L.U.C.: będę chwytał za batutę, a mikrofon zostawię innym raperom [WYWIAD]
Od ponad dekady czułem się zbyt jazzowy dla hip-hopu i zbyt hip-hopowy dla jazzu. Dla niektórych byłem dziwakiem, eksperymentatorem i wariatem. Przeszedłem wiele trudnych chwil. Ale na pewno „Chłopi” pomogli mi podjąć tę decyzję – przyznaje Łukasz „L.U.C.” Rostkowski, który postanowił pożegnać się z rapem i mikrofonem, by skupić się na tworzeniu muzyki filmowej.
PAP Life: Niedawno ogłosiłeś, że po 22 latach kończysz karierę rapera i przestajesz występować na scenie. Rap ci się już znudził?
Łukasz „L.U.C.” Rostkowski: Po pierwsze, nie planuję znikać ze sceny. Multimedialne, wielowymiarowe koncerty i widowiska to moja wielka pasja, której chcę poświęcić teraz jeszcze więcej energii. Natomiast faktycznie planuję wakacje od mojego mikrofonu. Kiedyś rapowałem: „H.I.P-H.O.P to nie chęć bycia strażakiem. Z tego się nie wyrasta jak Jożin z bagien”. Słucham teraz więcej klasyki, muzyki filmowej i elektronicznej, ale kiedy gramy hip-hop moja głowa buja się jak łapka azjatyckiego kotka Maneki-neko (śmiech). Nadal kocham rap i czuję, że płynie on głęboko w moich żyłach. Na pewno zrealizujemy z Rebel Babel Ensemble (międzynarodowa orkiestra dęta i kolektyw artystów, której L.U.C. jest współzałożycielem i dyrektorem artystycznym - red.) jeszcze niejeden koncert okołohiphopowy, ale raczej będę chwytał za batutę, a mikrofon zostawię innym raperom.
Od kilku lat czuję większą potrzebę wypowiadania się mniej dosłownie - poprzez muzykę ilustracyjną i instrumentalną. Jeszcze nie wiem, czy to wynik przebodźcowania i poszukiwania mniejszej ilości słów. Czy fakt, że rap zbyt mocno mnie ograniczał. Czy też po prostu zwykłe starzenie się i coraz większa fascynacja muzyką klasyczną.
PAP Life: Kiedy poczułeś, że rap to już nie do końca twój świat?
Ł.R.: Pamiętam, że chyba osiem lat temu graliśmy koncert na Juwenaliach z O.S.T.R. i byłem w szoku, że ludzie wcale nie recytowali tak naszych tekstów, jak kilka lat wcześniej. Nowe pokolenia studentów bawiły się super, bo zarówno ja, jak i Adam (Adam Ostrowski, ps. O.S.T.R., raper, producent muzyczny, kompozytor - red.) gramy zawsze na 300 proc. Ale miałem wrażenie, że nie było już tej głębokiej łączności, jaką mieliśmy z publiką wcześniej. Wtedy poczułem, że nim się obejrzałem, minęło 15 lat i coś się mocno zmienia.
PAP Life: Czyli ta decyzja długo w tobie dojrzewała.
Ł.R.: To prawda - potrzebne było trochę lat, jak przy dobrym winie. Od ponad dekady czułem się zbyt jazzowy dla hip-hopu i zbyt hip-hopowy dla jazzu. Dla niektórych byłem dziwakiem, eksperymentatorem i wariatem. Przeszedłem wiele trudnych chwil. Często umniejszano, albo wręcz próbowano nam odbierać nasze zasługi. Jak choćby to, że jako pierwsi z Rahimem w 2007 roku wprowadziliśmy polski hip-hop do filharmonii. Był to długi proces dojrzewania, ale na pewno „Chłopi” pomogli mi podjąć tę decyzję. W świecie muzyki filmowej okazało się, że to, co wydawało się moją słabością i wadą - nieustanna potrzeba uczenia się, eklektyzmu, rozwijania i eksplorowania kolejnych gatunków muzycznych - tu jest wielką wartością. Pozwala mi bowiem traktować muzykę i gatunki jak narzędzia do budowania narracji i wspomagania reżyserów. Zresztą nie tylko reżyserów, bo właśnie jesteśmy po kilku miesiącach pracy nad nową oprawą i redesignem dźwiękowym Jedynki Polskiego Radia.
W świecie muzyki instrumentalnej zaczynam się czuć jak w domu. Zmieniłem się jako człowiek. Uwierzyłem w siebie – zrozumiałem, gdzie jest moje miejsce, jakie są moje słabości i jakie są moje cele.
PAP Life: Jaki wpływ na tę zmianę miały narodziny twojego synka?
