Pakuła: można było wiele rzeczy zrobić inaczej ws. Amber Gold
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że można było zrobić wiele rzeczy inaczej - powiedział b. komendant miejski policji w Gdańsku Zbigniew Pakuła przed komisją śledczą ds. Amber Gold. Zeznał, że nie zgłaszano mu jednak problemów w związku z dochodzeniem ws. spółki Amber Gold.
Pakuła, który przez dwie godziny we wtorek po południu odpowiadał na pytania sejmowej komisji śledczej, był komendantem miejskim policji od maja 2010 r. do stycznia 2016 r. Wcześniej był m.in. zastępcą gdańskiego komendanta miejskiego do spraw prewencji.
"O sprawie dowiedziałem się, kiedy zrobiło się głośno. Daty nie potrafię określić. Byłem zastępcą ds. prewencji, to był zupełnie inny zakres" - powiedział świadek na początku swoich zeznań. Dodał, że jak został komendantem w 2010 r., to nie miał kontaktu z tym postępowaniem i na tamtym etapie nie wiedział, że komenda miejska prowadzi takie dochodzenie. "W komendzie miejskiej jest prowadzone bardzo dużo postępowań" - dodał.
Świadek zaznaczył, że pion przestępczości gospodarczej nadzorował jego zastępca w komendzie. Pytany, czy jego komenda zajmowała się sprawą Amber Gold, odparł, że sprawa "przez niego nie przeszła" i zapewne przejęła je komenda wojewódzka. Na pytanie, czy wiedział, że sprawa Amber Gold jest w zainteresowaniu komendy wojewódzkiej w Gdańsku, świadek odparł, że nie. Zapytany zaś, czy zażądał w sierpniu 2012 r. (w tym miesiącu Amber Gold ogłosiła upadłość) informacji, co jego podwładni zrobili ws. Amber Gold, Pakuła odpowiedział, że "mogła być sporządzona informacja z przebiegu postępowania", ale nie potrafił sobie tego przypomnieć.
Witold Zembaczyński (Nowoczesna) ocenił odnosząc się do zeznań Pakuły: "Bardzo duże są te luki w pamięci, ale też nam upływ czasu nie ułatwia sytuacji".
Wiceprzewodniczący komisji Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) pytał zaś "czy świadek nie widzi ze swojej strony niedopatrzeń, zaniechań, błędów jeśli chodzi o nadzór nad podległą jednostką, jaką był wydział ds. zwalczania przestępczości gospodarczej, że ci podlegli świadkowi funkcjonariusze nie poinformowali o tak licznych, skandalicznych nieprawidłowościach w relacjach z prokuraturą, jak również ze stroną, wobec której toczyło się postępowanie".
Pakuła odpowiedział, że nie wiedział o tych problemach. "Na tamtym etapie nie wiedziałem o tym postępowaniu, nie nadzorowałem jako komendant postępowań indywidualnych" - powiedział. Jak zaznaczył jeżeli "było naruszone prawo, bez względu na to, czy ze strony nadzorującego prokuratora, czy też ze strony prowadzącego postępowanie lub bezpośredniego przełożonego, to oczywiście powinno to być zgłoszone w jedynej dopuszczalnej formie w policji, czyli w formie złożenia raportu". Podkreślił, że gdyby miał taki sygnał, to zareagowałby.
Pakuła przypomniał, że w sprawie Amber Gold było już wtedy prowadzone śledztwo. "Było postępowanie, ale nie mieliście żadnego rozpoznania, z czym macie do czynienia" - zaznaczył Zembaczyński. Pakuła odparł na to, że "jeśli chodzi o czynności operacyjne, to w tej chwili nie może nic na ten temat powiedzieć" i dodał, że nie ma na ten temat wiedzy.
Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz zajmowała się sprawą Amber Gold od końca 2009 r. po tym, gdy KNF złożyła zawiadomienie, że firma ta prowadzi działalność bankową bez zezwolenia. Na początku 2010 r. prok. referent Barbara Kijanko odmówiła wszczęcia śledztwa. Po uwzględnieniu przez sąd zażalenia KNF, w maju 2010 r. z polecenia prokuratury rejonowej wszczęte zostało dochodzenie przez gdańską policję - przesłuchano w charakterze świadka prezesa spółki Marcina P. W sierpniu 2010 r. dochodzenie zostało umorzone wobec stwierdzenia, że czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego.
Policjantka Katarzyna Tomaszewska-Szyrajew prowadząca od maja 2010 r. dochodzenie zeznawała w zeszłym roku przed komisją śledczą, że miała wrażenie, iż sprawa ta była lekceważona przez nadzorującą tę sprawę prokuraturę Gdańsk-Wrzeszcz. Jak oceniała kontakt z prok. Kijanko był utrudniony, były też problemy z zabezpieczaniem dokumentów. Dodawała, że wówczas - w maju 2010 r. - "po raz pierwszy otrzymała do prowadzenia taką sprawę", a bezpośrednio wcześniej zajmowała się głównie sprawami dotyczącymi korupcji.
