Reżyser "Białej odwagi": przez lata nikomu nie zależało, żeby o Goralenvolku głośno mówić [WYWIAD]

2024-02-10 11:08 aktualizacja: 2024-02-12, 14:04
Kadr z filmu "Biała odwaga", fot. mat. pras.
Kadr z filmu "Biała odwaga", fot. mat. pras.
"Mam nadzieję, że może mój film uruchomi dyskusję, zwłaszcza, że do tej pory dziewięćdziesiąt parę procent Polaków nie wie, że coś takiego jak Goralenvolk się wydarzyło" - mówi PAP Life Marcin Koszałka, reżyser "Białej odwagi", który tłem dla swojej opowieści uczynił kolaborację części mieszkańców Podhala z nazistami. „Biała odwaga” to nie jest jednak tylko film o zdradzie, ale także, a może przede wszystkim, o niespełnionej miłości, zazdrości, nienawiści. Losy dwóch braci, którzy poróżni miłość do jednej kobiety czynią z „Białej odwagi” niemal szekspirowski dramat. Z Marcinem Koszałką rozmawiamy o tym, dlaczego zajął się tym tematem, co było dla niego najtrudniejsze podczas realizacji tego filmu i czy obawia się hejtu, który może na niego spaść.

PAP Life: Dlaczego przez tyle lat po wojnie Goralenvolk był to temat tabu? Ze wstydu?

Marcin Koszałka: „Biała odwaga” nie jest stricte o Goralenvolku, ale raczej o dramacie wyborów. Goralenvolk sprawił, że bohaterowie są cały czas rozdarci między decyzjami. Ale wracając do wątku wstydu. Myślę, że ten wstyd jest - przekonałem się o tym osobiście podczas wielu moich rozmów z góralami. Ktoś mówił: „A po co ten temat ruszać, przecież to dawno temu było”, albo „To rzeczywiście było, ale nie lubimy o tym rozmawiać”. Jeszcze inni zapewniali, że nigdy o tym nie słyszeli i nic nie wiedzą. Miałem wrażenie, że to jest po prostu niezręczny temat, który został zamieciony pod dywan. Starsi wiedzą, kto podpisał listę i oni sobie to czasem wyrzucają, natomiast unikają tego w rozmowach z młodymi, w rodzinie. Natomiast młodzi podchodzą do tematu Gorenvolku w ten sposób, że jest to jakiś obciach dla ich kultury, miejsca, gdzie się urodzili, wychowali, poza tym to dotyczy starszego pokolenia, dlaczego oni mają za nich odpowiadać. Słyszałem też opowieści, że podczas rodzinnych imprez ktoś komuś wypominał, że jego dziadek podpisał listę i w związku z tym była jakaś bijatyka. Ale znam i takie przypadki, że ktoś bronił swojego dziadka i mówił, że dobrze zrobił, że za Niemcem poszedł, więc reakcje są różne. Chyba najbardziej niesamowite jest, że w liceach podhalańskich nikt o tym nie mówił, nigdy nie ruszał też tego tematu Kościół. To było kompletnie przemilczane. Mam nadzieję, że może mój film uruchomi dyskusję, zwłaszcza, że do tej pory dziewięćdziesiąt parę procent Polaków nie wie, że coś takiego jak Goralenvolk się wydarzyło.

PAP Life: Mówiąc wprost, czy Goralenvolk jest świadectwem zdrady?

M.K.: Ja to tak odbieram. IPN opisuje to wydarzenie jako największą kolaborację narodu polskiego. Dlatego, że w momencie wkroczenia wojska niemieckiego do Zakopanego, górale byli polskimi obywatelami. Oczywiście ta świadomość nie była zbyt silna, bo przecież państwo polskie istniało zaledwie 20 lat. Zresztą podpisywanie kenkarty było dość sprytnie skonstruowane, bo trzeba było wybrać między Polakiem a Góralem, a nie Niemcem. Jeżeli się wybierało Góral, to znaczy, że już był goralischen, czyli z niemiecką krwią. Przyjmuje się, że karty G pobrało 20–30 tysięcy osób, w Zakopanem 60 proc. mieszkańców, najwięcej w Szczawnicy - ponad 90 proc. Wojciech Szatkowski, który szczegółowo opisał Goralenvolk w swojej książce „Historia zdrady” tłumaczył to w ten sposób, że w Szczawnicy była bardzo opresyjna komórka gestapo. Możliwe, że był strach, były groźby, część pewnie podpisała kenkarty, idąc za przykładem najbardziej wpływowych rodów góralskich, które ułożyły się z Niemcami, ale przecież nie wszyscy górale podpisali listę.

