Wolał zagrać esbeka niż dobrego księdza. Młody aktor o tę rolę musiał walczyć [WYWIAD]

2023-10-23 16:56 aktualizacja: 2023-10-24, 09:55
Aktor Mateusz Więcławek, fot. PAP/Leszek Szymański
Aktor Mateusz Więcławek, fot. PAP/Leszek Szymański
Aż 20 lat czekał na realizację scenariusz filmu o agencie SB, który przez wiele lat inwigilował Karola Wojtyłę. Przymierzało się do niego kilku reżyserów, ale dopiero teraz Robert Gliński przeniósł na ekran. W jego filmie „Figurant”, który od 20 października można oglądać w kinach, główną rolę zagrał Mateusz Więcławek. Nam aktor zdradza, jak przekonał reżysera, żeby to właśnie jemu powierzył rolę Bronisława Budnego, dlaczego uważa, że grany przez niego esbek nie jest postacią jednowymiarową, za co najbardziej lubi swój zawód i jakie ma związane z nim marzenie.

PAP Life: Jak dostałeś rolę Budnego? Wygrałeś casting czy skorzystałeś z tego, że już wcześniej współpracowałeś z Robertem Glińskim?
Mateusz Więcławek: To dość ciekawa historia. Rzeczywiście, z Robertem Glińskim pracowałem wcześniej trzykrotnie. Zacząłem od niedużego, ale w sumie dość znaczącego epizodu w „Kamieniach na szaniec”, później grałem kolejno w jego filmach „Czuwaj” i „Zieja”. Bardzo cenię go jako reżysera. Robi kino autorskie, które ma swój sznyt, charakter, własny język. Chyba mogę powiedzieć, że lubimy ze sobą pracować, coraz bardziej sobie ufamy. A z „Figurantem” było tak, że zaraz po pandemii zadzwoniłem do Roberta, żeby dowiedzieć się, jak się czuje i co u niego słychać. Wtedy mi powiedział, że pracuje nad nowym filmem, ale akurat tam nic dla mnie nie ma.

Wtedy, trochę żartem, trochę serio, powiedziałem: „Robert, zrobiliśmy razem trzy filmy, głupio byłoby, gdybyśmy nie zrobili czwartego. Może więc chociaż tak zwane drzewko by się dla mnie znalazło, żebyśmy zachowali ciągłość pracy”. Drzewko to w naszym branżowym języku malutka rola, epizodzik. Robert nie był przekonany, ale w końcu dał się namówić i wysłał mi scenariusz, oczywiście pod warunkiem, że nikomu go nie pokażę. Zacząłem czytać, szukać dla siebie jakiejś postaci i doszedłem do wniosku, że najbardziej podoba mi się główna rola.

PAP Life: I zaproponowałeś Glińskiemu, żeby to właśnie tobie ją powierzył?
M. W.: Powiedziałem mu, że mam na Budnego fajny pomysł. Muszę przyznać, że Robert nie zareagował entuzjastycznie. W końcu zgodził się mnie przesłuchać, ale dodał, że chce mnie też sprawdzić w roli księdza Michała. Na castingu próbowałem zagrać obie te postaci, teraz się przyznam się, że ksiądz Michał trochę celowo mi nie szedł. Ale zanim ostatecznie dostałem rolę Budnego, musiałem jeszcze powalczyć. Miałem sporo prób z innymi aktorami, później Robert wymieniał mnie na innych Budnych, ale ostatecznie wrócił do mnie. Miałem rację (śmiech).

PAP Life: Nie dziwię się, że wolałeś rolę złego esbeka niż dobrego księdza. Wielu aktorów mówi, że granie czarnych charakterów jest znacznie ciekawsze. Też tak uważasz?
M. W.: Nie wiem, czy ciekawsze, słyszałem, że jest łatwiejsze. Chociaż w przypadku Bronka Budnego właściwie od początku nie miałem przekonania, że ta postać jest jednoznacznie zła. Rzucały mi się różne cechy jego charakteru, zachowania, które nie pozwalały mi na jednoznaczny odbiór jego osoby. Generalnie o postaciach, które gram, nigdy nie myślę w kategoriach „dobry bohater” czy „zły bohater”. Jeżeli już to bardziej w kategoriach protagonista i antagonista.

