O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Anita Lipnicka o miłości w życiu i w piosenkach

Jestem na scenie już 30 lat. Trochę się nażyłam, nakochałam. Wiem, o czym mówię. Właściwie można powiedzieć, że jestem specjalistką od pisania zawiłych utworów o kochaniu – mówi PAP Life Anita Lipnicka. 19 września artystka rozpoczyna trasę koncertową „O miłości 2”, podczas której będzie śpiewała (nie tylko swoje) najpiękniejsze piosenki o miłości.

Anita Lipnicka. Fot. PAP/Albert Zawada
Anita Lipnicka. Fot. PAP/Albert Zawada

PAP Life: Pamiętam twój koncert w połowie lat 90., w jednym z warszawskich klubów. Byłaś ubrana w białą bluzkę zapiętą pod szyję, czarne spodnie i wyglądałaś jak uczennica. Śpiewałaś „Piosenkę księżycową”, „Zanim zrozumiesz”, a razem z tobą cała sala. Skąd tyle wiedziałaś o miłości?

Anita Lipnicka: To jest pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Sama się często nad tym zastanawiałam, jak to się stało, że te piosenki napisałam, będąc tak młodą dziewczyną. Moja córka Pola ma teraz 19 lat, czyli dokładnie tyle, ile miałam ja, gdy nagrałam pierwszą płytę z Varius Manx, która stała się totalnym hitem. Kompletnie się tego nie spodziewałam. Zawsze lubiłam pisać wierszyki, piosenki, ale nie traktowałam tego poważnie. Nie przyszło mi do głowy, że te utwory wkrótce będzie ze mną śpiewała cała Polska. Nie wiem, skąd te frazy przychodziły mi do głowy. Najwyraźniej jest coś takiego, jak wrodzony talent do czegoś. Czasami mi się wydaje, że nitka naszego losu jest już utkana, a my tylko podążamy po wyznaczonej nam drodze, spotykamy na niej pewnych ludzi, którzy też mają na nas wpływ. To wszystko jest bardzo tajemnicze. Pola studiuje teraz biznes międzynarodowy w Amsterdamie, trudno mi znaleźć jakieś podobieństwa między nami, bo dla mnie nauki ścisłe zawsze były abstrakcją.

PAP Life: Pola pyta cię, jak powstawały twoje pierwsze piosenki?

A.L.: Nie, Pola urodziła się w innym czasie, więc dla niej moje piosenki z dawnych lat nie są kultowe. Woli najnowsze albo te, które nagrałam z jej tatą (John Porter, muzyk, kompozytor, autor tekstów – red.), bo z kolei do nich ma duży sentyment. Moje pierwsze płyty są ważne dla ludzi z naszego pokolenia.

PAP Life: W drugiej połowie września rozpoczynasz trasę „O miłości 2”. Będziesz ma niej śpiewać „stare” piosenki?

A.L.: Oczywiście, będę wracać do starszych piosenek i będę śpiewać nowe. Wszystkie będą o miłości. Jestem na scenie już 30 lat. To kawał czasu, więc tych piosenek nazbierało się sporo. Trochę się nażyłam, nakochałam. Wiem, o czym mówię. Właściwie można powiedzieć, że jestem specjalistką od pisania zawiłych utworów o kochaniu. Kilka lat temu wpadłam na pomysł, żeby stworzyć trasę o miłości, która cieszyła się ogromnym powodzeniem, więc stwierdziliśmy z zespołem, że warto zrobić drugą odsłonę. Mam jeszcze sporo piosenek, których wtedy nie zaśpiewałam. Poza tym na pierwszej trasie wykonywałam zagraniczne covery o miłości, a teraz dla odmiany będą covery polskie. Wrócę do piosenek z przełomu lat 80. i 90., które zapamiętałam jako najważniejsze miłosne songi i które miały na mnie duży wpływ. Myślę, że wiele osób będzie wzruszonych, więc polecam zabrać ze sobą chusteczki - łzy się będą lały. Więcej już nie powiem, bo chciałabym, żeby to była niespodzianka. Ale obiecuję, że będzie się działo dużo pięknego.

Image
XXXI Międzynarodowy Festiwal Piosenki Sopot 1994. Występ zespołu Varius Manx. Na zdjęciu: wokalistka Anita Lipnicka (L), lider Robert Janson (P w tle). Fot. PAP/Stefan Kraszewski
XXXI Międzynarodowy Festiwal Piosenki Sopot 1994. Występ zespołu Varius Manx. Na zdjęciu: wokalistka Anita Lipnicka (L), lider Robert Janson (P w tle). Fot. PAP/Stefan Kraszewski

PAP Life: Twoja najnowsza trasa to dobry pretekst, żeby porozmawiać o miłości. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz się zakochałaś?

