Wiktoria Gorodeckaja: „Profilerka” otworzyła mi drzwi do głównych ról [WYWIAD]
Zauważyłam, że dzięki „Profilerce” jestem zapraszana na castingi do głównych ról. Udowodniłam, że jestem w stanie udźwignąć takie duże zadanie aktorskie i teraz reżyserzy już wiedzą: „Aha, poradziła sobie z Julią, to może spróbujmy ją do czegoś innego” – powiedziała PAP Life Wiktoria Gorodeckaja, aktorka o rosyjsko-litewskich korzeniach, którą ostatnio coraz częściej możemy oglądać w filmach i serialach. Zagrała tytułową rolę w serialu „Profilerka”. Jego kontynuacja, „Profilerka. Jastrë”, zadebiutuje 6 września w TVP1.
PAP Life: Co znaczy „Jastrë”?
Wiktoria Gorodeckaja: W języku kaszubskim to słowo oznacza Wielkanoc. Znalazło się w tytule drugiej serii „Profilerki”, której akcja rozgrywa się w tym czasie na Kaszubach. Są tam też sceny grane po kaszubsku, chociaż akurat nie z moim udziałem i będzie pokazany ten rybacki świat, o którym ludzie niewiele wiedzą. Dla mnie też był odkryciem. Mieszkam w Polsce od 25 lat, ale wielu miejsc wciąż dobrze nie znam. Na przykład przy okazji kręcenia „Profilerki. Jastrë” po raz pierwszy byłam na Helu. Słyszałam, że ludzie tam jeżdżą, opowiadają, że to magiczne miejsce, ale ja na mapie widziałam niepozorny paseczek ziemi. Cóż tam takiego wyjątkowego może być? A to jest niesamowite miejsce porośnięte lasami. Z jednej strony masz otwarte morze, z drugiej zatokę. Często jeździliśmy na zdjęcia z Gdyni na Hel pociągami, dlatego że samochodem wychodziło dużo dłużej. I to też była przygoda, bo jak się nie wsiądziesz na początku, to potem możesz się nie zmieścić - tylu jest turystów. Kręciliśmy też sceny na kutrze na otwartym morzu i to także była dla mnie nowość. Bujało strasznie, ale trzeba było sobie jakoś z tym poradzić. W sumie to są piękne przeżycia.
PAP Life: „Profilerka. Jastrë” to serial kryminalny, ale ważny jest w nim wątek tożsamości. Julia, twoja bohaterka, wraca do Gdyni, gdzie się urodziła, żeby rozwikłać zagadkę śmierci swojej mamy, ale też poznać historię rodziny. Pani miała potrzebę, żeby poznać swoje korzenie?
W.G.: Kiedyś próbowaliśmy z moimi kuzynami zrobić coś w rodzaju drzewa genealogicznego, ale okazało się to bardzo skomplikowane. Moja babcia razem ze swoim bratem i mamą zostali podczas wojny przywiezieni na Litwę z Rosji. Niemcy wysadzili ich z pociągów i powiedzieli: „Tutaj żyjcie sobie dalej”. Nie znamy historii rodziny z Rosji.
Ale, wracając do „Profilerki”, zapadła mi w pamięć taka scena, kiedy Julia wchodzi do domu, w którym się wychowywała i zaczyna dotykać tapet z żurawiami. Te tapety są bardzo ważne, sprawiają, że przypominają się jej wydarzenia z dzieciństwa. Też coś takiego u siebie zauważyłam, że nie buduję swojej tożsamości poprzez informacje, tylko poprzez pamięć emocjonalną. Za każdym razem, kiedy jestem na Litwie w rodzinnym Poniewieżu, gdzie się urodziłam, dorastałam, mam potrzebę, żeby pójść pod szkołę, do której chodziłam, pod swoje przedszkole, na podwórko, itd. Poniewież nie jest dużym miastem, więc szybko mogę te miejsca obskoczyć i wtedy spełniona wracam do Warszawy. Wiem, że jeśli tego nie zrobię, to wyjazd na Litwę byłby nieudany. Te chwile, kiedy widzę znajome miejsca, dają mi poczucie pełni. Po przeprowadzce do Polski, zmianie kultury i języka, jakąś część swojej tożsamości straciłam, a dzięki temu czuję, kim tak naprawdę jestem. Potrzebuję kilka razy w roku pojechać do Poniewieża, żeby wrócić do siebie.
PAP Life: Niektórzy uważają, że im dłużej jesteś zagranicą, tym bardziej tęsknisz, wyostrzają się wspomnienia, smaki, zapachy. Też coś takiego zauważyła pani u siebie?
