O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Elżbieta Dzikowska zdradza, jak zmieniło się jej życie po śmierci Tony’ego Halika

Elżbieta Dzikowska razem ze swoim partnerem Tonym Halikiem przez wiele lat prowadziła program podróżniczy „Pieprz i wanilia”, który czasami oglądało prawie 20 milionów widzów. W najnowszej książce „Ze mną przez świat. Pamiętnik wstecz” Dzikowska zdradza kulisy swojej pierwszej podróży do Chin, opowiada, jak zmieniło się jej życie po śmierci Tony’ego Halika i dokąd chciałaby jeszcze pojechać.

Elżbieta Dzikowska i Tony Halik. Fot. PAP/Ireneusz Sobieszczuk
Elżbieta Dzikowska i Tony Halik. Fot. PAP/Ireneusz Sobieszczuk

PAP Life: Martyna Wojciechowska we wstępie do pani najnowszej książki „Ze mną przez świat. Pamiętnik wstecz” napisała, że bez pani nie byłaby tym, kim jest. Jest pani jej wielką inspiracją i podróżniczą mamą. A czy był ktoś, kto panią zainspirował, żeby odkrywać świat?

Elżbieta Dzikowska: Bardzo lubię i cenię Martynę. Jesteśmy ze sobą w kontakcie, odwiedza mnie. Cieszę się, że moja córeczka - tak o niej mówię - kontynuuje to, co mamusia zaczęła. Martyna robi programy nie tylko ciekawe, ale też mądre i pożyteczne. Podobnie jak ja, wędruje po świecie nie tylko dla siebie, ale żeby pokazywać go innym. Teraz jest w Peru, kraju, który zajmuje szczególne miejsce w moim sercu - byłam tam 13 razy. Oczywiście dzisiaj podróżuje się inaczej. Kiedy byłam młodą dziewczyną, nie myślałam o dalekich wyprawach. Ale zawsze byłam odważna, sama podejmowałam decyzje o swoim życiu. Wymyśliłam sobie, że będę studiowała sinologię. Moja mama i babcia na pewno nie wiedziały, co to jest ta sinologia.

Więcej

Grecja (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/Wojtek Jargiło
Grecja (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/Wojtek Jargiło

Polski podróżnik: z Grekami łączy nas zamiłowanie do zabawy i wolności

PAP Life: A skąd pani wiedziała?

E.D.: Pewnego dnia przyjechała do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie mieszkaliśmy, dziewczyna, która studiowała japonistykę. Powiedziała mi, że na orientalistyce jest jeszcze trudniejszy kierunek: sinologia, na który co dwa lata przyjmują zaledwie siedem osób. To była ważna informacja, bo pomyślałam sobie, że skoro tak mało osób tam studiuje, to może mnie przyjmą, bo nie będę niebezpieczna dla innych studentów. Miałam problemy polityczne, w liceum byłam w organizacji antykomunistycznej, pół roku siedziałam w więzieniu na zamku w Lublinie. Chciałam studiować, ale nie mogłam marzyć o tym, żeby dostać się na historię sztuki, na archeologię czy na dziennikarstwo. Złożyłam papiery z potrzebną maturą na sinologię, ale odrzucono mnie. Postanowiłam się nie poddawać, wsiadłam w pociąg, przyjechałam do Warszawy, przekonałam komisję, że trzeba mnie dopuścić do powtórnego egzaminu. Tak też się stało i w ten sposób zostałam studentką sinologii.

Image
Elżbieta Dzikowska w swoim domu w 1987 r. Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz
Elżbieta Dzikowska w swoim domu w 1987 r. Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz

PAP Life: Kiedy po raz pierwszy odwiedziła pani Chiny?

E.D.: Po roku mój ulubiony profesor, Witold Jabłoński chciał mnie wysłać na dwuletnie stypendium do Pekinu, ale odmówiono mi paszportu. Dopiero w 1957 roku, po zmianach politycznych pojechałam na sześć tygodni do Chin. Leciałam do Pekinu przez dwa dni, z noclegiem w Nowosybirsku. Zwiedziłam wtedy prawie cały kraj, byłam w Szanghaju, oczywiście w Pekinie, na chińskim murze i w przepięknym Changsha z zabytkowymi budowlami na wyspach. Czasem żartuję, że podróż do Chin była moją podróżą poślubną, bo miesiąc przez wyjazdem wyszłam za mąż za Andrzeja Dzikowskiego, wówczas studenta polonistyki. Kiedy byłam w Chinach, on pojechał na obowiązkowe brygady żniwne do PGR-u. Z Andrzejem byliśmy małżeństwem przez 17 lat. Zawsze mówię, że był bardzo dobrym mężem. Rozstaliśmy się, kiedy poznałam Tony’ego Halika.

