O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Gwendoline Riley o swojej książce: zawsze staram się oswajać moje zmory

Zawsze staram się oswajać moje zmory, ale nie interesuje mnie tworzenie literatury faktu. Nie widzę szczególnego sensu w opisywaniu własnych losów. Fascynuje mnie fikcja, tworzenie postaci - powiedziała PAP Gwendoline Riley, autorka powieści "Moje zmory".

Książki (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/Rafał Guz
Książki (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/Rafał Guz

"Moje zmory" to błyskotliwa, przesiąknięta brytyjskim poczuciem humoru powieść o kobiecie, która analizuje swoją złożoną relację z rodziną. Rodzice bohaterki, Helen i Lee, rozstali się wiele lat temu. Od tego czasu Bridget i jej siostra Michelle mieszkały z mamą. Były zmuszane do kontaktu z ojcem, ale nie czuły z nim więzi. W dorosłym wieku przestały utrzymywać kontakty z Lee. Z matką Bridget widzi się rzadko. Nie rozumie, dlaczego Helen ciągle narzeka, nie dostrzegając pozytywnych stron życia. Dlaczego lubi słyszeć, że innym też się nie wiedzie? Dlaczego za wszelką cenę szuka nowego partnera, choć ma za sobą dwa nieudane małżeństwa? Podczas corocznych spotkań Bridget i Helen, a wraz z nimi autorka książki Gwendoline Riley, usiłują rozprawić się ze zmorami przeszłości.

Image
Okładka polskiego wydania książki "Moje zmory". Źródło: Wydawnictwo Czarne
Okładka polskiego wydania książki "Moje zmory". Źródło: Wydawnictwo Czarne

W ubiegłym tygodniu brytyjska pisarka odwiedziła Polskę. Zaczęła od dyskusji z czytelnikami podczas poznańskiego Malta Festivalu. Następnie można ją było spotkać w Warszawie i Gdańsku.

PAP: Polska publiczność odbiera "Moje zmory" inaczej niż brytyjska?

Gwendoline Riley: Polacy przyjęli je lepiej niż moi rodacy. Byli bardzo zaangażowani, zadawali mądre pytania. Uważam, że "Moje zmory" to bardzo angielska powieść. Jedną z głównych bohaterek jest przedstawicielka powojennego pokolenia, na której życiu historia odcisnęła piętno. Dlatego jestem zachwycona, gdy zagraniczni czytelnicy widzą w tej książce coś bliskiego ich doświadczeniu. Choć wiem, że książki nieustannie przekraczają granice. Interesujące jest też to, że wiele osób postrzega własnych rodziców podobnie jak Bridget. Podczas jednego ze spotkań pewna kobieta miała pozakreślane w książce całe fragmenty, które odnosiła do swojej matki i ojca.

PAP: Zapytałam o odbiór, ponieważ nasze społeczeństwo jest dość konserwatywne. Przeważająca większość Polaków pozostaje w bliskich relacjach z rodzicami. A niemal dwie trzecie młodych dorosłych mieszka z nimi pod jednym dachem. Pani natomiast opisała bardzo ambiwalentną relację matki i córki. Ta książka miała być przeciwwagą dla jednowymiarowego, pozytywnego obrazu macierzyństwa?

G.R.: Tak i nie. W Anglii modne stało się publiczne osądzanie matek. Jestem temu przeciwna. A jednocześnie chciałam napisać coś precyzyjnego i prawdziwego, nawet jeśli bolesnego. Między bohaterkami książki jest antagonizm, ponieważ życie matki potoczyło się w złym kierunku. Może Helen jest jedną z tych osób, które nie potrafią odnaleźć własnego miejsca. Zrobiła to, co uważała za słuszne. Skoro "wszystkie kobiety" wychodzą za mąż, ona też wyszła – niestety, za kogoś okropnego. Skoro "wszystkie kobiety" mają dzieci, ona też postanowiła je urodzić. Nie zważała na to, że nie czuje instynktu macierzyńskiego. Powtarza, że "każdy nienawidzi swojej pracy", a nie przyszło jej do głowy, że mogłaby znaleźć przyjemne, satysfakcjonujące lub po prostu znośne zajęcie. Jej życie jest bolesne i samotne. Tymczasem Bridget wszystko idzie zaskakująco gładko. Dlatego boją się siebie nawzajem.

PAP: Bridget szybko wyprowadziła się z rodzinnego domu, by odseparować się od Helen. Skończyła studia, zaczęła kierować się w życiu własnym systemem wartości. Partner bohaterki John, który jest psychoterapeutą, pomaga jej zrozumieć własną matkę. Pani zdaniem własny rozwój i dojrzałość to klucz do lepszej relacji z rodzicem?