A.L.: Oczywiście, to było na koloniach. Chłopiec miał na imię Tomek i przeżywałam wielkie katusze, bo nie chciał mnie poprosić do tańca na dyskotece. Natomiast pierwsza wielka miłość, która miała trwać całe życie, to był chłopak z Piotrkowa, z którym byłam od 15 roku życia. Wykradałam się nieraz do niego przez okno, na szczęście mieszkałam z rodzicami i z bratem na parterze, więc nie było zagrożenia, że coś złego mi się wydarzy. I to była naprawdę szalona miłość, która trwała z przerwami przez trzy lata, co chwila się kończyła i zaczynała od nowa. I właśnie dla niego napisałam „Piosenkę księżycową”. Co prawda, kiedy ją pisałam, już wiedziałam, że nie będziemy razem, ale trochę stworzyłam ją na pociechę jemu i samej sobie.

PAP Life: To z tym chłopakiem wybrałaś się stopem do Amsterdamu? Napisałaś o tej wyprawie piosenkę „Amsterdam”, która znalazła się na twojej ostatniej płycie „Śnienie”.

A.L.: Nie, to już inna miłość, inna historia. Co ciekawe, ten chłopak odezwał się do mnie po latach, usłyszawszy „Amsterdam” gdzieś w necie i mówi: „Słuchaj, przecież my wtedy pojechaliśmy do Delft, do mojego kolegi, a nie do Amsterdamu”. I faktycznie później sobie skojarzyłam, że naszym celem podróży było Delft i tam spędziliśmy kilka dni, a przez Amsterdam tylko przejeżdżaliśmy. Te dwa miasta zlały mi się w jedno. I to jest właśnie ta zadziwiająca struktura umysłu ludzkiego, że w pewnym sensie wymyślamy sobie przeszłość i swoją wersję rzeczywistości. Jaka była naprawdę, tego już nie wie nikt.

PAP Life: Dla ciebie przeszłość jest ważna?

A.L.: Im jestem starsza, tym jest coraz ważniejsza. Kiedyś w ogóle się nie oglądałam za siebie, tylko prułam do przodu. Natomiast teraz często wspominam różne okresy ze swojego życia. Mam takie poczucie, jakbym przeżyła kilka żyć w jednym, wszystko było tak intensywne. Niektóre sytuacje wydają mi się bardzo odległe, jakby to był sen. Na przykład cały okres mojego śpiewania z Varius Manx, do którego tak chętnie wracają moi fani. Nie potrafię do końca połączyć się z tą osobą, którą wtedy byłam. Faktycznie, coraz częściej z rozrzewnieniem wracam do przeszłości, też do moich miłości, bo miałam to szczęście, że z wieloma osobami, z którymi coś mnie łączyło, mam bardzo ciepłe relacje do dziś.

Więcej

Jest laureatką rekordowej liczby Fryderyków. Katarzyna Nosowska obchodzi 54. urodziny

PAP Life: Bardzo wcześnie stałaś się znana. Czy miało to wpływ na twoje relacje z mężczyznami?

A.L.: Na pewno tak. Ale nie tylko z mężczyznami, generalnie na relacje, znajomości, przyjaźnie. Stałam się bardziej ostrożna, miałam świadomość, że wiele osób interesowało się mną z tego względu, że byłam Anitą Lipnicką. Tak jest w przypadku osób, które odniosły jakiś sukces, że mają mnóstwo ludzi-satelit, które krążą dookoła. I tak też było ze mną. W pewnej chwili na tyle się w tym pogubiłam, że zaczęłam terapię. W efekcie, trochę jako wyraz buntu, odeszłam z zespołu Varius Manx u szczytu jego sławy i wyjechałam do Londynu. Musiałam sobie to trochę poukładać w głowie, oderwać się od roli „gwiazdy”, jaka spadła na mnie w Polsce, pobyć anonimową dziewczyną w innym świecie. Ale ostrożność w relacjach została mi właściwie do tej pory. Mimo że pozornie jestem otwarta i dość łatwo zawieram znajomości, to długo się przyglądam, zanim się z kimś zaprzyjaźnię. Mam takie wrażenie, że ludzie mają nade mną przewagę, bo mają jakieś wyobrażenia o mnie, coś o mnie wiedzą, zebrali różne informacje na mój temat. Natomiast ja spotykając kogoś po raz pierwszy, nie mam o tej osobie zielonego pojęcia, jest dla mnie czystą kartą. Startujemy z nierównej pozycji.

