Kiedy strzyżesz owieczki, opowiadaj im bajeczki - 120 lat temu urodził się Jan Sztaudynger

2024-04-28 09:33 aktualizacja: 2024-04-29, 11:09
Jan Sztaudynger, fot. PAP/Gerard Puciato
Jan Sztaudynger, fot. PAP/Gerard Puciato
28 kwietnia 1904 r. urodził się Jan Sztaudynger, znawca teatru lalkowego i fraszkopisarz, celnie komentujący rzeczywistość - także polityczną. "A kiedy strzyżesz owieczki, opowiadaj im bajeczki" - pisał, bynajmniej o podhalańskiej tradycji pasterskiej, choć w Zakopanem spędził ostatnie 15 lat życia.

Pytany podczas jednego z wieczorów autorskich na Śląsku, kogo uważa za swojego najgroźniejszego konkurenta, powiedział: Jana Kochanowskiego! Publiczność wybuchnęła śmiechem.

"Odpowiedziałem tak, aby nie urazić nikogo ze współczesnych mi fraszkopisów ani nie robić nikomu reklamy" - wyjaśnił Sztaudynger córce, Annie Sztaudynger-Kaliszewiczowej w książce "Chwalipięta czyli Rozmowy z Tatą" (1982).

"W historii polskiej poezji Sztaudynger faktycznie nie miał wielu znaczących konkurentów" - napisała Anna Bugajska w "Zwierciadle" (2021) (obecnie dziennikarka Działu Nauki PAP). "Poeta wyczynowiec, z niewiarygodnym wprost twórczym zapałem" - oceniła. "Na jego złośliwych, a jednocześnie ciepłych fraszkach wychowały się pokolenia. I to nie tylko Polaków, bo dzięki bardowi Jaromirovi Nohavicy, który w latach 80. przetłumaczył jego – wydawałoby się niemożliwe do przełożenia – "Piórka", cięty dowcip Sztaudyngera poznali także Czesi" - przypomniała.

Najpoważniejszym konkurentem Sztaudyngera był Stanisław Jerzy Lec. "Nigdy mu nie dorównam, jeśli idzie o aforyzmy prozą. Napisałem ich kilkanaście czy kilkadziesiąt, a on kilkaset czy nawet kilka tysięcy" - powiedział córce Sztaudynger.

Wcześniej obaj panowie przerzucali się złośliwościami. "Piewco sempiterny… Bądź jej zawsze wierny…" - pisał Lec. "Lec zezem patrzy w moją stronę, Bo On fraszki ma z-Lecone" - odgryzł się Sztaudynger.

Złośliwości, świadczące o niewątpliwej popularności, miały też innych autorów. "Sztaudynger wypuszcza dla wprawki. Raz fraszki z rękawa, drugi raz z nogawki" - napisała Magdalena Samozwaniec. Jan nie pozostał jej dłużny: "Jestem taki, jak mnie Pan Bóg stworzył, No - trochem świństwa od siebie dołożył".

Jan Izydor Sztaudynger urodził się 28 kwietnia 1904 roku w Krakowie w rodzinie o korzeniach polskich, niemieckich i francuskich. Od r. 1909 uczęszczał do Wzorcowej Szkoły Ćwiczeń przy Krakowskim Seminarium Nauczycielskim. W czasie I wojny światowej pracował jako goniec w Naczelnym Komitecie Narodowym w Krakowie, a następnie wraz z rodziną przebywał w Wiedniu i Brnie - tu kontynuował naukę na Prywatnych Polskich Kursach Gimnazjalnych. W 1915 r. rodzina wróciła do Krakowa. Jan ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, przez cały okres studiów był członkiem grupy literackiej Helion - razem z m.in. Jalu Kurkiem i Mieczysławem Jastrunem. Debiutował tomikiem wierszy "Dom mój" w 1925 roku. 13 grudnia 1927 r. na podstawie rozprawy "Stosunek Garczyńskiego do religii i wpływ Goethego na Garczyńskiego" uzyskał stopień doktora filozofii w zakresie filologii. Po studiach pracował jako nauczyciel języka polskiego m.in. w Bydgoszczy i Poznaniu. Publikował w "Kurierze Literacko-Naukowym" i "Tęczy", został członkiem poznańskiego oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich.