Ł.R.: Bardzo duży. Miałem taki moment po Oscarach, że bardzo chciałem zostać w Los Angeles, ale postanowiłem wrócić - głównie ze względu na rodzinę. Moja partnerka i mój syn to najwspanialsze prezenty od życia. Dziecko ze swoim cudownym bezwzględnym chaosem, radością i kosmosem w głowie jest wspaniałym wyzwaniem i błogosławieństwem. Teo uczy mnie odpuszczać, cieszyć się z życia, nawet kiedy coś idzie nie po naszej myśli. Przywrócił mi wyobraźnię i ciekawość świata, która we mnie przygasała. To również dla niego żegnam się z mikrofonem, bo uczę się robić mniej, ale lepiej, a dodatkowo mieć więcej czasu dla rodziny. Nie chcę popełnić błędu wielu moich kumpli, którzy przeharowali w firmach te piękne lata, kiedy twoje dziecko potrzebuje cię jak tlenu. Uwielbiam spędzać z nim czas i mam sercu ogrom wdzięczności, bo myślałem, że może nie będzie mi dane już mieć rodziny. Przeszedłem swoje lekcje pokory.
PAP Life: Zawodowo wydajesz się dzieckiem szczęścia. Masz na koncie mnóstwo projektów, sporo ważnych nagród.
Ł.R.: Trudnych momentów było więcej niż zdań, knowań i podziałów w polskim Sejmie (śmiech). Cóż mam ci powiedzieć. Czy trudniejsza była próba zrobienia spektaklu teatralnego z budżetem 10 tys. Czy zagranie koncertu dla 2 osób po tym, jak 3 godziny wcześniej mieliśmy wypadek, rozbiliśmy nieubezpieczone auto i straciliśmy instrumenty. Czy pierwsze próby łączenia symfoniki z hip-hopem, gdy filharmonie pukały się w czoło. A może połączenie 13 tysięcy muzyków w Rebel Babel. Albo uczenie się nut i dyrygowania w wieku 36 lat. Było sporo takich sytuacji. Do tych najtrudniejszych zalicza się moment, w którym po sukcesie „39/89 Zrozumieć Polskę” nagle z pewnym projektem grałem znów koncerty dla 20 osób. I chwila, kiedy Rebel Babel przerósł mnie i nie potrafiłem zbudować struktur ludzkich do okiełznania tej kuli śnieżnej.
Ale najtrudniejsi byli „Chłopi”. Cztery lata ciężkiej pracy, walki ze swoim ADHD i niecierpliwością. A potem, po wielkim sukces, ekstremalny wysiłek, plus rozczarowania pewnymi ludźmi i ich zachowaniem. Wszystko to się finalnie opłaciło. Hugh i DK (Hugh Welchman i Dorota Kobiela Welchman, reżyserzy i autorzy scenariusza do filmu „Chłopi” – red.) zmienili moje życie i zawsze będę im wdzięczny za tę przygodę. Do dziś przyjaźnimy się z Breakthrufilms, a ta podróż sprawiła, że jesteśmy teraz silnym teamem i myślę, że jeszcze wiele przed nami.
PAP Life: Podobno dzięki rapowi doceniłeś „Chłopów”?
Ł.R.: Tak. Dopiero po 20 latach rapowania potrafiłem docenić kunszt „Chłopów”. Wspaniale napisane dzieło - doskonały flow, rytmika wyrazów, sylabizacja. W liceum nie byłem w stanie tego docenić.
PAP Life: Kiedy pomyślałeś, że chciałbyś komponować muzykę filmową?
Ł.R.: Nie lubię, jak mówi się licealistom, że jeszcze mało wiedzą o życiu. Okazuje się, że w liceum byłem mądrzejszy niż wiele razy później w życiu. I nie chodzi tylko o to, że kumałem budowę żaby czy potrafiłem rozwiązać równanie matematyczne, którego teraz nigdy bym nie rozwiązał (śmiech). Chodzi o to, że już wtedy czułem, że film jest tym, co wywołuje największą gęsią skórkę - połączenie muzyki, obrazu i słowa. Nie paliłem fajek, by odkładać sobie na bilety do kina. Mając 15-16 lat, chodziłem co czwartek do małego kina w Zielonej Górze.
PAP Life: Pamiętasz tytuły, które wtedy zrobiły na tobie największe wrażenie?
Ł.R.: Oczywiście. To cała lista filmów z DKF (Dyskusyjnego Klubu Filmowego – red.). Ale takie najmocniejsze to oczywiście „Forrest Gump”, „Kontact” z Jodie Foster, „Lepiej być nie może” i mało znany film „Paragraf 187”, który totalnie odmienił moje życie. Zrozumiałem, że chcę łączyć muzykę z filmem - nie wiedziałem jeszcze tylko, że jako muzyk, bo wtedy tylko coś tam rzępoliłem sobie na gitarze. Chciałem pójść na reżyserię do Łodzi, ale zabrakło mi odwagi i wybrałem bezpieczne prawo.
