymi bądź dłuższymi, ale cały czas, konsekwentnie prowadzi.

PAP Life: Kiedy po raz pierwszy komentował pan Eurowizję?

A.O.: W 1992 roku, chociaż trudno to nazwać komentowaniem, bo wtedy nie byliśmy jeszcze w Konkursie, poza tym Telewizja Polska nie miała żadnych aspiracji, żeby z tego robić - nazwijmy to umownie - coś wielkiego. Pracowałem wtedy w Polskim Radiu. Bogusław Brelik, który w tamtym czasie bezpośrednio zajmował Eurowizją w TVP, usłyszał mnie na antenie albo ktoś mu o mnie powiedział, że jest taki młody człowiek w radiu, który władza językiem angielskim, a jednocześnie jest radiowcem, czyli zrobi dwa w jednym. Bo na samym początku to bardziej była praca translatora i głosu radiowego. Całość materiału była nagrywana w telewizji, a potem emitowana - żeby nie być zbyt dosadnym - ze środy na czwartek, najlepiej po północy. I dopiero kiedy telewizja podjęła decyzję, że w 1994 roku startujemy w Eurowizji, to zaczęło się myślenie jako o naszej Eurowizji, a nie jakimś ciele obcym, które po prostu trzeba przetłumaczyć, nałożyć głos i wyemitować.

PAP Life: Zaczęło się bardzo dobrze. Edyta Górniak, która nas wtedy reprezentowała zdobyła drugie miejsce. Pamięta pan jej występ?

A.O.: Oczywiście. Siedziałem na Woronicza i komentowałem na żywo. Nie było jeszcze zwyczaju, żeby komentatorzy jeździli, to nastąpiło kilka lat później. Przyznam, że bardzo lubię wyjazdy na Eurowizję, być tam na miejscu, chodzić na próby, na konferencje prasowe, rozmawiać z artystami i innymi komentatorami.

PAP Life: Podobno ma pan najdłuższy staż wśród komentatorów?

A.O.: Rzeczywiście jestem seniorem wśród komentatorów, ale to nie znaczy, że jestem najstarszy. Na przykład Graham Norton z BBC jest ode mnie starszy, ale z kolei młodszy stażem. Komentatorzy tworzą pewna społeczność i jak w każdej społeczności, do jednych jest nam bliżej, a inni są bardziej odlegli. Bardzo blisko koleguję się z Peterem Fennerem, który od lat jest komentatorem telewizji norweskiej. Ta przyjaźń nie wzięła się znikąd. Bo my z reguły - nie wiem, dlaczego, ale tak jest - zazwyczaj mamy kabiny komentatorskie obok siebie. Peter jest nieprawdopodobną kopalnią wiedzy eurowizyjnej. Gdy siedzi się obok takiego człowieka, który rzuca faktami, datami jak z rękawa, to daje poczucie komfortu,

PAP Life: Pan też jest kopalnią wiedzy o Eurowizji. Który konkurs szczególnie pan zapamiętał?

A.O.: Staram się pamiętać wszystkie Eurowizje w różnych aspektach. Dla mnie w ogóle ten konkurs jest pewnym ewenementem na skalę światową. Niewiele osób wie, że Eurowizja nieustannie ewoluuje. Kiedy na przykład w latach dwutysięcznych zdecydowano się tylko na głosowanie publiczności, wyniki były wypaczone, bo zaczęło się głosowanie regionalizmami. Okazało się, że kraje sąsiadujące, a głównie byłe kraje Związku Radzieckiego, głosują na siebie i tak dalej. Na szczęście to się zmieniło. Ale też są takie zmiany w sensie widowiska, których być może widzowie nie odbierają, a ja w trakcie transmisji staram się nie zaśmiecać im głowy – na przykład kolejność występów. Ten format raz się rozwija w dobrą stronę, czasami gdzieś błądzi. Ale nie ma innego konkursu, który tak fascynowałby świat, żeby w jeden wieczór w roku zebrać 200 milionów ludzi przed telewizorami.

PAP Life: Pamiętam występ Conchity Wurst z Austrii. Ileż to wywołało komentarzy, że wygrała „baba z brodą”!

A.O.: Mnie tego typu występy absolutnie nie dziwią. Każda z telewizji ma prawo decydować o tym, kto wystąpi i w jakiej formie. Jeśli telewizja austriacka dokonała wyboru Conchity Wurst, to nie ma dyskusji, że ktoś się komuś nie podoba. Może wystąpić każdy, z każdym przekazem. Poza tym, że próbuje się - i bardzo słusznie - restrykcyjnie trzymać Eurowizję obok polityki. Chociaż nie zawsze to się udaje, jak na przykład z Izraelem w tym roku.