PAP Life: Wróćmy jeszcze na moment do sinologii. Podobały się pani te studia?

E.D.: Były ciekawe, ale bardzo trudne. Mieliśmy wśród profesorów prawdziwego Chińczyka, nazywał się Paj Tung-Zen, który nie znał żadnego języka poza chińskim. Zapraszałam go z żoną na kolację do nas do domu. Trzeba się było zmobilizować i mówić po chińsku.

PAP Life: Pamięta pani jeszcze chiński?

E.D.: Troszeczkę, jakieś pojedyncze słowa. Kiedy studia się skończyły, trzeba było pomyśleć o pracy. Dzisiaj pewnie nie byłoby z tym problemu, ale wtedy nikt nie potrzebował ludzi z językiem chińskim. Pierwszą moją pracą było odkurzenia książek w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, potem zatrudniłam się na kilka miesięcy w Parku Kultury, później w Centrali Importowo-Eksportowej Chemikaliów, bo myślałam, że będę przygotowywać umowy z Chinami, ale w ogóle ich nie było. Aż wreszcie dostałam propozycję z miesięcznika „Chiny”, który wtedy powstawał - to było chyba w 1959 roku. Powiedziałam, że się zgadzam, ale pod warunkiem, że będę mogła studiować. Już wtedy myślałam, że muszę zdobyć prawdziwy „zawód” i postanowiłam skończyć historię sztuki. Przyjęto mnie od razu na drugi rok, zaliczając przedmioty z sinologii. Redakcja „Chin” mieściła się na ulicy Senatorskiej w Pałacu Błękitnym, więc niedaleko Uniwersytetu, mogłam połączyć pracę ze studiowaniem. W „Chinach” zajmowałam się tłumaczeniem bajek dla dzieci, pisałam też o sztuce.

Więcej

Przedsiębiorca i podróżnik Paweł Brun. Fot. PAP/Albert Zawada
Przedsiębiorca i podróżnik Paweł Brun. Fot. PAP/Albert Zawada

"Jechać, nie jechać?". Podróżnik Pablo odważnym językiem opisuje swoje doznania z pobytu w wielu krajach [WYWIAD]

PAP Life: Nie zagrzała pani tam długo miejsca…

E.D.: Wkrótce pogorszyły się stosunki Polski z Chinami i miesięcznik został zlikwidowany. Na jego miejsce powstały „Kontynenty”, w których zaproponowano mi dział Ameryki Łacińskiej. „Ale przecież ja nie mam o tym pojęcia” - powiedziałam. „Nikt nie ma” - usłyszałam. I taka była prawda. Edmund Osmańczyk czy Ryszard Kapuściński nie byli jeszcze korespondentami PAP w Meksyku, na Kubie pracował dla PAP Mirek Ikonowicz i Aniela Krupińska dla „Życia Warszawy”. To było tyle. Zaczęłam się uczyć hiszpańskiego i w końcu wyruszyłam w swoją pierwszą podróż do Ameryki Łacińskiej, przez Kubę do Meksyku. W kieszeni miałam 180 dolarów, które musiały mi wystarczyć na trzy miesiące. Często odmawiałam sobie podstawowych rzeczy, ale zrealizowałam swój plan i zobaczyłam wszystko, co chciałam zobaczyć. Wszystkie zabytki, głównie przedkolumbijskie, poznałam ważnych artystów. Byłam pierwszą dziennikarką polską, która pisała o sztuce współczesnej Ameryki Łacińskiej. Później pojechałam do Peru, Boliwii i podróżowanie stało się moim normalnym życiem. A redakcja miała możliwości, żeby mnie wysyłać, oczywiście ze skromnymi środkami, a przede wszystkim załatwiała mi paszport.

