Anita Werner spędza urlop na Hawajach. Opowiedziała o ewakuacji związanej z ryzykiem tsunami
Jedna z prowadzących programu „Fakty” kilka dni temu przyleciała na Hawaje, by spełnić jedno ze swoich podróżniczych marzeń. Po tym, jak w środę doszło do silnego trzęsienia ziemi w rejonie Kamczatki, Hawaje zagrożone są tsunami. Anita Werner i jej partner życiowy, dziennikarz sportowy Michał Kołodziejczyk, przekazali w serwisach społecznościowych, że są bezpieczni, opisali też przebieg ewakuacji.
„Bardzo dziękujemy za Waszą troskę i pytania o to, czy jesteśmy bezpieczni podczas tsunami na Hawajach. Jesteśmy. I byliśmy” – napisali na wstępie Werner i Kołodziejczyk.
Zagrożenie tsunami
Gdy Hawaje znalazły się w strefie zagrożenia tsunami, dziennikarska para skupiła się na słuchaniu zaleceń miejscowych władz. „Pierwsze alerty na telefony komórkowe dostaliśmy o 14.45, będąc na plaży w Haleiwie na północnym wybrzeżu O’ahu. Potwierdziliśmy alarm zalecający nam ewakuację w najbliższym punkcie ratowników pracujących na plaży, którzy powiedzieli nam o tym, że pierwsza fala spodziewana jest o 19.17.” – relacjonowali.
Nie wracali do domu po żadne rzeczy, tylko pojechali prosto do miasteczka Mililani, które położone jest ponad 22 kilometry wgłąb lądu, a przede wszystkim - znacznie wyżej od Haleiwy. „Droga, która zajmuje zazwyczaj 25 minut, tym razem trwała półtorej godziny. Był korek, jednak spory zapas czasu sprawiał, że nie było żadnej paniki, a wszyscy na drodze byli dobrze zorganizowani i uprzejmi” – wspominają.
Kolejne alerty
Werner i Kołodziejczyk słuchali lokalnego radia i śledzili lokalne serwisy internetowe. Jak piszą w dalszej części relacji: „O 16.10, 17.10, 18.10 i o 18.40 w Mililani wyły syreny i przychodziły kolejne alerty na telefony komórkowe. W sklepie kupiliśmy wodę i koce, gdyby trzeba było spędzić noc w samochodzie. Później spędzaliśmy czas w przepełnionej knajpce oglądając telewizję i wyczekując kolejnych informacji. O 22:40 czerwony alarm nakazujący ewakuację został odwołany”.
Na koniec przekazali, że udało im się wrócić do domu. A z lokalnych mediów dowiedzieli się, że na Oahu podtopiony został tylko teren wokół portu w Haleiwie. „Mieliśmy dużo szczęścia, jednak dzięki odpowiednim informacjom władz i stosowaniu się do zaleceń, ani przez chwilę nie czuliśmy się zagrożeni” – podsumowali ostatnie wydarzenia. (PAP Life)
ag/gn/