Psycholog transportu: to, jak reagujesz na drodze, pokazuje, kim naprawdę jesteś
Gdy napięcie staje się nie do zniesienia, niektórzy kierowcy zatrzymują się, wysiadają z auta i kopią w oponę – powiedział PAP dr Wojciech Korchut, kierownik studiów z psychologii transportu na SWPS. Dodał, że jednym z powodów agresji na drogach jest przekonanie, że łatwo można „wyłgać się” od konsekwencji.
PAP: Pan też bywa za kierownicą tak sfrustrowany jak ja?
Dr Wojciech Korchut: Każdemu się to zdarza. Ale nie to, czy w ogóle odczuwamy frustrację, jest najważniejsze.
PAP: Co jest ważniejsze?
W.K.: Przez lata byłem diagnostą i przeprowadzałem cykliczne badania psychologiczne dla zawodowych kierowców. Zawsze pytałem nie o to, czy się denerwują w trasie – bo każdy się denerwuje – lecz o to, jak reagują, kiedy odczuwają agresję za kierownicą.
PAP: Co odpowiadali?
W.K.: Pamiętam kilku kierowców, którzy mówili, że gdy napięcie stawało się nie do zniesienia, zatrzymywali się, wysiadali i kopali w oponę.
PAP: Swojego samochodu?
W.K.: Tak. I tu jest klucz: nie sama frustracja czy złość są problemem, lecz decyzje, jakie podejmujemy wobec tych emocji. Między bodźcem – ktoś wyjechał mi na drogę i nawet nie włączył awaryjnych, żeby przeprosić – a reakcją – otworzę szybę i go zwymyślam – powinna być przestrzeń na przemyślenie, czy ta reakcja ma sens.
PAP: Lepiej zatrzymać się i kopnąć w oponę?
W.K.: Jeśli to rozładowuje napięcie i nikomu nie szkodzi, nie widzę w tym nic złego. To naturalny, fizyczny sposób odreagowania.
PAP: Czy samochód nie jest trochę kostiumem? Wsiadamy, zapinamy pasy i nagle wchodzimy w rolę kierowcy. W tej roli pozwalamy sobie na rzeczy, których nie zrobilibyśmy w innych miejscach.
W.K.: Jest zupełnie odwrotnie: w samochodzie jesteśmy sobą. Naprawdę sobą. Samochód nie jest przyczyną emocji, które obserwujemy u siebie, gdy jesteśmy za kierownicą. Jest raczej lustrem, w którym możemy przyjrzeć się, jacy naprawdę jesteś.
PAP: Lustrem frustracji?
W.K: Tak, z jednej strony. Ale może też przecież pokazywać nasze dobre strony. To, jak zachowujemy się na drogach – nie tylko jako kierowcy, ale też jako piesi czy rowerzyści – mówi nam, kim naprawdę jesteśmy. Cała tajemnica tkwi w tym, że możemy wyrazić frustrację w sposób bezpieczny – nie obrażając innych, niczego nie niszcząc i nie używając wulgaryzmów wobec ludzi. Jeśli emocje są rozładowywane „do siebie” – np. krzyknę do siebie, kopnę w oponę – to jest to zdrowa forma odreagowania. Nie szkodzimy w ten sposób nikomu, tak jak nie dziwimy się, że ktoś płacze na pogrzebie – emocje po prostu znajdują ujście w odpowiedniej sytuacji.
PAP: Z raportu PAP wynika, że liczba zabitych w wypadkach drogowych utrzymuje się od trzech lat na podobnym poziomie, ale główną przyczyną wypadków jest obecnie nieustąpienie pierwszeństwa.
W.K: Kiedy przyglądamy się sytuacjom drogowym, odczuwamy, że jest to wyjątkowa przestrzeń społeczna. Na drogach ujawniają się cechy, które przypisujemy kierowcom, szczególnie tym sprawcom wypadków: jeżdżą po alkoholu, są agresywni, powodują wypadki i często nic sobie z tego nie robią. Zakres tych zachowań jest szeroki. Jeśli analizować statystyki przestępstw, jak rozboje czy kradzieże, widać podobny mechanizm. Problem w tym, że osoby te dokonują czynów świadomie, często licząc na bezkarność, co tworzy pewien nawyk i wynika ze złego system funkcjonowania społecznego.
PAP: Może dlatego, że kara bywa uchronna?
W.K.: No i często można „wyłgać się” od konsekwencji lub sprawa się przedawnia. Pokazuje to niespójność prawa.
PAP: Ma Pan na to jakąś receptę?
W.K.: To, co działa naprawdę skutecznie, wymaga regularności. Nie możemy reagować „od przypadku do przypadku”, na zasadzie akcji czy mody. Tymczasem co roku zmienia się kwota mandatów, co roku pojawiają się nowe pomysły: czy zabrać samochód, czy nie, jak karać kierowców itd.
PAP: Kto o tym decyduje?
W.K.: Niestety ludzie, którzy często nie mają odpowiednich kompetencji. Nie mamy, niestety, żadnej komisji czy grupy doradczej złożonej z fachowców – lekarzy, psychologów, specjalistów od drogownictwa – którzy wiedzieliby, jak projektować drogi, ustawiać światła i układać szlaki komunikacyjne.
PAP: Co taki zespół mógłby wypracować w pierwszej kolejności?