PAP Life: Izrael nie będzie brał udziału?

A.O.: Będzie, nic mi na ten temat nie wiadomo, żeby nie występował, aczkolwiek są głosy, że być może nie powinien tego robić. Pamiętam, jak lata temu Wierka Sierdiuczka z Ukrainy śpiewał piosenkę, która odnosiła się w jakimś stopniu do władzy Putina i wtedy organizator interweniował, mówiąc o tym, że są tam wątki polityczne, które nie powinny mieć miejsca. Z kolei występ Jamali łączył się z historią lat 20. XX wieku i też to było komentowane, że już ocieramy się o politykę. Ale odkładając ten wątek na bok, występowali też artyści, którzy kompletnie nie potrafią śpiewać, na przykład zespół PingPong z Izraela, ale za to na scenie świetnie się bawili. Na Eurowizji pojawiają się muzycznie rzeczy wartościowe, ale też element frywolnej rozrywki. Albo to akceptujemy, albo po prostu wyłączamy telewizor.

PAP Life: Wiele osób uważa, że Eurowizja ma coraz mniej wspólnego ze śpiewaniem. Za to dużo tam dymów, cekinów, piór, akrobacji, itd.

A.O.: Ale to przecież jest rodzaj telewizyjnego show. Jeśli ktoś szuka szlachetnej muzyki i umiejętności wirtuozerskich, to są eurowizyjne formaty dla młodych muzyków klasycznych, dla baletu, itd.

PAP Life: Tylko, że show dominuje. Po co dziś jest Eurowizja? Wykonawcy, którzy tam się pojawiają, często są kompletnie nieznani w swoich krajach i po występie kariery nie robią. A przecież kiedyś Eurowizję wygrała ABBA.

A.O.: Ten argument często się pojawia i dla mnie jest absolutnie wyssany z palca, ponieważ w 1974, kiedy ABBA wygrała, była kompletnie nieznanym zespołem. Odnosimy się do artystów sprzed kilku dekad, nie mając zielonego pojęcia, w jakim punkcie rozwoju swojej kariery wtedy się znajdowali. Céline Dion też wygrała Eurowizję jako kompletnie nieznana osoba. Ale przyznam, że również psioczyłem w latach dwutysięcznych, gdzieś mniej więcej do 2015 roku na poziom artystyczny. Że na scenie liczyły się głównie wybuchy ognia, balety, przebiórki .

Na szczęście ten czas minął i w tej chwili wygrywają artyści, którzy moim zdaniem, jak na poziom eurowizyjny, są bardzo wysoko i którym Eurowizja rzeczywiście pomaga w karierze. Jamala zyskała absolutnie rozpoznawalność w Europie, włoski zespół Maneskin sprzedaje mnóstwo płyt na świecie, Salvador Sobral z Portugalii, który złamał wszystkie zasady tak zwanego show eurowizyjnego, a wygrał ten konkurs, jest bardzo popularny. Przecież rok w rok Eurowizja nie wyda z siebie ABBY, ale w ostatnich latach pokazuje, że jest w stanie docenić artystów.

Ja w ogóle uważam, że Eurowizja nie jest miejscem dla gwiazd, czego najlepszym dowodem był występ Patricii Kaas. Była już wtedy gwiazdą, a z półfinału nie weszła do finału. Osobiście obserwowałem w lobby hotelowym, jak płacze z tego powodu. Moim zdaniem gwiazdy powinny pojawiać się gościnnie. Tak jak Justin Timberlake czy Madonna.

PAP Life: Wrócę jeszcze do występu Edyty Górniak. Od tamtej pory żaden z polskich wykonawców nawet nie zbliżył się do jej wyniku. Może na Eurowizję wysyłamy wykonawców, którzy nie powinni tam jechać?