PAP Life: W tamtych czasach to było bezcenne.

E.D.: Jako dziennikarka z „Kontynentów” byłam w wyjątkowej sytuacji. Zanim spotkałam Tony’ego, znałam już prawie całą Amerykę Łacińską.

Image
Tony Halik i Elżbieta Dzikowska Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz
Tony Halik i Elżbieta Dzikowska Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz

PAP Life: To była miłość od pierwszego wejrzenia?

E.D.: Nie. Zobaczyłam go po raz pierwszy w telewizji, gdy opowiadał o skoczkach z Acapulco. „Taki śmieszny facet” - pomyślałam i wyłączyłam telewizor. Nie przyszło mi do głowy, że z nim spędzę najciekawsze 24 lata swojego życia. W 1974 roku otrzymałam roczne stypendium przyznane przez peruwiańską minister kultury i leciałam do Limy przez Meksyk. Tam miałam zrobić wywiad z Tonym Halikiem dla telewizyjnego „Klubu Sześciu Kontynentów”. Kiedy byłam na miejscu, zadzwoniłam do Halika, ale na automatycznej sekretarce było nagranie, że jest w Gujanie Francuskiej. Potem zadzwoniłam do naszej ambasady, gdzie niestety czekała na mnie depesza z Peru, że moje stypendium roczne jest nieaktualne, bo pani minister została zdymisjonowana. Cóż, miałam wracać do Polski, ale zostałam jeszcze zaproszona na obiad przez wielkiego artystę, José Luisa Cuevasa. Okazało się, że ten obiad miał miejsce w ogrodzie, byli na nim politycy, intelektualiści, a ja zostałam posadzona obok prezydenta Meksyku, Luisa Echeverrii Alvareza. W pewnym momencie zapytał mnie, jakie mam plany. Powiedziałam, co się wydarzyło i że muszę wracać do Polski. „A dlaczego? Przecież my możemy dać pani na rok stypendium” - odpowiedział Alvarez. „Niech pani przyjdzie jutro tu i tu, będzie mój rzecznik prasowy, wszystko załatwi”. No i tak zostałam w Meksyku na rok. Tony w międzyczasie wrócił, odnalazł mnie, zaczęliśmy się spotykać i zakochaliśmy się w sobie.

PAP Life: Dla pani Tony Halik zdecydował się zamieszkać w Polsce. Dlaczego nie chciała pani zostać w Meksyku, czy gdziekolwiek indziej?

E.D.: To w ogóle nie wchodziło w grę. Kiedy wracałam do Polski, Tony odprowadził mnie na lotnisko. Powiedziałam mu wtedy: „Tak, ale tylko w Polsce” – i nie miałam wątpliwości, że przyjedzie. Tak też się stało. Nie wyobrażałam sobie, żeby mieszkać na stałe w innym kraju. Mogę je zwiedzać, ale Polska to jest moja ojczyzna, mój język, moi przyjaciele. A skoro Tony mnie kochał, to musiał to przyjąć. Od czasów wojny mieszkał za granicą. Był korespondentem amerykańskiej sieci NBC, a że w naszym kraju zaczęły się ciekawe czasy, bo tworzyła się Solidarność, więc robił wywiady, filmował. Jako że oboje interesowaliśmy się podróżami, postanowiliśmy razem robić coś ciekawego i jeszcze przed powrotem do Polski, wpadliśmy na pomysł, żeby robić programy, w których będziemy pokazywać Polakom świat. Zaczęliśmy wyruszać na wyprawy do Ameryki Łacińskiej, także do Afryki i Azji. Mogliśmy to robić za własne pieniądze, bo Tony dobrze zarabiał w NBC.

Image
Tony Halik i Elżbieta Dzikowska Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz
Tony Halik i Elżbieta Dzikowska Fot. PAP/Witold Rozmysłowicz

PAP Life: „Pieprz i wanilia” był czymś kompletnie nowym w tamtych czasach. Niektóre odcinki programu oglądało prawie 20 milionów widzów!

E.D.: Ponoć tak. Tony miał charyzmę, lubił kamerę, a kamera lubiła jego, przyciągał ludzi. Ja byłam skromniejsza.

PAP Life: Jak dzieliliście się pracą?

