Strażnik w obozie jenieckim - służba jak każda inna?

2023-12-05 06:34 aktualizacja: 2023-12-05, 11:40
Niemieccy oficerzy z czasów II Wojny Światowej. Fot. PAP/DPA/JudaicaSammlungRichter
Niemieccy oficerzy z czasów II Wojny Światowej. Fot. PAP/DPA/JudaicaSammlungRichter
Czy służba w charakterze strażnika pilnującego jeńców w obozie była normalną służbą wojskową - na to pytanie starają się odpowiedzieć naukowcy z Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach.

Maria Bula z działu naukowego CMJW w Łambinowicach bada nie tylko losy jeńców, ale i tych, którzy pracowali w cywilnej administracji Stalagu Lamsdorf i pełniących służbę wartowniczą w latach 1939-1945.

"Przez Stalag Lamsdorf przeszło około trzysta tysięcy jeńców praktycznie ze wszystkich armii walczących z hitlerowskimi Niemcami. Do utrzymania obozu zaangażowana była potężna grupa osób, do których, oprócz zwykłych żołnierzy i Strzelców Krajowych z batalionu strażniczego, zaliczyć należy pracowników cywilnych zatrudnionych w kilku referatach. O tym, jaka była to skala, może świadczyć fakt, że pewnym momencie zatrudniano w obozie jednocześnie około 50 tłumaczy różnych języków" - wyjaśniła Bula.

Najliczniejszą grupą byli wartownicy. Co ciekawe, przepisy przewidywały, że do służby wartowniczej można było otrzymać przydział po osiągnięciu 21. roku życia. Jednak w przypadku uzyskania zgody opiekunów prawnych, ten próg można było obniżyć do 17. roku. Z dokumentów obozowych wynika, że chętnych do pilnowania jeńców w tak młodym wieku nie brakowało.

"Z różnego rodzaju wspomnień wiemy, że ci najmłodsi strażnicy byli mocno zmotywowani zwycięstwami Wehrmachtu w pierwszej połowie wojny i potrafili swoim zachowaniem dokuczyć osadzonym w obozie żołnierzom wrogich armii. To oni zwykle stosowali wymyślone przez siebie kary i różnego rodzaju szykany, których nie było w oficjalnym katalogu przewidzianym w regulaminie obozowym. Wielu jeńców wspominało, że nabuzowani nazistowską propagandą potrafili w szczególnie brutalny sposób odnosić się do jeńców. Nieco większy dystans do służby mieli żołnierze starsi, czasem mający za sobą niewolę w latach I wojny światowej i większe doświadczenie życiowe" - wskazała Maria Bula.

W obozie generalnie obowiązywała zasada zakazu spoufalania się strażników i pracowników administracyjnych z osadzonymi. Tych, którzy pozwalali sobie na zbyt bliskie relacje z jeńcami albo dyscyplinowano, albo przenoszono do innych jednostek. O ile w części obozu, gdzie przebywali żołnierze z państw zachodniej Europy i Polacy komendanci karali strażników np. za okradanie paczek, jakie jeńcy otrzymywali od Czerwonego Krzyża, to już w części obozu, gdzie więziono jeńców sowieckich, było przyzwolenie na brutalne zachowanie wobec jeńców, których nie chroniła Konwencja Genewska.

"Widać to chociażby na przykładzie procedury stosowanej wobec uciekinierów. Jeżeli uciekał np. jeniec brytyjski, to strażnik powinien trzy razy wystrzelić w powietrze, starając się w ten sposób zmusić go zaniechania ucieczki. W przypadku jeńców sowieckich z zasady od razu strzelano do uciekiniera, godząc się na jego śmierć" - wyjaśniła naukowiec.

Jak wynika ze wspomnień pracującej w obozie stenotypistki Elfriede Hannak, dla pracowników cywilnych pobyt w obozie był normalną pracą biurową.

"Hannak codziennie przychodziła do obozu w Lamsdorf jak do normalnej pracy. W swoich wspomnieniach opisuje zachowania innych pracowników cywilnych obozu, choć nie używa nazwisk. Za to zachwyca się pięknym widokiem z jej okna, pomijając całkowicie fakt, że na tym samym terenie więzi się tysiące ludzi. Tylko w pierwszym dniu pracy, na widok jeńca, nie wiedząc jak powinna się zachować, powitała się z nim grzecznościowo. Jednak po tym, jak zwrócono jej uwagę, by nie utrzymywała jakiegokolwiek kontaktu z jeńcami, natychmiast się podporządkowała" - zrelacjonowała Bula.

Zachowanie strażników zmieniało się wraz z postępami wojsk sojuszniczych na frontach. Gdy Niemcy zaczęli przegrywać wojnę, część strażników złagodziło swoje postępowanie wobec jeńców, choć byli i tacy, którzy radykalizowali się w swojej wrogości do osadzonych.

"Zapewne część ze strażników rozumiało, że za chwilę role mogą się odwrócić, więc na wszelki wypadek chcieli zaskarbić sobie przychylność jeńców. Było to widoczne podczas ewakuacji obozu. W pierwszych dniach przebiegała ona w miarę sprawnie, jednak kolejne doniesienia o nadchodzących żołnierzach ze wschodu czy zachodu w widoczny sposób wpływały na zachowania strażników. Jeńcy nie byli już tak skrupulatnie pilnowani, kolumna poruszała się wolniej. Znamy nawet przypadek, gdy jeńcy znaleźli w jednej ze wsi wózek, na którym wieźli swój dobytek. I do nich zgłosił się jeden ze strażników z pytaniem, czy może też na tym wózku wieźć swoje rzeczy. Jeńcy wyrazili zgodę, ale pod warunkiem, że będzie go pchał razem z nimi. Od razu się zgodził. Jednak, gdy tylko oddalili się od frontu, bez słowa zabrał swoje rzeczy i oddalił się od jeńców" - opowiada Bula.

Podobnie, jak w przypadku kadry oficerskiej obozu, żaden ze strażników Stalagu Lamsdorf nie stanął przed sądem po zakończeniu wojny. W literaturze trudno też znaleźć wspomnienia strażników. Większość z nich wróciła do swoich domów i wykonywanych przed wojną zawodów. Powrót do normalnego życia ułatwiał im fakt, że służba w jednostkach Wehrmachtu zarówno przez zachodnie, jak i wschodnie władze okupacyjne, a także społeczeństwo powojennych Niemiec nie była oceniana negatywnie, w odróżnieniu do służby w jednostkach SS nadzorujących obozy koncentracyjne. (PAP)

Autor: Marek Szczepanik

kgr/