PAP Life: Drażliwych wątków w filmie nie brakuje, na przykład przejmowania mienia żydowskiego przez górali. Jeden z bohaterów idzie do Niemców i mówi, że sklepy na Krupówkach stoją puste i on chciałby jeden dla siebie.

M.K.: Temat żydowski zaledwie dotknąłem, bo po prostu robiłem film o czymś innym, ale z szacunku dla narodu żydowskiego nie mogłem go całkowicie pominąć. To, że działacze Goralenvolku w prezencie od Niemców przejmowali mienie żydowskie jest symbolem tego zła, które tam się wydarzyło, także już po zakończeniu wojny.

PAP Life: „Biała odwaga” burzy wiele mitów. Na przykład taki, że górale to od wieków ucieleśnienie katolicyzmu. A w filmie mamy pokazane obyczaje pogańskie: wkładanie do ust zmarłego monety, noszenie za pazuchą talizmanu z niedźwiedziego zęba, wyprawa seniora rodu w góry, by umrzeć w grocie blisko natury.

M.K.: Pogańskie tradycje konsultowałem z etnografami, antropologami, ale też z Jaśkiem Karpielem-Bułecką, który jest głównym doradcą w tym filmie, też od gwary góralskiej. Sprawa wygląda tak, że Kościół Katolicki przyszedł do Zakopanego w połowie XIX wieku, wtedy został zbudowany pierwszy kościół, wcześniej może były jakieś kapliczki. Natomiast w wioskach panowały czary, czarownicy, talizmany, jest zaklinanie. Dziadek, który idzie umrzeć do jaskini, jest z czasów pogańskich, między kamieniami znajdowano szkielety.

PAP Life: To, że sami górale się wstydzą części swojej historii, można zrozumieć. Ale dlaczego milczała każda władza? I komuniści i kolejne rządy po ’89 roku.

M.K.: Bo ujawnienie tej prawdy nikomu nie było na rękę. Góral jest uznawany za symbol. To po prostu jest towar eksportowy. Możemy spokojnie powiedzieć, że góral mógłby być w polskim herbie. Jest to tak pociągająca, wręcz dekoracyjna postać, z tak atrakcyjnego miejsca, z niesamowicie ciekawą, malowniczą kulturą, że jest reprezentantem naszego kraju.

PAP Life: Czyli dobro narodowe pod ochroną.

M.K.: Dokładnie tak. I jeżeli na tym dobru narodowym pojawi się taka rysa, to jest to nieprzyjemne i należy tę rysę ukryć. Wokół Goralenvolk panowała zmowa milczenia. Nikomu nie zależało, żeby o tym głośno mówić, bo dla każdej władczy nie było to korzystne. To jest jednak duży rejon, który pracuje na Polskę, w tym sensie, że jest turystycznym centrum.

PAP Life: To jak to się stało, że „Biała odwaga” powstała za czasów rządów PiS-u? Wszyscy byliśmy świadkami, z jaką agresywną krytyką prawicowych polityków spotkała się „Zielona granica” Agnieszki Holland. A pana film dostał od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej sześć milionów złotych.

M.K.: Szczerze mówiąc, na początku sami nie dowierzaliśmy, że ten temat został zaakceptowany. Wszyscy znajomi z branży nam mówili, że nie mamy żadnych szans, jesteśmy skazani na porażkę, że to niemożliwe, żeby ten film powstał. W komisji w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej było wielu bardzo dobrych twórców, m.in. Joanna Kos-Krauze, Janek Komasa i oni byli jak najbardziej na tak. Ale także dyrektorowi, Radosławowi Śmigulskiemu autentycznie ten temat się spodobał. I to on, nie wiem, jakim sposobem, przekonał ówczesnego ministra Glińskiego, żeby nas nie zablokowali. Mieliśmy różne momenty krytyczne, kiedy do ministerstwa przychodziły pisma ze Związku Podhalan, który sprzeciwiał się powstaniu tego filmu. Podobno niektórzy posłowie PiS też tego filmu nie chcieli. Ja odbyłem tylko jedną rozmowę z Glińskim, który powiedział - i przyznałem mu rację, żeby trochę wzmocnić wątek brata głównego bohatera, który był kurierem. Chodzi o to, żeby sytuacja na Podhalu nie była pokazana zbyt jednostronnie, że górale byli tylko zdrajcami. Minister poprosił mnie również o dyskrecję, żeby nie nagłaśniać za bardzo filmu w mediach. Rzeczywistość się zmieniła i film ma bardzo mocną promocję.