E.D.: To był bardzo partnerski układ, z szacunkiem dla zainteresowań drugiej osoby. Bo Tony'ego interesowała natura i wszystko to, co się rusza: ludzie, zwierzęta. A mnie to, co stoi: cywilizacja, zabytki. Chociaż ludzie też, przede wszystkim artyści i różne plemiona. Nigdy ze sobą nie rywalizowaliśmy. Cieszyliśmy się, że udaje nam się zrobić ciekawe filmy.

PAP Life: Kto podejmował decyzję, dokąd wyruszyć kolejnym razem?

E.D.: Zawsze to była wspólna decyzja. Pamiętam, kiedy już mieszkaliśmy w Polsce, Tony zapytał mnie: „Elżuniu, gdzie chciałabyś teraz pojechać?”. Tak się do mnie zwracał. A ja mówię: tropem romańskich katedr. No to kupił przyczepę Niewiadów, wsiedliśmy do niej i pojechaliśmy aż do Santiago de Compostela.

Image
Tony Halik na żaglowcu Dar Młodzieży. Fot. PAP/Janusz Uklejewski
Tony Halik na żaglowcu Dar Młodzieży. Fot. PAP/Janusz Uklejewski

PAP Life: Dużo czasu spędzaliście w podróżach?

E.D.: To nigdy nie było ustalone z góry - podróżowaliśmy tyle, ile było trzeba. Co roku wypływaliśmy na żagle, na początku na wyspy greckie, na Morze Egejskie, potem płynęliśmy też z Morza Śródziemnego rzekami Europy do Bałtyku, a później pływaliśmy do Finlandii pod koło podbiegunowe. To był jedyny nasz prywatny czas, kiedy nie robiliśmy filmów. Bo praktycznie przez cały czas pracowaliśmy. Filmy kręciliśmy sami, programy były nagrywane w naszym domu, w piwnicy, wtedy już na samo nagranie przyjeżdżało kilkanaście osób.

Więcej

Park Retiro w Madrycie. Fot. EPA/Mariscal
Park Retiro w Madrycie. Fot. EPA/Mariscal

To miasto zostało okrzyknięte europejską stolicą zdrowia i dobrego samopoczucia

PAP Life: W Toruniu, rodzinnym mieście Tony’ego Halika, jest Muzeum Podróżników jego imienia. Kilkanaście szkół zrobiło go swoim patronem. Ale pani podobno nie chciała, żeby obok umieścić pani imię i nazwisko?

E.D.: Proponowano mi to, ale nie zgodziłam się, nie chcę być chodzącym pomnikiem. Po moim długim życiu ofiaruję swoją kolekcję sztuki współczesnej muzeum w Toruniu i pewnie ta galeria będzie miała moje imię. Tony nie interesował się sztuką współczesną. Kiedyś przyniosłam do domu obraz Jacka Sempolińskiego, znakomitego malarza, powiedział: „Mogłaś przynajmniej bez dziur”, bo Sempoliński to był ekspresyjny artysta.

PAP Life: Mówiliście o sobie „mąż”, „żona”, ale nigdy nie zdecydowaliście się wziąć ślubu. Dlaczego?

E.D.: Nie było to nam do niczego potrzebne. Tony był żonaty, w czasie wojny ożenił się z Francuzką, Pierette, z którą miał syna Ozana. Oni zostali w Meksyku. Tony do końca życia ich utrzymywał. Bardzo długo miałam kontakt z Ozaną, przyjeżdżał do nas.

Image
Elżbieta Dzikowska i Tony Halik oraz dziennikarka i prezenterka Telewizji Polskiej Małgorzata Szelewicka. Fot. PAP/Afa Pixx/Zenon Żyburtowicz
Elżbieta Dzikowska i Tony Halik oraz dziennikarka i prezenterka Telewizji Polskiej Małgorzata Szelewicka. Fot. PAP/Afa Pixx/Zenon Żyburtowicz

PAP Life: Życie Tony’ego Halika było niezwykle bujne, ale też pełne sekretów. Jakiś czas temu ukazała się jego biografia, w której autor, Mirosław Wlekły, przedstawił wiele nieznanych wydarzeń z życia podróżnika. Halik był w Wehrmachcie, podpisał zobowiązanie do współpracy z SB. Jak pani zareagowała na te informacje?

