O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Christopher Rothko: ojciec niczego widzowi nie narzucał, dawał mu przestrzeń do kontemplacji [WYWIAD]

Mój ojciec usuwał się w cień, by dać widzowi przestrzeń do kontemplacji. Chciał pełnego cielesnego doświadczenia działa sztuki - powiedział PAP Christopher Rothko, autor książki „Mark Rothko. Od środka”.

Christopher Rothko. Fot. PAP/Stach Leszczyński
Christopher Rothko. Fot. PAP/Stach Leszczyński

Polska Agencja Prasowa: Mark Rothko traktował swoje obrazy jako „dramaty”. Napisał pan, że ta wypowiedź najlepiej oddaje nasze doświadczanie jego sztuki. Dlaczego tak jest? O co chodzi z tymi „dramatami”?

Christopher Rothko: On nigdy nie chciał biernego widza. Chciał widza, który będzie wchodził w interakcję z jego obrazami. Chciał, aby nawet te klasyczne dzieła, które wyglądają jak same kolory na płótnie, ożywały dla publiczności. Ale to nie dzieje się samo. Odbiorca musi "wnieść siebie" do obrazu i naprawdę się zaangażować – tak jak w teatrze, gdzie nie ogląda się biernie przedstawienia. Jeśli publiczność angażuje się w to, co dzieje się na scenie, wszystko, co widzi, nabiera życia. Rothko uważał, że tylko wtedy doświadczenie jest prawdziwe i głębokie.

PAP: Myślał o interakcji nacechowanej dramatycznymi emocjami?

C.R.: Odnosił się do dramatu w teatrze. Kiedy pisał te słowa, czytał greckich klasyków – Sofoklesa, Eurypidesa, Ajschylosa. Na rok przestał malować i studiował ich dzieła, a potem wziął się za Szekspira. Sięgał po wielkich autorów, dotykających głębi ludzkiej duszy. Co ciekawe, chyba czytał więcej niż chodził do teatru, bo nie miał wówczas pieniędzy. Widział w tych tekstach podstawowe pytania ludzkiej egzystencji – zależało mu, by jego obrazy też je zadawały.

Image
Christopher Rothko. Fot. PAP/Stach Leszczyński
Christopher Rothko. Fot. PAP/Stach Leszczyński

PAP: Postrzegał siebie bardziej jako malarza czy filozofa?

C.R.: Nie wiem dokładnie, jak sam się postrzegał. Natomiast z całą pewnością napędzały go idee. Za pośrednictwem swoich obrazów potrafił przełożyć je na uczucia, których odbiorca naprawdę doświadcza. Nie chciał odnosić się jedynie do wzroku czy słuchu. Chciał pełnego cielesnego doświadczenia.

PAP: A czyje idee go inspirowały? Którzy filozofowie byli mu bliscy?

C.R.: Nie mamy zbyt wielu dokumentów, gdzie moglibyśmy znaleźć odpowiedź na to pytanie. Mój ojciec nie prowadził dzienników, ani nie pisał wielu listów. Na szczęście zaczął pisać książkę z filozoficznymi esejami o sztuce. Wiemy, że ważni byli dla niego Fryderyk Nietzsche – zwłaszcza „Narodziny tragedii”. Jeszcze Søren Kierkegaard oraz idee egzystencjalizmu - wyraźnie go pochłaniały w połowie kariery. „Dlaczego się rodzimy?”, „Jaki jest sens życia?”, „Co dzieje się po śmierci?” - uważał, że wszyscy zadajemy sobie te pytania, choć zwykle je wypieramy. Patrzenie na obraz Rothki to moment, by się z nimi skonfrontować.

PAP: Co odpowiada pan ludziom, gdy mówią, że nie rozumieją jego dzieł?