W.G.: Czuję, że Poniewież staje się dla mnie coraz ważniejszy. Wydaje mi się, że z wiekiem potrzebujemy poczucia bezpieczeństwa i okazuje się, że w tych miejscach znanych z dzieciństwa i młodości czujemy się po prostu sobą. Kiedy przyjechałam do Polski, miałam 18 lat i w ogóle nie mówiłam po polsku. Pochodzę z rodziny litewsko-rosyjskiej, od dziecka byłam dwujęzyczna. Gdy w Warszawie zdecydowałam się zdawać do szkoły teatralnej, nauczyciele od wymowy poradzili mi, że muszę przestać rozmawiać w jakimkolwiek innym języku niż polski, bo tylko tak mogę pozbyć się akcentu. Dlatego nawet z mamą rozmawiałam po polsku. To też było jakieś wyparcie się części siebie. Dziś, kiedy jadę na Litwę, oczywiście rozmawiam po litewsku, choć z akcentem. Potrzebuję trochę czasu, żeby się przestawić.
PAP Life: Pani córki mówią po litewsku?
W.G.: Nie, to mi się nie udało. One już są Polkami, tutaj się urodziły. Musiałabym z nimi ciągle mówić po litewsku, żeby ten język się utrwalił. Ale bardzo zależy mi, żeby moje dziewczyny wiedziały, skąd pochodzę, znały litewską część swojej rodziny. Zabieram Ninę, starszą córkę, na Festiwal Muzyki Litewskiej do Wilna. Chcę, żeby moje dzieci spróbowały litewskiego chleba, litewskich lodów, litewskiej słoniny czy suszonych kiełbasek, gotuję litewskie zupy. Wiem, że to wszystko, czego się doświadcza w młodych wieku, jest bardzo ważne. Więc w tych powrotach do Poniewieża nie chodzi tylko o mnie, ale też o następne pokolenia, które po mnie przyjdą.
PAP Life: Pani bohaterka często nie potrafiła pogodzić wymagającej pracy z macierzyństwem. Jedno odbywa się kosztem drugiego, bo nie można mieć wszystkiego w tym samym czasie. Przeżywała pani podobne dylematy?
W.G.: Na pewno to łączenie pracy i życia prywatnego było bardzo trudne, kiedy dzieci były małe i musiałam szybko wrócić do Teatru Narodowego. Grałam wtedy dosyć duże i bardzo angażujące czasowo, ale też umysłowo i emocjonalnie role, takie jak Nastazja Filipowna w „Idiocie”, potem Hedda Gabler czy Maria Stuart. Teraz moje córki mają 11 i 7 lat, ale widzę, że jeszcze bardziej mnie potrzebują. I także z tego powodu od jakiegoś czasu nie wchodzę w nowe próby, gram tylko stare przedstawienia. Starsza córka chodzi do szkoły muzycznej, teraz młodsza do niej dołączyła. A edukacja muzyczna, wiem to po sobie, jest bardzo wymagająca. Córka wybrała skrzypce. To jest instrument, który bardzo dobrze znam z dzieciństwa. Więc jeżeli tylko mam taką możliwość, staram się odrabiać z nią lekcje. Dla mnie to też jest przygoda, do której wróciłam, bo swoje skrzypce rzuciłam w kąt po szkole muzycznej. To Nina zachęciła mnie: „Mamo, może zagramy razem”, więc ćwiczymy razem. Nauka gry na instrumencie nie jest rzeczą łatwą i przyjemną, na początku ciągle słyszysz, jak dziecko protestuje, ale z czasem ćwiczenia stają się nawykiem. Ale chyba żadna z rzeczy, która wymaga wysiłku, dyscypliny nie jest prosta - zwłaszcza dla dziecka. Teraz przygotowuję się do „Tańca z gwiazdami”, przeczytałam wywiad z tancerką, w którym wspominała, że w dzieciństwie przywiązywała się krawatem do łóżka, żeby tylko nie iść na zajęcia, a teraz nie wyobraża sobie życia bez tańca.
PAP Life: Dlaczego zdecydowała się pani wziąć udział w tym programie?
W.G.: Trudno mi znaleźć prostą odpowiedź. Prywatnie lubię tańczyć, ale nigdy nie uczyłam się konkretnego tańca, nie chodziłam na żadne kursy. Kiedyś moim marzeniem było wystąpić w musicalu, gdzie można jednocześnie tańczyć i śpiewać. Nigdy to się nie udało. Więc kiedy pojawiła się propozycja z „Tańca z gwiazdami”, pomyślałam sobie, że taki intensywny czas, który mogłabym poświęcić tylko dla siebie, to coś wspaniałego. Ale teraz, gdy zaczęły się treningi, jest we mnie dużo strachu. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Czas pokaże. Jestem otwarta na nowe wyzwania, ale zawsze też jestem bardzo wymagająca wobec siebie. Jakiś głos w środku mówi: „Gdzie ty się pchasz?” Z drugiej strony, jak nie teraz, to potem już chyba nie będzie takiej okazji. Mam 43 lata, lepszej kondycji też nie będę miała.
