Mołdawia - koniec niewidocznej kampanii przed wyborami między „życiem i śmiercią”
Do wyborów parlamentarnych w Mołdawii pozostał jeden dzień. Zakończona w piątek kampania na ulicach była mało aktywna, za to niezwykle intensywnie toczyła się w internecie. O kluczowym znaczeniu tych wyborów powiedzieli już wszyscy, a według dziennikarza Mihaila Sirkeli to wybór „między życiem a śmiercią”.
W piątek ulicami Kiszyniowa, stolicy kraju, przeszedł ostatni marsz – w kolorowym tłumie ulicami przeszli zwolennicy proeuropejskiej partii Działania i Solidarności, która obecnie sprawuje władzę i w niedzielę będzie walczyć o utrzymanie większości.
Dzień wcześniej równymi rzędami w jednakowych czerwonych koszulkach maszerowali zwolennicy prorosyjskiego Bloku Patriotycznego, w którym dominują socjaliści i komuniści.
Swoich aktywistów zmobilizowały także inne siły polityczne, jednak przetaczające się przez miasto grupki ludzi z plakatami i ulotkami nie wywoływały większego entuzjazmu.
- Jeśli sądzić po tym, co działo się na ulicach, to była to zaskakująco spokojna i niewidoczna kampania – ocenił w rozmowie z PAP jeden z unijnych dyplomatów, mieszkających w Kiszyniowie. To samo mówią miejscowi dziennikarze, którzy obserwowali mołdawskie wybory w ostatnich dekadach.
- Ta cisza jest myląca, bo cała aktywność przeniosła się do internetu – do YouTube, sieci społecznościowych, do TikToka. Tam rozpętała się prawdziwa bitwa o dusze Mołdawian – powiedział PAP Denis Dermenzhi z agencji informacyjnej IPN.
W rozmowach z przedstawicielami proeuropejskich władz i z ekspertami można odczuć duże zaniepokojenie, bo wynik wyborów jest trudny do przewidzenia, a na szali leży przyszłość kraju i losy eurointegracji, która dzięki staraniom PAS i wsparciu ze strony Brukseli i europejskich stolic gwałtownie przyspieszyła w ostatnich latach. Właśnie dlatego, że Mołdawia tak bardzo przybliżyła się do akcesji, swój „udział” w wyborach zintensyfikowała Rosja.
- To ostatnia szansa dla Moskwy, by przejąć władzę rękami lojalnych wobec siebie polityków mołdawskich lub przynajmniej sparaliżować procesy eurointegracyjne – powiedział PAP analityk Victor Ciobanu. – Dla Moskwy są tylko dwa akceptowalne scenariusze. Pierwszy z nich to powrót do poprzedniego modelu, czyli Mołdawia rządzona przez wiernych Moskwie skorumpowanych oligarchów i pozostająca w szarej strefie między Zachodem i Wschodem. Drugi jest jeszcze gorszy – w nim Mołdawia staje się drugą Białorusią i służy Moskwie jako przyczółek do ataków na Ukrainę – dodał.
„Gdyby to były zwykłe wybory, bez tak bezczelnej i zdradzieckiej ingerencji Rosji, to prawdopodobnie nie byłoby się czym przejmować. Rosyjskie siły proxy z Bloku Patriotycznego, bloku Alternatywa i Naszej Partii Renato Usatego wszystkie razem nie byłyby raczej w stanie nazbierać głosów na większość” – ocenił dziennikarz Mihail Sirkeli na łamach kierowanego przez siebie portalu Nokta.md.
W tych wyborach, podobnie jak w prezydenckich przed rokiem, Rosja uczestniczy na pełnych obrotach i o ile rok temu tzw. siatka Sora, czyli prokremlowskiego oligarchy, skupiała się bardziej na kupowaniu wyborców, to teraz w większej skali przeszła na „multitasking”. Zarówno z ustaleń mołdawskich służb, jak i śledztw dziennikarskich wynika, że moskiewskie kampanie działają wielotorowo i stanowią szeroki kompleks nielegalnie finansowanych działań – od kupowania głosów i korumpowania polityków, aktywistów, a nawet duchownych przez koordynowanie działań dezinformacyjnych w sieciach społecznościowych, publikacje fake newsów i mobilizację fabryk botów po finansowanie całych partii. Policja mówi o setkach milionów euro, które płyną różnymi nielegalnymi kanałami. - Sieć Sora ściśle oplotła Mołdawię, a służby, mimo tego, że działają coraz sprawniej, są w stanie wykryć tylko jej elementy. Gdy zniszczą ją w jednym miejscu, rozwija się w innym – mówią rozmówcy PAP.