E.D.: Nie miałam o nich pojęcia. Tony często ubarwiał swoją biografię, ale nie zdawałam sobie sprawy, że niektóre fakty świadomie ukrywał, tak jak swój udział w Wehrmachcie, do którego został wcielony siłą, bo mieszkał na terenach pruskich. Zresztą, od razu jak się znalazł z wojskiem we Francji, zdezerterował i brał czynny udział we francuskim ruchu oporu. Tony mi o Wehrmachcie nie powiedział, bo mój ojciec został rozstrzelany przez Niemców. Myślę, że Tony obawiał się, że mogłabym źle o nim pomyśleć. Nie zwierzył się także ze swojej współpracy z SB. Poszłam do IPN-u, ale nic nie znalazłam, więc jeśli coś podpisał to pewnie dlatego, żeby mógł zamieszkać ze mną w Polsce. Pewnie ukrywał to przede mną, bo wiedział, że jestem antykomunistką i jako młoda dziewczyna siedziałam w więzieniu. Myślę, że te tajemnice mu ciążyły, chociaż z drugiej strony zawsze był optymistą.

Image
Tony Halik i Lech Wałęsa. Fot. PAP/Stefan Kraszewski
Tony Halik i Lech Wałęsa. Fot. PAP/Stefan Kraszewski

PAP Life: Spędzaliście ze sobą bardzo dużo czasu. Jak się zmieniło pani życie po jego śmierci?

E.D.: Właściwie nie zmieniłam stylu życia. Zaczęłam podróżować sama bądź z przyjaciółmi. Zrobiłam kilka programów o Chinach, a potem przestawiłam się na Polskę. Najpierw powstały cztery tomy książek „Groch i kapusta”, a potem osiem tomów „Polska znana i mniej znana” i wiele albumów o Bieszczadach i o Ponidziu.

Image
Elżbieta Dzikowska i Tony Halik w 1991 r. Fot. PAP/Ireneusz Sobieszczuk
Elżbieta Dzikowska i Tony Halik w 1991 r. Fot. PAP/Ireneusz Sobieszczuk

PAP Life: Nadal pani podróżuje?

E.D.: Staram się. Ostatni raz byłam kilka miesięcy temu w Danii, bo brakowało mi Danii i Albanii do kompletu, żeby poznać całą Europę. Albania jeszcze przede mną. A do Danii pojechałam specjalnie, żeby zobaczyć Muzeum Sztuki Nowoczesnej Louisiana. Teraz jesienią wybieram się do Gandawy i Brugii w Belgii, bo nie byłam w tych dwóch miejscach sławnych z artystów flamandzkich. Planów mam wiele, a życie pokaże, czy będzie można je zrealizować.

PAP Life: Dzisiaj podróżowanie stało się modne. Zwiedzanie świata jest dużo prostsze, niemal wszędzie, nawet w niedostępnych kiedyś miejscach, można spotkać turystów.

E.D.: Kiedy pierwszy raz byłam sama na Wyspie Wielkanocnej - to było chyba w 1968 roku - to nie było tam żadnego hotelu. Spałam w namiocie, a rano przynoszono mi miednicę z zimną wodą. Gdy później postanowiłam pokazać Wyspę Tony’emu, był już jeden hotel. A jak pojechałam trzeci raz z przyjaciółmi, zastaliśmy tam tłum turystów.

Byliśmy z Tonym pierwszymi Polakami w Vilcabambie, ostatniej stolicy Inków. Z Cuzco jechaliśmy tydzień na koniach. Kiedyś koń mnie zrzucił i ciągnął w strzemieniu. Na szczęście od strony skały, a nie przepaści. Tony był tak przerażony, że nie zrobił żadnego zdjęcia, później nie mógł sobie tego darować, bo to byłoby genialne zdjęcie (śmiech). Po raz drugi dotarłam do Vilcabamby po 40 latach, razem z Romanem Warszewskim, który napisał o mnie książkę. Jechaliśmy dwa dni jeepem do samego końca. Wszystkie zabytki są już poodsłaniane. Kiedyś, żeby je sfotografować, niekiedy musieliśmy ścinać drzewa, żeby dopuścić światło i żeby w ogóle można było tam dojechać.