Z tamtych czasów pochodzi praktycznie nieznana publikacja Sztaudyngera, którą przywołał na portalu "Miej Miejsce" Wiktor Skok, publicysta i wokalista łódzkiej punkrockowej grupy "Jude". "Mam przed sobą coś w rodzaju kłopotliwego świadectwa. Dowodu na zupełnie inną "radość życia"" - ocenił.

Zatytułowana "Cicho Żydy!" humoreska informuje o "wielkim runie Żydów na krajowe uzdrowiska, plaże i sanatoria". Według podpisanego pod tekstem Jana Sztaudyngera, inwazja przedstawicieli narodowości żydowskiej na pensjonaty powoduje brak miejsc wypoczynkowych dla młodego pokolenia Polaków. "Przy czym, jego zdaniem, Żydzi, w tychże kurortach nie zachowują się jak należy. Wszczynają taki rwetes, że autor upoważniony jest zawołać jak w tytule" - napisał Wiktor Skok. "Polskie góry zinwadowane są przez żywioł obcy. Za mało Polski w Polsce - zdaje się martwić Sztaudynger. Należy przyznać, że wyraża to barwną, potoczystą polszczyzną, chyba o wiele lepszą niż jego powojenna literatura" - dodał.

"Nie wiem z jakiego pisma pochodzą te strony. Nie jest to z pewnością jakaś niskonakładowa publikacja. Układ szpalt kojarzy się z popularną, lekką prasą ilustrowaną. Co do wymowy, komunikaty o szowinistycznej wymowie, przekazywane w różnym stylu, nie były w Polsce lat 30. ewenementem. Inkryminowane stronice pochodzą z czasów, gdy w podobnym tonie, w wielu krajach Europy wypowiadali się niejednokrotnie światli ludzie, którzy kilkanaście lat później zaistnieć mieli w zupełnie odmiennym kontekście ideologicznym" - podsumował Wiktor Skok. Z zamieszczonego przezeń skanu można wyczytać, że ilustratorem artykułu był "G. Miklaszewski" a więc, najprawdopodobniej, bardzo popularny po wojnie autor humorystycznych rysunków i karykaturzysta, dysponujący wyrazistą, czytelną kreską Gwidon Miklaszewski.

W książce "Chwalipięta, czyli Rozmowy z Tatą" nie ma najmniejszej wzmianki o tym publicystycznym epizodzie.

W latach 1934–35 Sztaudynger kierował poznańskim Teatrem Lalek "Miniatury". Napisał m.in. prace "Marionetki" (1938) i "Teatr lalek w Polsce" (1961).

Po wybuchu II wojny został aresztowany przez Niemców, osadzony w obozie przejściowym, a następnie przesiedlono go do wsi Malice w Sandomierskim, pracował jako nauczyciel w tajnym gimnazjum w Opatowie.

Po wojnie osiedlił się w Łodzi. Krótko był kierownikiem literackim Teatru Lalek "Biedronka". Później wykładał na kursach teatralnych organizowanych m.in.: we Wrocławiu, Jeleniej Górze i w Szklarskiej Porębie, gdzie mieszkał w latach 1947-50.

W 1954 r. w wydawnictwie "Czytelnik" ukazał się tomik fraszek "Piórka". Początkowy nakład wynosił 5 tys. egzemplarzy, jednak aplauz czytelników sprawił, iż w ciągu następnych trzech lat "sprzedało się" 65 tys. książeczek.

W 1955 roku poeta - u którego rozpoznano czerwienicę prawdziwą, rzadką chorobę autoimmunologiczną - przeniósł się do Zakopanego, gdzie mieszkał do końca życia. To tam najprawdopodobniej powstała fraszka "A kiedy strzyżesz owieczki, opowiadaj im bajeczki" - odnosząca się bynajmniej do podhalańskiej tradycji pasterskiej, nader często przywoływana we współczesnej publicystyce politycznej.