Krzysztof Brejza (PO) pytał w związku z tym, dlaczego akurat ta sprawa trafiła "do młodej, niedoświadczonej policjantki". "Doświadczony naczelnik z pewnością wie, komu może powierzyć sprawę, to on o tym decyduje i odpowiada za to (...) w tamtym czasie policjant ze stażem pięcioletnim był uważany za doświadczonego funkcjonariusza" - odpowiedział Pakuła.
"A jak podsumowałby pan pracę tej policjantki ws. Amber Gold. Czy to były należycie wykonane obowiązki?" - pytał Zembaczyński. Zdaniem Pakuły "z perspektywy czasu można powiedzieć, że można było zrobić wiele rzeczy inaczej". Potwierdził, że według procedury konieczne było np. sprawdzenie w zasobie policyjnych danych przeszłości karnej szefa Amber Gold Marcina P. Przyznał, że nie miał wiedzy, iż P. był karany. Dodał, że on sam nie miał nigdy żadnych kontaktów z kimkolwiek z władz Amber Gold.
Na pytanie Jarosława Krajewskiego (PiS), kiedy dowiedział się o sprawie Amber Gold oraz o tym "że to lipa", świadek odparł: "Musiałem się dowiedzieć od któregoś z funkcjonariuszy" - nie pamiętał od kogo. Wykluczył, by dowiedział się o tym od Tomaszewskiej-Szyrajew.
Krajewski pytał też świadka, czy wie, po jakim okresie policjantom z komendy miejskiej udało się zdobyć dokumentację finansowo-księgową Amber Gold na zlecenie prokuratury Gdańsk-Wrzeszcz. "Dopiero po 9 miesiącach od wydania postanowienia w tej sprawie" - stwierdził poseł. Dodał, że policjanci z komendy miejskiej informowali prokuraturę np., że "nie uda się uzyskać tych dokumentów ze względu na to, że właściciel spółki Amber Gold przebywa na urlopie wypoczynkowym we Florencji".
Podczas przesłuchania Pakuła potwierdził, że był w sali odpraw podczas uroczystości otwarcia nowej części lotniska w Gdańsku w 2012 r. - podczas tego otwarcia wykonano słynne zdjęcie, gdy różne osoby, w tym prezydent Gdańska, ciągną samolot OLT Express (linii należącej do Amber Gold). "Tam było mnóstwo osób" - dodał Pakuła. Nie pamiętał, kto jeszcze ze znanych osób uczestniczył.
Rzymkowski odczytał świadkowi stenogram podsłuchu rozmowy Andrzeja J. - szefa zakładu napraw samochodów - ze swą siostrą, żoną Marcina P. Katarzyną P.; J. mówił wtedy, że "ma kolegę szefa PG w Gdańsku", naczelnika, któremu wymienia olej, a który miał opowiadać J. o możliwym upadku LOT. "To alkoholiczny bełkot" - podkreślił poseł.
Dopytywał świadka, czy wie, o kim J. mógł mówić. "Nie potrafię się do tego odnieść" - odparł świadek, który powiedział, że po raz pierwszy dowiedział się o tej sprawie. Pytany, czy wie coś o kontaktach swych podwładnych z tym zakładem napraw aut, odparł że nie. Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) dodała, że w tym zakładzie grupa przestępcza dokonywała przeróbek i napraw samochodów. "To podlega komendzie w Pruszczu Gdańskim" - odpowiedział Pakuła.
"Jeden z pana podwładnych naprawiał tam samochód" - zaznaczyła Wassermann. Świadek nie miał tych informacji. "Są służby w policji, które takimi sprawami się zajmują" - dodał. Pytany czy wie, że Biuro Spraw Wewnętrznych zajmowało się jego policjantami w kontekście Amber Gold, odpowiedział, że nic mu o tym nie wiadomo. Dodał, że BSW może o tym powiadomić przełożonego, a może nie powiadamiać.
W związku z tym wątkiem przesłuchania wiceprzewodniczący komisji Marek Suski (PiS) zawnioskował o zwrócenie się do MSWiA, aby ustalić "okoliczności śmierci Andrzeja J.". "Nie jesteśmy w stanie tego ustalić jako komisja. Mamy informację, że była to nagła śmierć. Jakoś zbiega się data śmierci z rozpoczęciem prac komisji Amber Gold" - powiedział poseł. Wassermann podała, że wniosek będzie głosowany w środę. Na ten dzień komisja ma zaplanowane przesłuchanie dwóch świadków - policjantów CBŚP - w trybie niejawnym.
"Kończąc te męki powiem tak: nic nie mogę, nic nie zrobiłem, nic nie jest wykonane. Prowadzenie tego postępowania jest dramatyczne, od momentu wpływu nie ma żadnej reakcji prokuratury, ale też nie ma żadnej inicjatywy po stronie policji. Dziewięć miesięcy zabezpieczacie dokumenty. Zabezpieczyliście sto kilka stron, podczas gdy było już wtedy kilka tysięcy stron" - oceniła Wassermann. (PAP)
autor: Marcin Jabłoński