PAP Life: A dlaczego pan postanowił nakręcić film właśnie na ten temat?

M.K.: Zawsze starałem się docierać do jakichś tabu, tematów, które są nieruszone czy ukryte. Na pewno nie jestem pierwszą osobą, która się zajęła Goralenvolkiem, niektórzy wręcz mówią, że nic nie odkrywam, ponieważ już dawno powstały materiały na ten temat, są dwie książki. Tylko, że przeczytało je niewiele osób, a film fabularny ma jednak zdecydowanie większe oddziaływanie, co zresztą widać już dzisiaj. Osobiście, po raz pierwszy zetknąłem się z historią Goralenvolku dwadzieścia parę lat temu. Na początku byłem zbulwersowany, nawet zażenowany, było mi trochę wstyd, ale zacząłem więcej czytać. Poznałem także Wojciecha Szatkowskiego, który napisał największą monografię o Goralenvolku. Tak się składa, że on należy do przeciwników „Białej odwagi”. Twierdzi, że zrobiłem film niezgodny z faktami historycznymi. Trzeba nie zapominać, że „Biała odwaga” jest fabułą. Dla potrzeby dramaturgii pewne rzeczy zostały naciągnięte. Na przykład organizacja oddziałów Waffen SS. W filmie oni idą na akcję, w rzeczywistości było szkolenie, ale nie było akcji. Natomiast mnie ta akcja była potrzebna, żeby pokazać, że bohater w pewnym stopniu dokonuje odkupienia.

PAP Life: IPN wystosował do mediów oficjalny list, że filmu nie konsultował.

M.K.: Może dla nich to nie była formalna konsultacja. Natomiast nie ma co z tego robić tajemnicy - konsultowaliśmy się z wybitnym specjalistą od Podhala, z krakowskiego IPN-u, który jest historykiem, ale doskonale czuł kino i po prostu wiedział, że to jest kreacja.

Ale do nakręcenia tego filmu ciągnęła mnie także moja pasja. Od młodości jestem taternikiem. Kocham Tatry, jeszcze w liceum zacząłem się wspinać. Poznawałem kulturę góralską, ludzi. Byłem blisko górali, głównie młodych z TOPR-u czy ludzi, którzy byli związani ze wspinananiem czy narciarstwem. Już dawno chciałem zrobić film górski wspinaczkowy, natomiast nie miałem pomysłu na mocną dramaturgię. Z Goralenvolk to mi się poskładało w całość. A wspinanie dało też dodatkowy, bardzo ciekawy motyw diabelskiego przejęcia bohatera. Wolfram, antropolog, wspinacz niemiecki, kusi głównego bohatera, Jędrka Zawrata nie tylko wizją bycia kimś lepszym, czyli nadczłowiekiem, ale również proponuje mu pasję, którą on uprawia, czyli wspinanie. To wszystko połączyło mi się w całość. Ale „Biała odwaga” nie jest filmem o zdrajcy. Jędrek Zawrat znalazł się w sytuacji, w której nikt z nas nie chciałby się znaleźć. Na końcu mówi: „Może kraju lepszego nie będzie, ale coś uratowałem, coś ocaliłem”. I to jest chyba najważniejsze.

PAP Life: Co prawda„Biała odwaga” nie jest filmem historycznym, ale bohaterowie mają cechy prawdziwych osób.

MK: Jędrek Zawrat jest pewnym miksem kilku osób. Łączy w sobie porywczość, ale też pewną paradność w sposobie bycia, strojach Wacka Krzeptowskiego, działacza społecznego z Zakopanego, inteligencję piłsudczyka Henryka Szatkowskiego, którego wnukiem jest Henryk Szatkowski, autor wspomnianej monografii o Goralenvolku oraz sportowe umiejętności wspinacza Wiesława Stanisławskiego.