O politycznym, dość emocjonalnym zaangażowaniu poety świadczą też zdecydowanie mniej wyrafinowane utwory: "Polska A Polsce B Każe się całować w D.", "Forsy mają pełne kiesy, a w gębie same wzniosłe frazesy" czy wreszcie "Złodziej na złodzieju, Złodziejem pogania, Dosyć, moja Polsko, Tego rozkradania!".

Sztaudynger ponoć marzył, aby być poetą lirycznym, tworzyć religijne dramaty, ale najlepiej wychodziły mu właśnie fraszki. Jak wspominała Anna Sztaudynger-Kaliszewicz: "łatwość pisania fraszek i zdolność natychmiastowej rymowanej riposty była dla ojca radością, ale i utrapieniem". "Przekorne czy frywolne fraszki przychodziły mu do głowy w sytuacjach całkiem poważnych, kiedy właściwie licowała tylko zaduma czy powaga, a on krztusił się, powstrzymując śmiech" - wyjaśniła.

Sytuacje niekomfortowe sprawiała również popularność Sztaudyngera. Kiedy Marian Załucki popełnił fraszkę: "O Ty co ustalasz nam gaże, O Ty co ustalasz nam stawki, O Ty mój przełożony, Z prawej do lewej nogawki" opinia publiczna przypisała ją natychmiast Sztaudyngerowi, a wieść gminna dodawała jeszcze nazwiska domniemanych "podmiotów lirycznych" utworu.

"Fraszkę przypisano mnie, a adresatem zrobiono jednego z dygnitarzy i równocześnie animatora polityki kulturalnej. Przez jakiś czas nie mogłem się nadziwić, że ów pan, przedtem dla mnie umiarkowanie serdeczny, naraz zesztywniał i ledwo podaje mi końce palców" - opowiadał córce Sztaudynger. "Sprawa się wyjaśniła, gdy co wieczór niemal winszowano mi świetnej fraszki i konspiracyjnym szeptem pytano, kogo miałem na myśli. Oczywiście wszystkich odsyłałem do Załuckiego" - wyjaśnił. Te nieco rozpaczliwe działania dały jednak mizerny efekt. "Trudno mi było poinformować dygnitarza, że to nie ja i że to nie o nim" - podsumował nieporozumienie Sztaudynger.

Kiedy w latach 50. nie umieszczono Sztaudyngera w antologii satyry, najpierw oburzony chciał napisać protest i wystąpić ze Związku Literatów, ale po chwili roześmiał się i powiedział: "Załatwię ich fraszką". Napisał: "Nie ma mnie w antologii stu trzydziestu trzech. Ach, jaki to dla niej, a nie dla mnie pech!".

Większość tych drobnych utworów Sztaudyngera dotyka nie tyle polityki co sfery obyczajowej, stosunków damsko-męskich, często z podtekstem erotycznym. Fraszki: "Dniem czcić kobiety - po co? Ja czczę kobiety - nocą!", "Ja byłem zwierzę. Ona święta. Ale szeptała: - Lubię zwierzęta!", "Każda jej pozycja to już propozycja", "Amor - to jest naturalne - lubi czyny amoralne", "Myjcie się, dziewczyny, nie znacie dnia ani godziny"; weszły wszak do potocznej polszczyzny i są traktowane jak przysłowia - inaczej zwane "mądrościami ludowymi".

Jan Sztaudynger zmarł w Klinice Neurologicznej w Krakowie 12 września 1970 roku. Miał 66 lat.

Niedługo przed śmiercią napisał "Testament": "Żyłem z wami, kochałem i cierpiałem z wami, Teraz żyjcie, kochajcie, cierpcie sobie sami". Chciał ponoć, by ta fraszka znalazła się na jego grobie. Jednak na pomniku na krakowskim Cmentarzu Salwatorskim nie ma takiej inskrypcji. (PAP)

Autor: Paweł Tomczyk

nl/