Eksperci o „dyplomacji przymusu” USA. Jak atak na Iran może wpłynąć na Rosję, Chiny i rynek ropy?
Skutki ataku USA na irańskie ośrodki jądrowe dotkną nie tylko Teheran; według ekspertów mogą być też lekcją dla sojuszników Iranu - Chin i Rosji. „Biały Dom udowodnił, że pokaz siły może być game changerem w negocjacjach” – powiedział Ilan Berman, wiceprezes American Foreign Policy Council.
Według Bermana atak na irańskie instalacje jest także sygnałem wysłanym do Rosji. Jego zdaniem operacja może wpłynąć na sposób, w jaki amerykańska administracja prowadzi rozmowy z Moskwą. „Pytanie, czy Rosja wyciągnie z tego lekcję” – podkreślił Berman w rozmowie z PAP.
W nocy z 21 na 22 czerwca USA zbombardowały trzy irańskie obiekty jądrowe: Fordo, Natanz i Isfahan. Amerykańskie uderzenie nastąpiło tydzień po izraelskim ataku rakietowym, w którym zginęło trzech irańskich generałów. W odpowiedzi Teheran wysłał przeciwko Izraelowi około 100 dronów, jednak już we wtorek zaczęło obowiązywać ogłoszone przez USA zawieszenie broni.
Dr Rebecca Grant, ekspertka ds. obronności z USA, oceniła, że atak bardzo wzmocni również amerykańską politykę odstraszania wobec Pekinu i całego regionu Indo-Pacyfiku.
„Przypomniano właśnie chińskiej armii, a zwłaszcza siłom Korei Północnej, a także Rosji, że amerykańskie bombowce dalekiego zasięgu naprawdę mogą uderzyć w każdy cel i go zniszczyć – to już nie są spekulacje” – powiedziała Grant, dodając, że USA po to właśnie mają samoloty B-2, a wkrótce ich zamienniki B-21 Raider.
W niedzielnej operacji bombardowania irańskich ośrodków jądrowych wzięło udział m.in. siedem bombowców B-2. Tylko na Fordo, gdzie znajdowała się podziemna instalacja wzbogacania uranu, spadło 14 bomb typu GBU-57. To bomby penetrujące, przeznaczone do niszczenia bunkrów. Ważące 13 tys. kg bomby są w stanie przebić 18 m betonu lub 61 m ziemi, zanim eksplodują.
Ta demonstracja siły – takich bomb używają tylko Amerykanie – jest według dr Macina Przychodniaka, analityka ds. Chin z PISM lekcją, którą musi odrobić Pekin.
„Chiny oceniają to bombardowanie w kontekście swoich planów wobec Tajwanu. Muszą mieć zdolność unieszkodliwienia podobnych instalacji, a z drugiej strony zabezpieczyć własną infrastrukturę wojskową” – ocenił Przychodniak, zastrzegając jednak, że amerykańskie zaangażowanie w konflikt izraelsko-irański ma również dobre strony dla Chin.
„Z punktu widzenia Chin zaangażowanie USA w konflikt Izraela z Iranem jest korzystne, bo odciąga amerykańskie zasoby z Azji Pacyfiku i opóźnia reorientację amerykańskiej polityki zagranicznej na kierunek chiński”.
Z kolei według Marka Budzisza, analityka Strategy&Future, izraelskie i amerykańskie ataki mogą pośrednio osłabić Rosję, ponieważ ujawniły wady jej zdolności wojskowych.
Ekspert przypomniał, że Iran budował swoją obronę przestrzeni powietrznej w oparciu o zakupy rosyjskich systemów i jak pokazały ostatnie tygodnie, „okazały się one mniej skuteczne, niż sądzono na Zachodzie”.
„Zaczęto się zastanawiać, czy tzw. rosyjskie bańki antydostępowe (silna obrona przeciwlotnicza – PAP) są rzeczywiście odporne na penetrację. Nie można wykluczyć, że są mniej skuteczne, a w związku z tym Rosjanie mogą się teraz czuć mniej pewni”.
Wbrew początkowym obawom, amerykańska operacja w Iranie nie powinna wywołać trwałego wzrostu cen ropy, co byłoby korzystne dla Rosji, finansującej wojnę na Ukrainie z eksportu węglowodorów.
Amerykańscy eksperci ds. bezpieczeństwa, m.in. Peter Doran z Foundation for Defense of Democracies, podkreślali wiosną br. w rozmowach z PAP, że Białemu Domowi może zależeć na znacznym obniżeniu cen ropy, aby osłabić gospodarczo Rosję, a co za tym idzie – jej pozycję negocjacyjną.
„Po niedzielnym ataku ceny znów spadają. Rynek ocenił, że jest już po wojnie” – zauważył Berman.
Zdaniem eksperta właśnie z powodu troski o stabilność rynku paliwowego zmiana władzy w Teheranie nigdy nie była celem USA.
„Gdyby Teheran uznał, że Ameryka prowadzi otwartą politykę nastawioną na jego upadek, mógłby na przykład przerwać lub skomplikować przepływ ropy przez Cieśninę Ormuz i doprowadzić do wzrostu jej cen”.
W opinii Bermana kolejnym skutkiem niedzielnego ataku jest także osłabienie relacji łączących dotąd Iran z Rosją i Chinami, które – jego zdaniem – niepokoiły USA od kilku miesięcy. Z kolei dr Przychodniak wskazał, że po raz kolejny pozycja Chin na Bliskim Wschodzie okazała się słaba.
„Z telefonów chińskiego MSZ-u do Izraelczyków, Irańczyków, a nawet, na niższym szczeblu, do Amerykanów, nic konkretnego dla samego Iranu nie wynikało. Pekin nie wysłał np. systemów obrony przeciwlotniczej, które mogłyby znacząco poprawić sytuację Iranu w tym konflikcie” – zauważył Przychodniak, przypominając, że przed wybuchem izraelsko-irańskiego konfliktu pojawiły się niepotwierdzone informacje o dostawach komponentów chemicznych z Chin do Iranu, które pozwalają produkować paliwo do rakiet balistycznych.
„Była to jednak pomoc, która nie miała większego wpływu na przebieg konfliktu. Miała jedynie podtrzymać relacje z Iranem, by nie zawieść do końca partnera” – podsumował ekspert.
Anna Gwozdowska (PAP)
ag/ bst/ lm/ grg/