G.R.: Zastanawiam się nad tym. Często odnosi się wrażenie, że Bridget rozdrapuje rany, niemal prowokuje matkę. Istnieje powiedzenie, że jeśli jesteś złym rodzicem, dzieci popadną w obsesję na twoim punkcie. Celem jest bycie dobrą matką. Wtedy można żyć własnym życiem, być szczęśliwą i pozostawać w kontakcie z dzieckiem. Nawet jeśli Bridget ma dość negatywny stosunek do swojej mamy, sądzę, że działa w dobrej wierze. Chce zrozumieć, dlaczego jest taka, a nie inna, dlaczego jest nieszczęśliwa. Po części może to wynikać z możliwości, jakie miała Helen. "Złoty okres" jej życia przypadł na swingujące lata 60., gdy nastąpiła rewolucja seksualna. Kobiety zaczęły przyjmować pigułki antykoncepcyjne. Nie musiały już martwić się niechcianymi ciążami. Wszyscy stali się wolni. Pytanie, kto był wyzwolony? Czy nie skończyło się tak, że mężczyźni bawili się dobrze, a kobiety poczuły się wykorzystywane? Z Helen właśnie tak było. Dziesięć lat później poślubiła szowinistę, urodziła dwójkę dzieci. Losy większości kobiet tamtego pokolenia potoczyły się podobnie. Nie ma w tym niczego wstydliwego. Każdy z nas dryfuje w życiu.

Więcej

Eliza Kącka Fot. PAP/Szymon Pulcyn
Eliza Kącka Fot. PAP/Szymon Pulcyn

Eliza Kącka: Stańczakowa potrafiła ze swojego nieszczęścia zrobić dzieło sztuki

PAP: "Moje zmory" to fikcja literacka, ale między życiem pani i Bridget można dopatrzyć się podobieństw. Obie mieszkałyście w Manchesterze, a później przeniosłyście się do Londynu. Obie pochodzicie z rozbitych rodzin i macie skomplikowaną relację z rodzicami. Nie kusiło panią, by napisać utwór autobiograficzny?

G.R.: Nie przeszło mi przez myśl, że mogłabym być autorką literatury faktu. Nie wiedziałabym, od czego zacząć. Nie widzę szczególnego sensu w opisywaniu własnych losów. Fascynuje mnie fikcja, tworzenie postaci, historii, możliwości. Oczywiście, przemyciłam do tej książki pewne rzeczy z mojego życia. Przetworzyłam je, w niektórych miejscach wyolbrzymiłam i wokół nich budowałam powieść. Pamiętam, że trudno było mi zrozumieć moją mamę. Nie mogłam pojąć, dlaczego urodziła dzieci, dlaczego była nieszczęśliwa. Przez lata, które minęły od mojego debiutu, pisałam o innych rzeczach. Ale zawsze chciałam przyjrzeć się otaczającemu mnie światu. Chciałam napisać coś zwięzłego, życiowego, adekwatnego. Nie szukałam odpowiedzi. Łączyłam ze sobą kolejne sceny i zastanawiałam się, co mówią o świecie, kobietach, Anglii.

PAP: Wierzy pani, że odbudowa więzi z mamą w dorosłym wieku jest w ogóle możliwa?

G.R.: Straszne jest to, że najczęściej zanim poznamy odpowiedź, jest już za późno. Bohaterki książki dają nadzieję, że da się to zrobić, ponieważ nie rezygnują ze spotkań. Jak już wspomniałam, dzisiaj modne stało się odcinanie od rodziny, urywanie kontaktów z tymi, których uważamy za ekspansywnych lub irytujących. Bridget i Helen nie zdecydowały się na ten ruch. Wprawdzie nie mają sobie wiele do powiedzenia, ale przynajmniej próbują. Wydaje mi się, że każdej z nich dobrze zrobiłby krok w tył, głęboki oddech i refleksja nad tym, co tak naprawdę by im pomogło. Sęk w tym, że sytuacja jest zbyt zagmatwana, by było to możliwe. Każda z nich robi, co w jej mocy, ale to nie wystarcza. Takie jest życie.

PAP: Pod koniec książki Bridget zaczyna inaczej postrzegać Helen. Po kilku latach spędzonych z tymi bohaterkami uważa pani, że często jesteśmy zbyt surowi dla matek?