C.R.: Rozumiem ich. Wielu ludzi albo jest całkowicie pochłoniętych jego sztuką, albo w ogóle jej nie czuje. Jeśli po prostu stoisz i patrzysz na obraz, oczekując efektu, nic się nie wydarzy, obraz będzie po prostu wisiał na ścianie. Pytano ojca, z jakiej odległości najlepiej patrzeć na jego obrazy. Odpowiadał: „pół metra”. Trochę żartował, ale nie do końca, ponieważ dodawał: „z tej odległości je malowałem i chcę, żeby oglądający mieli takie samo religijne doświadczenie jak ja podczas tworzenia”.

PAP: Jak z biegiem lat zmieniała się pana relacja z pracami ojca?

C.R.: Rothko Chapel (Kaplica Rothko - PAP) w Houston, jego opus magnum, której zaprojektował całe wnętrze, jej ośmiokątny kształt i wszystkie 14 obrazów wewnątrz - tworzy jedną całość. Kiedyś myślałem, że mieści się na obrzeżach jego twórczości. Dziś wiem, że to najczystsze odzwierciedlenie jego idei, tego wszystkiego, co próbuje zrobić poprzez swoje obrazy. Myślę o niemal całkowitym usunięciu się w cień, by dać widzowi przestrzeń do kontemplacji i całkowicie własnej interpretacji jego pracy. To przestrzeń trudna, ale bardzo poruszająca – jeśli odbiorca sobie na to pozwoli. Rothko daje mu tylko sugestię, reszta jest własną podróżą widza.

PAP: Pan sobie na to pozwolił?

C.R.: Za pierwszym razem nie byłem na przygotowany na to, jak potężne to będzie przeżycie, było ciężko. Spędziłem tam dwie godziny i była to dla mnie wielka podróż. Do dziś byłem w kaplicy już ponad sto razy i czasem przeżywam głębokie doświadczenie, a innym razem nic się nie dzieje. Jest tak, ponieważ kaplica się nie zmienia, ale ja tak. Ona jest odbiciem mnie samego w tym danym momencie.

PAP: Czuł się pan w obowiązku napisania książki „Mark Rothko. Od środka” jako strażnik spuścizny ojca?

C.R.: Szczęśliwie nie. Jestem psychologiem, pisałem też recenzje muzyczne, nigdy nie planowałem pracować z jego sztuką. Jednak robię to, bo sprawia mi to przyjemność. Gdybym nie miał nic do powiedzenia lub gdyby nikogo to nie interesowało, nie zajmowałbym się tym. "Strażnik spuścizny"... Największą pracę wykonała w tym zakresie moja siostra Kate. Uratowała obrazy przed sprzedażą, po niej nikt by już ich nigdy nie zobaczył.

PAP: Pracował pan z nią przy pisaniu książki?

C.R.: Pracujemy razem przy każdym projekcie związanym z Rothko, ale akurat "Mark Rothko. Od środka" to moja książka i moje emocje. Czasem przychodziłem do niej z pytaniami. Prosiłem, aby przeczytała książkę i udzieliła kilku komentarzy.

PAP: Czy żyje pan z ojcem poprzez jego dzieła?

C.R.: Tak. Mój ojciec zmarł, gdy miałem sześć lat. Mimo to mam z nim cudowne wspomnienia, pamiętam jego studio, obrazy w domu i wspólne chwile w Central Parku. Jednak, jak większość ludzi, zrozumiałem go naprawdę dzięki jego sztuce. To jest proces trwający całe życie. 10 lat przed wydaniem swojej książki, edytowałem jego zapiski filozoficzne, co było niezwykłą rozmową, której być może nigdy byśmy nie odbyli, nawet gdyby żył dłużej. Jednak nie dokończył ich, więc w niektórych miejscach, gdzie nie wyraził się jasno lub pozostawił niedokończone myśli, musiałem dokonać wyboru, jak przedstawić ten fragment. Co nie oznacza, że dokończyłem książkę za niego.

PAP: Pisząc książkę jako jego syn miał pan inne spojrzenie na samego Rothko niż zawodowy badacz jego twórczości?