PAP Life: Ale Budny jest zły do szpiku kości. Pracuje w SB, w departamencie zwalczającym Kościół, a swoje zadania wykonuje wyjątkowo gorliwie. Co jest w nim niejednoznacznego?
M. W.: Na przykład jego wrażliwość na sztukę, która przejawiała się tym, że robił dobre zdjęcia. To świadczy o darze obserwacji, umiejętności wyłapywania pewnych elementów z rzeczywistości, które mogą mieć znaczenie. Budny w relacjach z Martą i księdzem Michałem chwilami pokazuje jakąś szczerą i dobrą stronę swojej natury. To dzieje się niezależnie od niego, trochę mimowolnie. Jest prawdziwe, mimo że w jakimś stopniu też patologiczne. 
PAP Life: Jednak zarówno w relacji z Martą, która zostaje jego żoną, jak i księdzem Michałem, którego lubi, ostatecznie to zło bierze górę. 
M. W.: Budny zaczyna się gubić. Ciemna strona przejmuje nad nim kontrolę. Faktycznie, zaprzedaje wszystko w imię zemsty i materialnych korzyści. Ale gdzieś podświadomie czułem, że nie wszystko, co on robi, jest do końca świadome. I chciałem to pokazać. Myślałem o tym, czy te pierwsze szczere relacje, które ma z Martą i księdzem Michałem, paradoksalnie zamiast go sprowadzić na dobrą drogę, nie otworzyły w nim jakiś starych ran, co zmusiło go do tak skrajnych działań. Myślę, że komunistyczna ideologia, której się zaprzedał, nie jest dla niego ważna, równie dobrze mógłby się sprawdzić gdzie indziej. Jest skuteczny, inteligentny, ma dobrą pamięć. Dla niego nie ma znaczenia, że pracuje w SB, ważne jest, że ma z tego pieniądze, ma władzę, czyli coś, czego bardzo pragnie, a czego nigdy wcześniej nie miał.

PAP Life: Uważasz, że czasem to, że człowiek znajdzie się po stronie dobra lub zła, nie jest do końca świadomym wyborem?
M. W.: Wydaje mi się, że duże znaczenie mają okoliczności. Budny nie ma rodziny, wychował się w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne, tam doznał jakiś krzywd. Ma traumę, stąd bierze się jego nienawiść do Kościoła, zagubienie. Myślę, że to, jaką wybieramy drogę, zależy też od tego, w jakim stanie emocjonalnym wtedy jesteśmy, co nas boli, uwiera. Bywa też, że działamy impulsywnie, nie mamy świadomości, że można byłoby postąpić inaczej. 

PAP Life: Wierzysz, że za wyrządzone krzywdy zawsze kiedyś trzeba zapłacić? 
M. W.: Chciałbym w to wierzyć. Dobrze byłoby, gdyby tak się działo.


PAP Life: Masz 30 lat, nie możesz więc pamiętać czasów, w których dzieje się akcja „Figuranta”. Co, poza scenariuszem, było dla ciebie źródłem wiedzy o tamtych latach? 
M. W.: Przede wszystkim ludzie, którzy pracowali przy tej produkcji i doskonale pamiętają tamte czasy. Dużo dowiedziałem się od Roberta Glińskiego i scenografa Ryszarda Meliwy. Dzięki nim łatwiej było mi „przenieść się w czasie”, właściwie to oni wykonali tę robotę za mnie. Pracując przy produkcjach rozgrywających się w czasach, których osobiście nie znam, zawsze zadaję sobie pytania: Czy jestem w stanie dobrze opowiedzieć tę historię i jak to najlepiej zrobić?. Uważam, że zewnętrzne okoliczności to tylko tło. Emocje, o których opowiadamy, są ponadczasowe. 