G.R.: Tak. Kiedyś w księgarni natknęłam się na książkę wspomnieniową "Cieszę się, że moja mama umarła". Okładka była kolorowa, jakby autorka puszczała oko do czytelników, jakby to był temat do żartów. Oczywiście, nie kupiłam tej książki. Uznałam, że to niesmaczne. Z drugiej strony lubię brać życie takim, jakie jest. W mojej powieści też mamy do czynienia z osądzaniem. Bridget patrzy na swoją mamę trochę jak nastolatka, która nie potrafi ukryć rozczarowania tym, jak konwencjonalni są jej rodzice. Wie, że Helen jest nieszczęśliwa i że miała w życiu potwornego pecha. Wyszła za mąż za okropnego człowieka. Małżeństwo zniszczyło jej pewność siebie. Sprawiło, że nie mogła być dobrą matką. Nadal nie potrafi żyć sama i czeka, aż na horyzoncie pojawi się kolejny "książę". By zwiększyć szanse na poznanie mężczyzny, chodzi na imprezy kulturalne. Ale 50-letniej, dwukrotnej rozwódce trudno jest nawiązywać nowe znajomości. Wprawdzie ma przyjaciela, na którego zawsze może liczyć. Ten facet uważa ją za wyjątkową osobę. Niestety, tak się składa, że jest gejem. Jednak wnosi nadzieję do życia Bridget.

Więcej

Grażyna Plebanek. Fot. Instagram/Grażyna Plebanek
Grażyna Plebanek. Fot. Instagram/Grażyna Plebanek

Grażyna Plebanek: potrzebne jest wprowadzenie stałej ceny książki [WYWIAD]

PAP: Ta książka pomogła pani przepracować relację z własną mamą?

G.R.: Pomogła i nie pomogła jednocześnie. Moja mama zmarła, zanim zaczęłam pracę nad powieścią. Interesujące jest to, że kiedy piszesz książkę, jesteś całkowicie pochłonięta i nie myślisz o tym, co ten utwór naprawdę znaczy. To specyficzne, dość dziwne uczucie. Starasz się ułożyć poszczególne elementy w całość tak, by działały. Dopiero później zaczynasz zastanawiać się, co to wszystko oznacza w kategoriach ludzkich. Dla mnie "Moje zmory" były refleksją o tym, jak nawzajem się zwalczamy.

PAP: W swoich książkach powraca pani do Manchesteru, gdzie mieszkała i studiowała. Opisuje go pani jako miejsce pozbawione nadziei. Zaliczyłaby pani to miasto do swoich zmór?

G.R.: Sądzę, że tak, choć zawsze staram się oswajać zmory. Spędziłam tam dziesięć, może dwanaście lat. Przez cały ten czas pracowałam w barze. Wtedy Manchester był typowym postindustrialnym miastem z gotycką architekturą, mostami kolejowymi, licznymi pubami i starymi lokalami z muzyką. Dziś znajdziemy tam przeszklone wieżowce i regionalną siedzibę BBC. To zupełnie inne miejsce, a jednak nadal mnie do niego nie ciągnie. Od dawna nie wracam do Manchesteru. Kojarzy mi się z nieszczęśliwym okresem mojego życia.

PAP: Podobno lubi pani zaczynać pracę nad powieścią od wyobrażenia sobie jakiegoś obrazu. Często rysuje inspirujące sceny. Opowie pani więcej o swoim sposobie pracy?

G.R.: Czasami robię szkice w notatniku, choć nie mają one wielkiego wpływu na moje powieści. Ale niewątpliwie obrazy inspirują mnie bardziej niż wydarzenia. "Moje zmory" zaczęły się od obrazka, który znam z dzieciństwa – mamy układającej włosy i obserwującej ją córki. Nie wiem, jak to wyglądało w Polsce, ale w Anglii lat 80. kobiety używały pianki i ugniatały włosy, by wydobyć objętość i skręt. Robiło się to, siedząc na brzegu łóżka, z głową spuszczoną w dół. Czasami przypominamy sobie takie rzeczy i nagle nas one uderzają. Już w samym geście zaciskania i rozluźniania dłoni jest coś neurotycznego. Może on symbolizować chwytanie i puszczanie życia. Uznałam, że taka scena powinna się znaleźć w książce o matce i córce, która przygotowuje się do stawienia czoła światu.

PAP: Przystępując do pisania książki, musi pani znać jej zakończenie?

G.R.: Nie. Muszę wierzyć, że się uda, bo wcześniej się udawało. Nie wiem, czy brzmi to racjonalnie. Myśl, że w połowie pracy książka nie składa się w całość, wydaje się przerażająca. Jednak wierzę w obrazy. Wiem, że zwykle bliżej zakończenia układają się w spójną całość. Trochę tak jak puzzle.

Więcej

Agnieszka Holland. Fot. PAP/Szymon Pulcyn
Agnieszka Holland. Fot. PAP/Szymon Pulcyn

Agnieszka Holland zdradza, które filmy ostatnio najbardziej ją poruszyły. "Poczułam ukłucie zazdrości"

PAP: Zadebiutowała pani jako pisarka w wieku 23 lat. Jak w młodym wieku, bez wsparcia rodziny, znalazła w sobie odwagę, by obrać tę drogę?