Właśnie dlatego skala ingerencji jest niemożliwa do zmierzenia, a w oczach przedstawicieli proeuropejskich władz widać obawę. Chociaż do wyborów nie dopuszczono bloku Zwycięstwo, skupiającego marionetkowe partie Ilana Sora, a jeszcze w piątek Centralna Komisja Wyborcza skreśliła z list dwie powiązane ze ściganym oligarchą partie, to dla wszystkich jest jasne, że prorosyjskie głosy przepłyną do innych graczy już rozstawionych na pozycjach.
- Jestem z (separatystycznego regionu – PAP) Naddniestrza, ale mieszkam w Kiszyniowie. Będę głosować na PAS, bo to partia Mai Sandu i odkąd rządzą, czuję się bezpieczniej i uważam, że kraj idzie w dobrą stronę – mówi emerytka, która nie chce podać swojego imienia, ale chętnie komentuje sytuację polityczną. Obok siedzi jej starsza, 74-letnia siostra, która ma jednak zupełnie odmienną opinię. – Co ta twoja Sandu zrobiła dobrego. Tylko kasę ciągnie z Europy i pcha sobie do kieszeni – oznajmia.
- To nieprawda! Sandu nic dla siebie nie bierze, mieszka w dwupokojowym mieszkaniu w bloku. To Plahotniuc (Vladimir Plahotniuc, oligarcha i szara eminencja mołdawskiej polityki przez 2019 r.; obecnie czekający na proces- PAP) i inni się nakradli – przekonuje zwolenniczka PAS.
- Co ty tam wiesz, przecież nie widzisz, jakie ona ma tam konta i ile na nich pieniędzy – ripostuje siostra.
Ta „kłótnia w rodzinie” to tylko mały symbol podziału w mołdawskim społeczeństwie. Spory podsycają fale fejków o tym, że Maia Sandu „jest lesbijką”, „kupuje nasienie celebrytów dla zapłodnienia swojej partnerki”, „ma schizofrenię”. Przede wszystkim jednak, według swoich najostrzejszych krytyków z prorosyjskich partii, Sandu „idzie na pasku Zachodu, by zupełnie zaprzedać im Mołdawię i zniszczyć ją”.
„Kreml liczy na wasze zmęczenie” – mówiła Sandu w piątkowym apelu do rodaków, wzywając ich, by kolejny raz „ocalili kraj”. Wcześniej nazwała te wybory „najważniejszymi w historii”.
„To nie czas na rozczarowania” – ocenił Mihail Sirkeli. „Nieudane ustawy można poprawić, a reformę sądownictwa doprowadzić do końca, ale tylko wtedy, jeśli zostaniemy na europejskiej trajektorii rozwoju i wejdziemy do UE. Jeśli jednak kraj przejmie Putin, to wszystkie nieudane decyzje PAS będą nam się wydawać rajem na ziemi. Te nieudane decyzje można poprawić, ale jeśli oddamy Mołdawię Putinowi, to nie zdołamy tego zrobić” – napisał Sirkeli.
„Nie chodzi o wejście lub niewejście do UE. To kwestia tego, czy Mołdawia zostanie wciągnięta do wojny przeciwko Ukrainie” – uważa publicysta. „Przecież Putin nie tak po prostu kupuje mołdawskich polityków, setki tysięcy wyborców, wydaje setki milionów dolarów (…) Przecież nie robi tego dlatego, że podoba mu się jak Igor Dodon (lider socjalistów) siedzi w fotelu prezydenta. On robi to dlatego, że Mołdawia jest dla niego polityczną, dyplomatyczną i militarną platformą do ataków na Ukrainę w kierunku Odessy. (…) Mołdawia jest mu też potrzebna do ataków na Rumunię i UE” – ocenia Sirkeli. Według niego w niedzielę Mołdawia będzie wybierać „między życiem a śmiercią”.
Z Kiszyniowa Justyna Prus (PAP)
just/ sp/ grg/