C.R.: Tak. Chciałem napisać tę książkę z mojej perspektywy. To nie jest pamiętnik ani biografia, ale opowieść o dziełach, która wynika z blisko 30 lat bezpośredniej styczności z obrazami Rothki. Jednak nie mogę udawać, że nie ma w niej osobistego wymiaru. W niektórych miejscach pozwalam, aby to wyszło na jaw. Mówię o różnych rzeczach z nim związanych tak, jak je rozumiem, ponieważ pamiętam go w określony sposób i wiem, co było dla niego ważne, prawdziwe, co go pasjonowało. Patrzę na jego obrazy z tą wiedzą. To daje dodatkowy kontekst – taki, jakiego inni nie mają.

PAP: Dlaczego świat docenił go dopiero po czasie?

C.R.: Wielu artystów było ignorowanych przez dziesięciolecia. Mój ojciec dopiero przez ostatnich 15 lat życia był znanym malarzem i mógł utrzymać się z samego tworzenia, za co był bardzo wdzięczny. Uznał, że to, iż został rozpoznany jeszcze za życia, graniczyło z cudem. Nie sądził, że to się kiedyś wydarzy. Wielu malarzy, jakich znał nigdy nie zostało docenionych, a uważał ich za wielkich... Rzeczywiście, po śmierci jego sława jeszcze wzrosła.

PAP: Dlaczego?

C.R.: Dzięki znakomitym wystawom, które pokazały pełnię jego twórczości. I dzięki aurze tajemniczości wokół szkoły nowojorskiej (zwanej również jako ekspresjonizm abstrakcyjny - PAP). Uważa się ją za pierwszą całkowicie oryginalną, amerykańską szkołę malarstwa, co jest ironiczne, bo połowa jej członków to imigranci. Pobyt w Ameryce dał im swobodę tworzenia, której nie mieliby w krajach ojczystych. Dzisiaj można zorganizować wystawę szkoły nowojorskiej w dowolnym miejscu na świecie, a ludzie będą wiedzieć, o co chodzi, rozpoznawać kultowe obrazy jej przedstawicieli, bo każdy z nich wypracował swój własny styl i dzięki niemu stał się znany. Mój ojciec był jednym z reprezentantów tego ruchu.

PAP: Gdyby miał pan streścić jego życie i twórczość – jaki był jego świat? Co było dla niego najważniejsze?

C.R.: To trudne i ogromne pytanie. Rothko był skupiony na człowieku – nie na jednostce, ale na ludzkości jako całości. Interesowały go te aspekty, które nas łączą, choć nawet ich nie dostrzegamy. Myślę, że dlatego Rothko Chapel jest miejscem pokoju, dialogu, tolerancji i zrozumienia między religiami. Malując, myślał o tym, co wspólne w ludzkiej egzystencji, o podstawowych elementach bycia człowiekiem. To sprawia, że jego sztuka pozwala budować mosty. To odzwierciedla, jakim był człowiekiem.

Rozmawiała Zuzanna Piwek

Polska Agencja Prasowa jest patronem medialnym Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Książka „Mark Rothko. Od środka” autorstwa Christophera Rothko została wydana nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria.

Christopher Rothko jest psychologiem i pisarzem. Od trzydziestu lat razem ze swoją siostrą Kate sprawuje opiekę nad spuścizną ojca - Marka Rothko. W 2015 roku opublikował zbiór esejów pt. "Mark Rothko from the Inside Out" w Yale University Press. Pomógł przygotować ponad 20 wystaw Rothki na całym świecie. Był współkuratorem retrospektywy malarza w 2023 roku w Fondation Louis Vuitton w Paryżu. (PAP)

zzp/ wj/ aszw/

Zobacz także

  • Obraz amerykańskiego malarza Marka Rothko. Fot. PAP/EPA/TERESA SUAREZ
    Obraz amerykańskiego malarza Marka Rothko. Fot. PAP/EPA/TERESA SUAREZ

    Dziecko uszkodziło obraz Marka Rothko warty 56 milionów dolarów

Serwisy ogólnodostępne PAP