PAP Life: Dla mnie „Biała odwaga” to przede wszystkim przepiękny film o nieszczęśliwej miłości. Ona kocha młodszego syna sąsiadów, ale ojciec karze jej wziąć ślub z jego starszym bratem, bo tak nakazuje tradycja. Miłość, zazdrość, nienawiść, zemsta. Goralenwolk jest tłem dla namiętności, które miotają bohaterami.

M.K.: Krytyk Roman Pawłowski napisał, że to jest taki antyczny dramat. Bardziej Szekspir niż Smarzowski. Trudno powiedzieć, ale pewnie Smarzol bardziej by dopiekł w tej historii. Na pewno była tam szansa, żeby pójść na ostro, ale tego nie chciałem.

PAP Life: Co było najtrudniejsze podczas kręcenia tego filmu?

M.K.: Najtrudniejsze technicznie były zdjęcia górskie, dlatego że wyprowadziliśmy aktorów na bardzo dużą wysokość, na szczyty i ściany, które były alpinistyczne. Trzeba było rozpiąć dwa kilometry lin na Kazalnicy Mięguszowieckiej, która jest chyba najtrudniejszą ścianą w całych Tatrach, nie tylko polskich. Działaliśmy w kopule szczytu, który stoi vis-a-vis Morskiego Oka. Tam trzeba było transportować aktora, cały sprzęt, kamery. Pracował ogromny zespół specjalistów pod dowództwem wspinacza Andrzeja Marcisza, którzy wykonali po prostu niesamowitą robotę. Filip Pławiak, który zagrał główną rolę Jędrka Zawrata, przez rok trenował wspinanie z Andrzejem, po to, żeby grać bez kaskadera.

PAP Life: Góry w „Białej odwadze” są tak fantastycznie pokazane, że chce się natychmiast pojechać do Zakopanego. Turystów pewnie będzie jeszcze więcej, ale film pewnie niektórych górali zdenerwuje. Nie obawia się pan, że dobiorą się panu do skóry?

M.K.: Na razie, generalnie, panuje cisza. Dostałem parę wiadomości na Messengerze, żebym się odczepił od górali, natomiast nie zostałem personalnie zaatakowany. Myślę, że nie będzie takiego hejtu jak przy „Zielonej granicy”, bo w tym momencie mamy inną sytuację.

PAP Life: Co dalej? Będzie pan jeszcze robił dokumenty, czy na dobre wciągnęła pana fabuła?

M.K.: Nie mówię, że się z dokumentu wycofam, ale na pewno nie będę już ich tak dużo robił jak kiedyś. Lubię trudne tematy, a dokument narzuca wiele ograniczeń. Czasem pojawiały się ogromne dylematy, że nie można czegoś pokazać, bo to jest niemoralne, ośmieszy się bohatera, czy wręcz może doprowadzić do jakiegoś nieszczęścia. Fabuła daje większe możliwości, ale też możliwość, żeby tematem zainteresować więcej osób. W tej chwili mam pomysł na jeden dokument i jeden film fabularny. Nie chcę ujawniać tematu, ale też będzie historyczny, także do tej pory tabu. Myślę, że ten temat będzie miał szansę zainteresować widzów w wielu krajach.

Rozmawiała Iza Komendołowicz-Lemańska

ep/

Marcin Koszałka - operator i reżyser filmowy, scenarzysta. Zrealizował zdjęcia do wielu polskich produkcji. Dwukrotnie był laureatem nagrody za najlepsze polskie zdjęcia na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni – za „Pręgi” (2004) i „Rewers” (2009). Wcześniej zdobył uznanie jako dokumentalista. Zrealizował m.in. obsypany nagrodami głośny dokument „Takiego pięknego syna urodziłam” i „Deklarację nieśmiertelności”. Twórczość Koszałki dotyka spraw, które są mu osobiście bliskie, reżyser pisze scenariusze i często uczestniczy w montażu. W 2015 roku zadebiutował jako reżyser filmów fabularnych. Jego film „Czerwony pająk” był inspirowany prawdziwą historią dwudziestoletniego mordercy z Krakowa. Drugim zrealizowanym przez niego filmem fabularnym jest „Biała odwaga”, do którego scenariusz napisał razem z Łukaszem M. Maciejewskim. Film poruszający temat Goralenvolku będzie miał premierę 8 marca.