PAP Life: Ale przez jakiś czas będzie pani znacznie mniej w domu.
W.G.: Zdaję sobie z tego sprawę i oczywiście zanim podjęłam decyzję, przedyskutowałam wszystko z mężem. Bo to przecież on będzie musiał przejąć na siebie większość obowiązków rodzicielskich, do tego zaraz zaczyna się szkoła. Ale wiem już, że jeśli przestałabym pracować i skupiła się tylko na rodzinie, to nie byłabym szczęśliwa. Był kiedyś taki czas w moim życiu i nie wspominam go najlepiej. Dlatego próbuję to jakoś wyważyć - uprawiać zawód, który kocham, a z drugiej strony, być uważną mamą. Jest to dla mnie trudne. Jestem zadaniowa, dosyć pedantyczna, a wiadomo, że nawet będąc w domu jest mnóstwo rzeczy do zrobienia. Czasem córki mówią, że ciągle jestem zajęta. Trzeba się zatrzymać i powiedzieć sobie: „Nie, to może poczekać, teraz chodźmy, zagramy w jakąś grę planszową czy porobimy coś innego razem”. I nie chodzi tutaj o wspólne granie na skrzypcach, bo jednak to nie jest rozrywka, tylko zadanie domowe.
Moja babcia zawsze, kiedy wracałam ze szkoły, sadzała mnie naprzeciwko siebie i mówiła: „opowiadaj”. I musiałam jej wszystko powiedzieć, co się działo w szkole, kto się z kim pokłócił, kto jakie stopnie dostał, itd. Wtedy za bardzo nie rozumiałam, dlaczego babcia chce to wszystko wiedzieć, ale to była bardzo mądra kobieta. Weszło mi w nawyk, żeby wszystko mówić. Potem, jak już byłam nastolatką, przeżywałam pierwsze miłości, czy jakieś inne trudne sytuacje, to wciąż wszystko babci opowiadałam i zawsze znajdowałyśmy rozwiązanie. Nigdy nie czułam się samotna, nie miałam potrzeby buntu czy zamknięcia się w sobie. Teraz też każdego dnia „odpytuję” swoje córki, chcę być we wszystkim, co się u nich dzieje, na bieżąco.
PAP Life: Bardzo długo była pani postrzegana głównie jako aktorka teatralna. Ostatnio coraz częściej można panią zobaczyć na ekranie. Wystąpiła pani m.in. w filmach „Ukryta sieć”, „Biała odwaga” i „Napad”. „Profilerka” otworzyła nowy etap w pani karierze?
W.G.: Na pewno zauważyłam, że dzięki „Profilerce” jestem zapraszana na castingi do głównych ról. To trochę tak działa, że udowodniłam, że jestem w stanie udźwignąć takie duże zadanie aktorskie i teraz reżyserzy już wiedzą: „Aha, poradziła sobie z Julią, to może spróbujmy ją do czegoś innego”. Co prawda, na razie jeszcze nie udało mi się dostać żadnej z tych rzeczy, do których brałam udział w castingach, ale sam fakt, że jestem zapraszana, jest ważny. Chociaż z wiarą w siebie nie jest u mnie zbyt dobrze.
PAP Life: Dlaczego?
W.G.: Taki mam charakter. Z drugiej strony, kiedy na spokojnie analizuję, to widzę, że dzięki samozaparciu dużo rzeczy mi się w życiu udało. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jestem fighterką. Może coś w tym jest? (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/kgr/
Wiktoria Gorodeckaja – polska aktorka teatralna, telewizyjna i filmowa pochodzenia litewsko-rosyjskiego. Urodziła się na Litwie, po maturze przyjechała do Warszawy, gdzie ukończyła warszawską Akademię Teatralną. Zaraz po studiach otrzymała angaż do Teatru Narodowego. Laureatka wielu nagród teatralnych za wybitne kreacje aktorskie, m.in. Feliksa Warszawskiego za rolę w spektaklu „Królowa Margot”. Ostatnio coraz częściej gra w filmach (m.in. „Biała odwaga”, „Minghun” i „Napad”). W serialu „Profilerka” (TVP) wcieliła się w tytułową rolę profilerki. 6 września zadebiutuje druga seria tej produkcji - „Profilerka. Jastrë”. Jesienią będzie uczestniczyła w 17.edycji programu „Taniec z gwiazdami” (Polsat). Mieszka w Warszawie, jest mamą Rity i Niny. Ma 43 lata.