W.K.: Stworzyć np. podręcznik do nauki jazdy. Obecnie go nie ma, a instruktorzy są przypadkowi. Często trafiają do zawodu ci, którym gdzie indziej „nie wyszło”. W branży jest deficyt, a my zastanawiamy się, jak karać kierowców, zamiast systemowo przygotować ich do odpowiedzialnej jazdy. Świadomość bezpieczeństwa buduje się od najmłodszych lat – wtedy, gdy dziecko jest chłonne – pokazując mu, do czego służy samochód, co może zrobić i jakie krzywdy może wyrządzić. Edukacja dzieci ma też znacznie dla nawyków dorosłych.
PAP: Nie wiem. Często widzę dzieci na rowerach w kaskach, a obok nich dorosłych już bez kasków.
W.K.: Istnieje niestety coś takiego jak „mały rozumek”. Kiedyś paliłem papierosy i chciałem rzucić. Mój 6-letni wówczas syn złapał mnie w kotłowni na paleniu, zaczął płakać i powiedział, że widział w telewizji, że rodzice, którzy palą, mogą umrzeć. Ta prosta, dziecięca uwaga mnie rozbroiła – i od tamtej pory, już ponad 30 lat, nie palę.
PAP: To się chyba fachowo nazywa parentyfikacja?
W.K.: Dzieci przejmujące rolę zdrowego dorosłego, tak. Bo jeśli dziecko przychodzi ze szkoły i mówi: „tato, zakładaj kask, bo się o ciebie martwię”, to jest większa szansa, że rodzic posłucha. Nawet jeśli dziecko ma siedem, osiem lat, jego świadoma prośba o bezpieczeństwo działa równie skutecznie jak prośba o zabawki.
PAP: Tymczasem na kursach uczymy się raczej przepisów, znaków i parkowania.
W.K.: Bo w kursach nie ma czasu na pokazanie, jakie negatywne skutki może wywołać nieodpowiednie zachowanie kierowcy. Nie ma godzin poświęconych analizie trudnych sytuacji drogowych ani sposobów ich rozwiązywania. Pieniądze wydawane na kampanie społeczne powinny trafić do szkół jazdy, aby kierowcy byli właściwie szkoleni, a nie oszczędzano na instruktorach czy sprzęcie. Tymczasem zajmujemy się głównie budowaniem cenników mandatów, co jest zupełnie nie do przyjęcia. Podnoszenie kar w oderwaniu od edukacji jest jak droga donikąd.
PAP: Kary są nieważne?
W.K.: Są ważne, ale po pierwsze, muszą być naprawdę nieuchronne. Po drugie, każde przestępstwo drogowe powinno być traktowane jak przestępstwo kryminalne. Bo jeżeli ktoś prowadzi po alkoholu i powoduje utratę życia, zdrowia lub mienia, to jest sprawa kryminalna, a nie wykroczenie. Nie powinno być taryfy ulgowej zależnej od statusu społecznego, majątku czy innych czynników. Sprawiedliwość oznacza karanie niezależnie od pozycji społecznej. A trzeci istotny element, to brak przeciągania kar. Jeżeli ktoś ewidentnie popełnia zabójstwo na drodze po alkoholu albo jest recydywistą – np. jeździ bez uprawnień – musi być natychmiast aresztowany i monitorowany. Lepsze jest ponoszenie takich kosztów – finansowych i organizacyjnych – niż „magiczne zabiegi”, jak nowe przepisy czy znaki drogowe, które nic nie zmieniają.
PAP: Zatem edukacja.
W.K.: Ale też zbudowanie kultury jazdy i współpracy na drodze. Za przykład mogą służyć zawodowi kierowcy, którzy korzystają z CB Radia.
PAP: Ostrzegają się nawzajem o korkach, wypadkach czy innych przeszkodach na drodze.
W.K.: Tak i tworzą w ten sposób małą społeczność – współpracującą, a nie rywalizującą. Co ciekawe, ostrzegam zupełnie obcych ludzi, których mogę nie znać światopoglądowo ani ideologicznie. Mimo to wchodzę w tę rolę – informuję o niebezpieczeństwie – i oni dziękują. Nie wiem, czy to ktoś przyzwoity, czy ktoś mniej uczciwy, ale komunikacja działa i zwiększa bezpieczeństwo na drodze. Komunikacja na drodze może też mieć dobry wpływ na rozładowanie tych napięć, o których mówiliśmy na początku.
PAP: W jaki sposób?
W.K.: Miałem kiedyś zabawną sytuację, jadąc samochodem z kolegą – też psychologiem, bardzo dowcipnym. Słuchaliśmy radia w busie i jeden kierowca przez CB Radio strasznie się złościł i przeklinał. Mój kolega wziął wtedy mikrofon i powiedział: „Halo, halo… tu religijna służba drogowa – prosimy o spokój i wzajemny szacunek na drodze”. Wie pan, przez 10 minut była absolutna cisza. Widać, że komunikaty kierowców docierają do innych, nawet gdy są tak niedorzeczne, jak ten, który wysłał mój kolega. Pokazuje to, że społeczność zawodowych kierowców wcale nie jest tak zła, jak czasem się mówi.
****
Dr Wojciech Korchut – kierownik i wykładowca studiów podyplomowych psychologii transportu na Uniwersytecie SWPS. Zajmuje się tworzeniem testów i narzędzi do diagnostyki psychofizjologicznej. Prowadzi badania nad zaburzeniami otępiennymi oraz sprawnością psychomotoryczną osób starszych i chorych.
Rozmawiał Błażej Strzelczyk (PAP)
bst/ mow/ kgr/