Image
Warszawa, 08.06.1998. Wokalistka Anita Lipnicka, podczas promocji swojej najnowszej płyty "To co naprawdę".
Warszawa, 08.06.1998. Wokalistka Anita Lipnicka, podczas promocji swojej najnowszej płyty "To co naprawdę".

PAP Life: Podobno, kiedy poznałaś swojego męża, on niewiele o tobie wiedział?

A.L.: Wydaje mi się nawet, że podświadomie wybrałam go właśnie dlatego. Poznaliśmy się przypadkowo przez znajomych i tak naprawdę Mark (Mark Gray, mąż Anity Lipnickiej – red.) bardzo długo myślał, że po prostu sobie śpiewam dla przyjemności. Może występuję na weselach, może w jakiś małych klubach. Ale nie znał mojej historii, nie wiedział, że wydaję w Polsce płyty. Więc zainteresował się mną, nie wiedząc, kim ja jestem. Dopiero, kiedy zaprosiłam go na swój koncert, zobaczył, ile przyszło ludzi, którzy klaszczą, śpiewają razem ze mną, zaczął mnie pytać o przeszłość.

PAP Life: Nie przestraszył się?

A.L.: Po roku znajomości wzięliśmy ślub, więc jak widać nie. Myślę, że moja przeszłość, ale też to, że jestem osobą znaną, nadal nie jest dla niego jakoś specjalnie istotne. Najważniejsze, żebym była zdrowa, wesoła i wróciła do domu z trasy w jednym kawałku. Małżeństwo dało mi taki rodzaj przestrzeni, w której czuję się bezpiecznie i w której już nic nie muszę udowadniać. Mogę odpocząć, mogę być w piżamie, w kapciach, nie przejmować się, jak wyglądam. Czasem chodzę po mieszkaniu i mówię: „Boże, jaka jestem gruba albo stara”. Mark to wszystko dzielnie znosi i nieustannie prawi mi komplementy, że jestem piękna, sexy i najlepsza (śmiech).

PAP Life: Wielu artystów mówi, że najlepiej się im tworzy, kiedy jest im źle, cierpią, tęsknią, są rozczarowani. A ty jesteś w szczęśliwym związku. Trudno ci się zabrać za pisanie?

A.L.: Myślę, że trudniej. Jesteśmy z Markiem od 10 lat, z tego dziewięć jako małżeństwo. W tym czasie nagrałam dwie płyty i za każdym razem musiałam z tej strefy komfortu niemal wyrywać siebie na siłę. Odseparować się, pojechać sama na działkę albo do jakiegoś hotelu i w samotności pogrzebać głęboko w sobie, żeby odnaleźć pewne emocje i ubrać je w słowa. Myślę, że stabilne życie nie idzie w parze z tworzeniem. W momencie, kiedy wszystko się układa, to trudniej jest o ten rodzaj kreatywności, twórczego niepokoju, który przychodzi niemalże naturalnie, gdy jesteśmy nieszczęśliwi. Przynajmniej ze mną tak jest. Ale rozmawiałam też z innymi artystami i wiem, że mają podobnie. Spokój po prostu rozleniwia, nie jesteśmy tak wyostrzeni na odczuwanie różnych emocji. Ale z perspektywy czasu uważam, że mam jedno życie i oprócz tego, że jestem twórcą i artystą, chciałabym też pożyć jako kobieta, matka, żona. Po prostu tego zwyczajnego życia posmakować. Wiem już, że funkcjonowanie w szarpaninie, zakochiwanie się w ludziach, którzy są kolorowi, wspaniali, ale z którymi się nie da żyć, na dłuższą metę jest wycieńczające. Nie mam już siły na dramaty.

Więcej

Justyna Steczkowska. Fot. PAP/Rafał Guz
Justyna Steczkowska. Fot. PAP/Rafał Guz

Rywale Justyny Steczkowskiej nazywają ją "Matką Eurowizji" [WIDEO]

PAP Life: Byłaś w takich wycieńczających związkach?