PAP Life: Nie masz wykształcenia muzycznego. W tworzeniu rapu to ci nie przeszkodziło, a w komponowaniu muzyki filmowej?
Ł.R.: Przeszkodą nie jest, ale na pewno utrudnieniem. Z pewnością odpowiednia edukacja mogłaby przyspieszyć proces pisania muzyki, znajdowania harmonii, akordów, itd. Patrząc jednak na polski formalizm edukacji, jestem skłonny zaryzykować stwierdzenia, że gdybym chodził do szkoły muzycznej, to w ramach buntu wobec zabijającego kreatywność systemu zostałbym murarzem (śmiech).
PAP Life: Komponowanie muzyki filmowej wymaga ogromnego skupienia, pracy w studio. Trudno było ci przestawić się na taki styl pracy?
Ł.R.: Myślę, że najtrudniejsze nie jest wcale wyciszenie i praca w studio, bo to zawsze było częścią procesu. Najtrudniejsze jest to, że nie tworzysz tu muzyki spontanicznie i frywolnie, tylko musisz mieć ją w małym palcu. Ponieważ musisz ją wykorzystywać jako narzędzie do manipulacji emocjami i wspieranie reżysera i historii, jaką chce on opowiedzieć. Nie jesteś też najważniejszy, bo jak to ładnie powiedział Wim Wenders: „W filmie nie jest najważniejszy reżyser. W filmie najważniejszy jest sam film - jako dzieło zbiorowe całej armii ludzi”. A muzyka na służyć filmowi - fabule, bohaterom i widzom. Dla mnie idealny soundtrack to taki, który pomaga filmowi, zostaje w pamięci, a dodatkowo żyje własnym życiem jak soundtrack do „Chłopów".
PAP Life: Komponowanie muzyki filmowej to praca na zlecenie. Trzeba schować własne ego, podporządkować się. Nie obawiasz się, że po tylu latach samodzielności będzie to dla ciebie trudne?
Ł.R.: Obawiam się. I już wiem, że jest to trudne. Dzisiaj raczej fascynuje mnie to, jakim pięknym procesem jest ta synergia, dogadywanie się i wspólne poszukiwania. Oczywiście nie każda produkcja będzie pewnie miała tak magiczny klimat jak praca nad „Chłopami". Ale mam nadzieję, że będę miał szczęście pracować ze wspaniałymi, otwartymi i szanującymi się ludźmi. Choć zdaję sobie sprawę, że w tej branży to wcale nie oczywistość i trzeba być twardym i pokornym.
PAP Life: Przyznajesz, że jesteś niecierpliwy, masz ADHD, które mocno utrudnia ci pracę.
Ł.R.: Mam ADHD i jedyną rzeczą jaką udało mi się skończyć w życiu to kilka płyt i „Chłopi” (śmiech). Pracuję nad tym. Ale ogromną zmianą w moim życiu była choroba, załamanie nerwowe i potem powolne odradzanie się, budowanie nowych nawyków, walka z natłokiem myśli i pracoholizmem. Na razie radzę sobie bez leków - poprzez jogę, spacery, podcasty, itd. Ale rozważam farmakologię, bo wydaje mi się, że moje ADHD sprawiło, że przez 20 lat kręciłem się w kółko, jak diabeł tasmański. Mało mówi się o tym, jak ADHD może niweczyć, spalać i niszczyć wielki potencjał, który w sobie mamy.
PAP Life: Pracujesz już nad muzyką do kolejnych filmów?
Ł.R.: Jesteśmy po 2 latach bardzo intensywnych koncertów z muzyką do „Chłopów” po całym świecie. Teraz Rebel Babel Film Orchestra jest już w stanie sama grać ten soundtrack, a ja faktycznie przygotowuję się do nowych produkcji, ale jeszcze nie mogę mówić o konkretach. Jesteśmy w kilku developmentach. Chciałbym realizować piękne, ambitne, przełomowe i ważne społecznie filmy, opowiadające w oryginalny sposób aktualne historie, które mogą zmieniać świat na lepsze. No i może fajnie byłoby kiedyś zdobyć jednak tego Oscara (śmiech).
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/ep/
Łukasz „L.U.C.” Rostkowski - kompozytor, producent, performer, reżyser dźwięku i twórca multidyscyplinarny. Laureat Paszportu „Polityki” i czterech Fryderyków. Znany z łączenia różnych gałęzi sztuki. Współtwórca trójmiejskiego Brasswood Festival - imprezy, gdzie muzyka przeplata się z naturą i sztuką. Zrealizował muzykę do filmu „Chłopi”, który był polskim kandydatem do Oscara w 2023 roku. Ma 43 lata.