PAP Life: Czy to cię najbardziej kręci w aktorstwie? 
M. W.: Po prostu lubię swoją pracę. Bywa trudna, ale bywa też bardzo przyjemna. Często wiąże się z zadawaniem sobie ważnych pytań, nieustającym podważaniem siebie, swoich decyzji, analizowaniem swojego miejsca w świecie, ale też empatią dla ludzi, obserwacją. Uważam, że jest to wyjątkowy zawód. Jest w nim coś więcej niż tylko praca. 
PAP Life: A kiedy poczułeś, że chcesz być aktorem?
M. W.: Wydaje mi się, że dość wcześnie wykazywałem jakieś predyspozycje w tym kierunku. Chociaż nikt, łącznie ze mną, nie brał tego na poważnie. Moja rodzina nie ma nic wspólnego z artystycznym światem, można więc powiedzieć, że jestem czarną owcą (śmiech). Wychowałem się w małej miejscowości, w której nie było ani teatru, ani kina, więc do wszystkiego musiałem dojść sam.

PAP Life: Ukończyłeś łódzką Filmówkę, o której krążą różne opinie. Niedawno głośno było przypadkach mobbingu w tej szkole. Jakie ty masz wspomnienia? 
M. W.: Dość dobre, ale głównie ze względu na przyjaciół, których tam znalazłem. Miałem bardzo fajny, zdolny rok, z wieloma osobami spotykam się teraz na planach, ostatnio w „Figurancie” grały dwie osoby z mojego roku. Na studia dostałem się dopiero za trzecim podejściem. Kiedy odpadłem za pierwszym razem, przeprowadziłem się do Krakowa i poszedłem do prywatnej szkoły aktorskiej Lart. Wtedy zacząłem też statystować, m.in. w filmie „Pod Mocnym Aniołem” Wojtka Smarzowskiego, u którego kilka lat później zagrałem dużą rolę w „Weselu”. Na pewno miałem trochę szczęścia w zawodzie. Na planie jednego z filmów, gdzie dostałem mały epizod, zobaczyła mnie Julia Popkiewicz, która szukała chłopaka do serialu „Głęboka woda”. Pojechałem na casting i wygrałem. Od tamtej pory raczej nie narzekam na brak pracy. A co do studiów, to uważam, że system edukowania aktorów nie jest zbyt dobry. Studia trwają za długo, jest sporo zajęć, na których trzeba być, a to wszystko blokuje ludzi przed wejściem na rynek. Chociaż akurat mnie udało się w tej kwestii dogadać z wykładowcami. Miałem profesorów, których dobrze wspominam, a ich metody przydają mi się także dziś w pracy.
PAP Life: Oglądasz siebie na ekranie?
M. W.: Zawsze, zwykle dwa razy. Za pierwszym razem tak bardzo skupiam się na swojej roli, że niewiele więcej dostrzegam (śmiech). Dlatego za drugim razem staram się po prostu obejrzeć film.  Jestem bardzo krytyczny w stosunku do siebie. W każdym kolejnym filmie staram się czegoś nowego nauczyć.

PAP Life: A z roli w „Figurancie” jesteś zadowolony?
M. W.: Tak. Ale w moim przypadku poczucie zadowolenia z pracy wynika nie tylko z ostatecznego rezultatu. Czasami ważniejszy jest sam proces tworzenia. A praca przy „Figurancie” to był wyjątkowy czas z wyjątkowymi ludźmi. 
PAP Life: Masz plany na kolejny film z Robertem Glińskim? 
M. W
.: Na razie nie. Co prawda Robert przymierza się do następnego filmu, ale znów twierdzi, że tam nie ma dla mnie roli. Zobaczymy, co będzie (śmiech). Teraz kończę zdjęcia do serialu dla Canal+. W przyszłym roku prawdopodobnie wchodzę na plan filmu, który można sklasyfikować jako body horror. Projekt jest w fazie preprodukcji, więc nie chcę za dużo o nim mówić, żeby nie zapeszyć. Mam też marzenie, które chciałbym spełnić – myślę o własnym filmie. Materiał od dawna mam gotowy, ale jak to często bywa w tej branży, wszystko rozbija się o finanse.  (PAP Life)


Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

Mateusz Więcławek – aktor, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. Debiutował w 2014 roku, kiedy zagrał epizod w filmie „Kamienie na szaniec” i jedną z głównych ról w „Obietnicy” Anny Kazejak. Od tamtej pory wystąpił w kilkunastu produkcjach filmowych, z których najgłośniejsze to „Czuwaj” i „Zieja” Roberta Glińskiego,  „Wesele” i „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, a także serialach i telewizyjnych „Belfer”, „Głęboka woda”, „Prawo Agaty” i „W rytmie serca”.  
 
nl/