A.L.: Tak, ci kolorowi faceci są przecież najwspanialsi, można z nimi gadać do szóstej rano, zarywać kolejne dni i właściwie znikać z rzeczywistości. To są wszystko fantastyczne relacje, ale na nich nie zbuduje się domu. W pewnym momencie człowiek dojrzewa i zaczyna się zastanawiać, o co w tym życiu chodzi? Na czym nam najbardziej zależy? Czego byśmy chcieli? Zaczyna do ciebie docierać, że nie będziesz wiecznie młoda, nie będziesz wiecznie silna, potrzebujesz wsparcia i zapewnienia, że ktoś będzie z tobą właśnie wtedy, w tych najtrudniejszych momentach. Mam wrażenie, że w ogóle miłość jest człowiekowi potrzebna na stare lata, bo w młodości jesteśmy samowystarczalni. Okazuje się więc, że małżeństwo to nie jest głupia instytucja. Można wreszcie odpocząć. Chociaż akurat ja długo nie wyobrażałam sobie, że w ogóle mogę wyjść za mąż.

PAP Life: Małżeństwo nie jest zaprzeczeniem wolności?

A.L.: Na pewno w jakimś aspekcie fizycznym nasza wolność jest ograniczona. Nie będziemy teraz często wyjeżdżać osobno na wakacje i spełniać swoich osobnych pragnień, tylko uczymy się żyć we dwoje i w związku z tym chodzimy na różne kompromisy. Ale myślę, że psychicznie, duchowo w dobrym związku człowiek powinien czuć się wolny i nie mieć wrażenia, że w jakikolwiek sposób ta druga osoba go zniewala, ogranicza.

PAP Life: Mark będzie na twoich koncertach o miłości?

A.L.: Na pewno przyjedzie na jeden, dwa koncerty. On nie jeździ ze mną w trasy. Nie jest moim fanem (śmiech). Ale z drugiej strony jest zawsze zaangażowany, bo jest twórcą wszystkich grafik, robił okładki do dwóch ostatnich płyt: „Miód i dym” i „Śnienia”, stworzył nowy teledysk do mojej piosenki „Ptasiek”, obrabia moje zdjęcia, więc często jest zaciągnięty do pracy w naszym zespole.

PAP Life: Dwa miesiące temu skończyłaś 50 lat. Jaka jest dziś Anita Lipnicka?

A.L.: Myślę, że nadal mam w sobie szaloną wersję siebie. I kurczowo się tego pierwiastka szaleństwa w sobie trzymam, bo uważam, że on sprawia, że zachowujemy młodzieńczość. Nadal kocham doświadczać różnych rzeczy, uwielbiam poznawać nowe kultury, smakować nowe potrawy, wyjeżdżać, czytać, oglądać filmy. Nadal interesuje mnie wszystko, co się dzieje na świecie.

Jestem po prostu starsza, więc trochę moja perspektywa się zmieniła. Żyję bezpieczniej niż kiedyś. Chociaż w zasadzie to się zmieniło, kiedy zostałam mamą. Już nie skaczę na głowę z wysokich skał do morza, nie jeżdżę motorem, nawet nie jestem fanką latania samolotami. Kiedyś największe turbulencje nie były mi straszne i wydawało mi się, że to normalne, że tak się dzieje.

PAP Life: Masz poczucie przemijania? Co prawda niektórzy uważają, że wiek to tylko cyfra i dzisiejsza pięćdziesiątka to dawna trzydziestka.

A.L.: Nie sądzę, żeby tak było. Kto w ogóle coś takiego wylicza? Na jakiej podstawie? Myślę, że 50 lat dla kobiety to jest jednak jakaś taka cyfra, która budzi niepokój. I nawet nie chodzi o fizyczne żegnanie się z młodością, przyjmowanie zmian, jakie zachodzą w twoim ciele. Mnie najbardziej uderzyło to, jak sobie usiadłam i pomyślałam: „Ile razy jeszcze przeżyję swoje urodziny 13 czerwca”. Czerwiec to jest mój ulubiony miesiąc z całego kalendarza. Kocham lato. Zauważam, że te sezony letnie przemykają mi coraz szybciej. Niedawno szłam z mężem na spacer do lasu i w pewnej chwili powiedziałam: „Kochanie, ja w ogóle w tym roku nie pływałam w polskim morzu, w żadnej rzece, w żadnym jeziorze. A przecież jest już koniec sierpnia”. Zawsze to lato trwało wiecznie, a teraz mija w mgnieniu oka. Więc myślę, że upływ czasu nie jest iluzją. Nie ma się co oszukiwać, to jest jednak jakiś rodzaj balastu, który powoduje, że zmienia się twoja perspektywa. Zdarzają się takie wzruszające momenty, kiedy po koncercie ktoś podchodzi i mówi: „To jest nasza córka Anita, której daliśmy na imię z twojego powodu, kiedy się urodziła, byłaś bardzo popularna”. A ja patrzę, widzę dorosłą kobietę i wtedy przechodzi myśl: „Wow, tyle czasu już minęło”. Na co dzień tego nie zauważam, żyję tu i teraz.