G.R.: Musiałam uwierzyć w siebie, ponieważ moja mama we mnie nie wierzyła. Uważała, że pisanie to hobby i że powinnam znaleźć sobie pracę w urzędzie. Pewnie gdybym mogła robić cokolwiek innego, nie wybrałabym pisarstwa. Może zabrzmi to próżnie lub żałośnie, ale naprawdę zmagałam się w życiu z wieloma problemami. Teraz mam 46 lat i udało mi się je przezwyciężyć, ale w przeszłości nie miałam podstawowych zdolności interpersonalnych. Byłam chorobliwie nieśmiała, ledwo radziłam sobie w pracy za barem. Nie wiedziałam, jak rozmawiać z ludźmi. Okazało się jednak, że jestem w stanie skończyć studia z anglistyki i napisać książkę o pracy w barze. Powoli zaczęłam się odblokowywać. Pierwszy sukces pojawił się wcześnie, co mnie podbudowało. Dla równowagi, kolejne trzy książki wypadły słabo. Poczułam, że utknęłam w martwym punkcie. Postanowiłam, że się nie poddam i sprawdzę, czy uda mi się napisać coś lepszego. Nie było łatwo, ale czułam, że to moje powołanie. Kiedy piszę, przepełnia mnie spokój. Inne aktywności nie wprawiają mnie w taki stan.

PAP: Ma już pani w swoim notatniku pomysły na kolejną książkę?

G.R.: Właśnie skończyłam ją pisać. Redagowałam tekst w pociągu. Nowa powieść ukaże się w Anglii w kwietniu 2026 r. Jest nieco łagodniejsza niż dwie poprzednie. Jej klimat trochę kojarzy mi się z utworami Penelope Fitzgerald, ponieważ nie ma tu dwójki antagonizujących bohaterów, lecz cała grupa. Osoby te pracują w niszowym magazynie kulturalnym, któremu udało się przetrwać na rynku. Może chodzi o pismo filmowe, a może literackie – nie doprecyzowuję tego. Do pracowników dołącza edytor, który psuje atmosferę i sprawia, że ludzie dotychczas wiodący spokojną egzystencję, popadają w kryzys, że czują się wyrzuceni z gniazda. Napisanie tej historii zajęło mi sporo czasu i jestem z niej zadowolona. Zobaczymy, czy ktoś poza Anglią będzie nią zainteresowany. Tego nigdy nie wiadomo. Nie mogę przesądzać.

Rozmawiała Daria Porycka (PAP)

Gwendoline Riley (ur. 1979 r.) jest brytyjską pisarką, członkinią Królewskiego Towarzystwa Literackiego. W 2002 r. opublikowała swoją debiutancką powieść "Cold Water". Książka zapewniła jej Nagrodę Betty Trzask. Na swoim koncie ma także m.in. Nagrodę im. Williama Somerseta Maughama za "Joshua Spassky" i Nagrodę im. Geoffreya Fabera za "First Love". Ten ostatni tytuł znalazł się również na shortliście książek nominowanych do Women’s Prize. Jej najnowsza powieść "Moje zmory" zakwalifikowała się do finału Nagrody Rathbones Folio. Otrzymała też tytuł "książki roku" w rankingach m.in. "The Guardian" i "The Observer".

Powieść "Moje zmory" ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Czarne. (PAP)

dap/ wj/ lm/ grg/

Zobacz także

  • Witold Szabłowski Fot. PAP/Tytus Żmijewski
    Witold Szabłowski Fot. PAP/Tytus Żmijewski

    Witold Szabłowski: dania kucharzy dyktatorów były przepełnione miłością i strachem

  • Salman Rushide. Fot. PAP/EPA/RONALD WITTEK
    Salman Rushide. Fot. PAP/EPA/RONALD WITTEK

    Autor "Szatańskich wersetów" wydał opowiadania. To jego pierwsze dzieło literatury pięknej od ataku nożownika

  • Sylvia Plath i Ted Hughes / zdjęcie na licencji Creative&Commons
    Sylvia Plath i Ted Hughes / zdjęcie na licencji Creative&Commons
    Specjalnie dla PAP

    Biografka o Sylvii Plath: chciałam uwolnić ją od pośmiertnego, seksistowskiego spojrzenia [WYWIAD]

  • Fot. Facebook/Toruński Festiwal Książki
    Fot. Facebook/Toruński Festiwal Książki

    Eric-Emmanuel Schmitt, Mirosław Ikonowicz i Jerzy Owsiak wśród gości Toruńskiego Festiwalu Książki

Serwisy ogólnodostępne PAP