PAP Life: Niektórzy uważają, że w podróży ważna jest droga, a nie cel. A pani?

E.D.: Dla mnie cel był najważniejszy, ale jeżeli po drodze widzieliśmy coś ciekawego, to też to nagrywaliśmy, żeby potem pokazać.

PAP Life: Nigdy nie miała pani dość tych wyjazdów?

E.D.: Nie. Goniła mnie ciekawość. Nigdy nie potrafiłam nic nie robić, leżeć na plaży. Taki odpoczynek byłby dla mnie męczący. Zawsze byłam pozytywnie nastawiona - dla mnie szklanka jest do połowy pełna. Trzeba myśleć, że się uda, a nie, że się nie uda. Żeby się chciało chcieć – to jest moje motto. I tego wciąż się trzymam. Życie bez pasji to jak potrawa bez soli. Trzeba pracować. Ten ma szczęście, kto kocha swoją pracę. Jestem szczęśliwa, bo mam wokół siebie wielu przyjaciół, którzy chcą ze mną spędzać czas, zabierają mnie do galerii, muzeów, jeżdżą po Polsce, żeby poznawać ze mną ciekawe miejsca. Cały czas staram się być zajęta, planuję. A jak nie mam nic do roboty, to namiętnie słucham książek. Najbardziej lubię biografie i historię. Mam 88 lat i trzy miesiące, ale ciągle myślę do przodu. Mówię, że jestem futuro, a nie retro.

PAP Life: Gdyby mogła pani cofnąć czas, coś zrobiłaby pani inaczej?

E.D.: Nie, wszystko się dobrze ułożyło. Może niekoniecznie chciałabym po raz drugi siedzieć w więzieniu. Ale może to też mnie ukształtowało, ponieważ nigdy nie przyznałam się przesłuchującym, że należałam do organizacji, mimo, że mnie straszyli. Byłam bardzo uparta i nie potrafili mnie złamać. Może to później wykształciło moją konsekwencję, która przydała mi się na przykład w dążeniu do wzniesienia pomnika Ernesta Malinowskiego, twórcy najwyżej do niedawna położonej kolei na świecie - kolei transandyjskiej. Ten pomnik dłuta Gustawa Zemły stoi na wysokości 4818 m n.p.m., na przełęczy Ticlio w Peru. I nikt już nie mówi, że tę kolej stworzył Amerykanin, tylko że Polak. Ważne jest dawać coś od siebie innym. Dzięki temu życie ma sens. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/moc/ag/ grg/

Elżbieta Dzikowska – historyczka sztuki, sinolożka, podróżniczka, autorka wielu książek, programów telewizyjnych, audycji radiowych, a także wystaw sztuki współczesnej. Wraz z Tonym Halikiem, swoim życiowym partnerem, zrealizowała dla Telewizji Polskiej około 300 filmów dokumentalnych ze wszystkich kontynentów oraz współprowadziła popularny program podróżniczy „Pieprz i wanilia”. W maju ukazała się jej najnowsza biografia - „Ze mną przez świat. Pamiętnik wstecz”. Ma 88 lat.

Zobacz także

  • Zakopane Fot. PAP/Grzegorz Momot
    Zakopane Fot. PAP/Grzegorz Momot

    Wzrosło zainteresowanie świętami i sylwestrem pod Tatrami. Rezerwacje ruszyły po pierwszych śniegach

  • Papież Leon XIV. Fot. PAP/Sylwia Wysocka
    Papież Leon XIV. Fot. PAP/Sylwia Wysocka

    Pierwsza zagraniczna podróż papieża Leona XIV. Odwiedzi dwa kraje [WIDEO]

  • Saint Antoine l'Abbaye Fot. Adobe Stock/Athena Images
    Saint Antoine l'Abbaye Fot. Adobe Stock/Athena Images

    Ta wioska skradła serca Francuzów. Średniowieczny skarb położony wśród malowniczych wzgórz

  • Samolot. Fot. PAP/Andrzej Jackowski
    Samolot. Fot. PAP/Andrzej Jackowski

    Zmiany u popularnego przewoźnika. Chodzi o karty pokładowe

Serwisy ogólnodostępne PAP