A.O.: To już jest szersze pytanie, do którego nie bardzo chcę się odnosić, bo w ostatnich latach chyba było tak, że jechali ci, których wskazał prezes telewizji, a nie jakieś zasady panujące wobec artystów szeroko pojętego rynku muzycznego. W tym roku - powiedzmy to sobie wprost - nie było ani czasu, ani pieniędzy, żeby TVP przeprowadziła jakąkolwiek szerszą formę preselekcji. Trochę stoję z boku tych wszystkich zastrzeżeń i emocji, ale wierzę, że jury wybrało najlepszą z możliwych propozycji. A jeśli chodzi o narzekanie, że zaczęliśmy dobrze, a potem było już tylko gorzej, to równie dobrze możemy sobie ponarzekać na polską piłkę nożną, która nie jest w lepszej sytuacji. Z drugiej strony, co na przykład mają powiedzieć takie Niemcy, którzy są od początku w konkursie, a dziewięć razy byli ostatni, Norwegia 10 razy była na końcu, Finlandia też 10, więc my naprawdę nie jesteśmy najgorsi w tej Eurowizji.

PAP Life: Za to dwa razy wygraliśmy Eurowizję Junior.

A.O.: Szczycenie się, że dwukrotnie wygraliśmy Eurowizję Junior nie jest dla mnie żadnym wyznacznikiem, bo tam zasady głosowania są kompletnie inne. Krótko rzecz ujmując, można głosować na siebie. Oczywiście szanuję i wybór piosenek, i obydwie dziewczyny, które wygrały (Roksana Węgiel w 2018 i Viki Gabor w 2019), natomiast mimo wszystko trzeba przykładać różne miary do tych dwóch formatów. Wierzę, że jeszcze osiągniemy sukces w przyszłości, tylko myślę, że trzeba zmienić kilka kwestii, a przede wszystkim nasze podejście do wyboru reprezentantek czy reprezentantów na Eurowizję. Bo na razie toczy się to najczęściej z rozbiegu. Trudno jest wybrać świetną kompozycję z worka, do którego wszyscy coś wrzucą. A może ktoś ma coś fajnego i nic tam nie wrzuci?

PAP Life: Wielu artystów nie chce jechać na Eurowizję, bo do niczego nie jest im to potrzebne.

A.O.: Na początku zgłaszali się artyści, nazwałbym ich - nobliwi. Bo przecież i Justyna Steczkowska śpiewała, i Ania Jopek, i Mietek Szcześniak. W preselekcjach mieliśmy też Wilki, Various Manx i tak dalej. Ale mam wrażenie, że wielu artystom głównie zależało na promocji w Polsce, a nie na wyjeździe na Eurowizję. Poza tym nikt nie zdawał sobie sprawy, że przecież my na siebie głosować nie możemy i bardziej jest to ciężka praca na zewnątrz, w Europie, żeby się pokazać, zapracować na głosy. Stąd, myślę, nastąpiło jakieś załamanie zainteresowania tak zwanych gwiazd, co akurat mnie specjalnie nie bolało i nie boli. Bo jak już mówiłem, uważam, że Eurowizja to nie jest miejsce dla gwiazd. Dajmy szansę młodym.

PAP Life: Pan też postanowił sprawdzić się na scenie. I nie tylko jako prowadzący różnego rodzaju festiwale i gale, ale wrócił pan do koncertowania z Różami Europy. Dlaczego?

A.O.: Z Piotrem Klattem cały czas miałem kontakt. W ubiegłym roku zgadaliśmy się, że Róże Europy obchodzą jubileusz 40. grania i wtedy Piotr zapytał mnie, czy nie dołączyłbym incydentalnie na jakieś koncerty. Uznałem to za dobry pomysł i tak się to wszystko zaczęło. A potem, jak już się pojawiłem gościnnie, to się okazało, że zagościłem na dłużej. Co z tego wyniknie, nie wiem, ale daje mi to dużo radości. Gram w miejscach, w których nigdy nie miałem okazji zagrać ,jak Tauron Arena w Krakowie, katowicki Spodek, czy warszawski Torwar, gdzie pojawiają się tysiące ludzi. Widzę, że niektórzy nie znając mojej historii, zastanawiają się, czy wiem, gdzie jest na przykład E-dur na gryfie gitary. Więc udowadniam też, że to, co przez 30 lat opowiadałem, że kiedyś grałem na gitarze, nie jest jakąś bajką, którą sobie wymyśliłem.

PAP Life: Bardzo trudno było nam się umówić na tę rozmowę. Ma pan mnóstwo obowiązków zawodowych, ale też rodzinnych. Całkiem niedawno został pan ojcem. Pana córeczka lubi muzykę?

A.O.: Mam bardzo muzyczną rodzinę i słuchamy sporo różnej muzyki. Natomiast dziecko jest na razie jeszcze zbyt małe, żeby atakować je decybelami. Dość mocno trzymam się zasady, że moje sprawy rodzinne są prywatne. I chciałbym, żeby tak zostało. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

kh/