Zdaję sobie sprawę, że przemijanie to naturalna kolej rzeczy, ale między innymi z tego powodu szukamy teraz z Markiem domku w Grecji. Chciałabym spędzić jesień życia naprawdę w słonecznym miejscu, a po drugie - nie przejmując się za bardzo tym, czy ktoś chce mnie słuchać, czy przyjdzie na mój koncert. Póki co bardzo się cieszę i jestem wdzięczna, że na moich koncertach są pełne sale. Kiedy w styczniu graliśmy z Johnem wspominkową trasę z okazji dwudziestolecia „Nieprzyzwoitych piosenek”, bilety były wyprzedane do ostatniego miejsca.

PAP Life: Udało wam się z Johnem poukładać relacje po rozstaniu. To nie zawsze wychodzi.

A.L.: Na pewno trzeba było włożyć pracę, żadne rozstanie nie jest przyjemne ani łatwe. W naszym przypadku to była trudna sytuacja, bo tak naprawdę myśmy się rozstawali przez kilka lat. W pewnym momencie oboje stwierdziliśmy, że różnica wieku 25 lat to jest jednak dziura nie do zasypania. Kiedy poznawałam Johna, miałam 27 lat, byłam młodą dziewczyną, fascynowało mnie, że jestem z facetem, który jest legendą, był moim bohaterem. Ale później urodziła się Pola i pojawiły się inne potrzeby. Tak naprawdę poróżniły nas przyziemne sprawy i doszliśmy do wniosku, że za bardzo się szanujemy i kochamy jako przyjaciele, żebyśmy nie pozwolili drugiej osobie żyć tak, jak chce. Nasze rozstanie było tak naprawdę pragmatycznie, ale cały czas mamy jakieś kosmiczne megaporozumienie, którego nie da się zerwać. To powoduje, że jesteśmy w ciepłych, przyjacielskich relacjach i wiemy, że możemy na siebie liczyć w trudnych chwilach. Jesteśmy na zawsze dla siebie rodziną.

Image
Kielce, 5.03.2004. Anita Lipnicka i John Porter koncertują w Wojewódzkim Domu Kultury. PAP/Piotr Polak
Kielce, 5.03.2004. Anita Lipnicka i John Porter koncertują w Wojewódzkim Domu Kultury. PAP/Piotr Polak

PAP Life: Lubisz swoje życie teraz?

A.L.: Lubię i nadal jestem ciekawa, co mnie czeka za kolejnym rogiem i co tam się wydarzy. A teraz wracam lepić pierogi ruskie. Pola je uwielbia i właśnie jutro przyjeżdża do domu. Więc muszę kończyć ten wywiad! (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/moc/ grg/

Anita Lipnicka – wokalistka, autorka tekstów. W latach 1993-1996 występowała z zespołem Varius Manx, z którym wydała dwa albumy „Emu” i „Elf” oraz wylansowała przeboje „Zanim zrozumiesz” i „Piosenka księżycowa”. Od 1996 roku artystka solowa. W późniejszych latach współpracowała z Johnem Porterem, z którym wydała trzy albumy. Połączyła ich też miłość, mają 19-letnią córkę Polę. Jej ostatni album studyjny, „Śnienie”, ukazał się w 2023 roku. Laureatka dwóch Fryderyków. W 2016 poślubiła Marka Graya, Brytyjczyka, z zawodu grafika. 19 września w Poznaniu rozpoczyna trasę „O miłości 2”, którą zakończy 13 grudnia koncertem w Warszawie. Kontynuacja trasy zapowiadana jest na wiosnę 2026.

Zobacz także

  • Wokalistka Anita Lipnicka. Fot. PAP/Albert Zawada
    Wokalistka Anita Lipnicka. Fot. PAP/Albert Zawada

    Anita Lipnicka świętuje 30-lecie pracy twórczej. Z tej okazji debiutancki krążek artystki ukaże się na winylu

  • Anita Lipnicka, John Porter. Fot. PAP/Paweł Kula
    Anita Lipnicka, John Porter. Fot. PAP/Paweł Kula

    Anita Lipnicka znowu wystąpi z Johnem Porterem. Artystka podała szczegóły trasy koncertowej

  • Anita Lipnicka. Fot. PAP/	Grzegorz Michałowski
    Anita Lipnicka. Fot. PAP/ Grzegorz Michałowski

    Darmowe koncerty przed siedzibą MKiDN. Anita Lipnicka wystąpi w piątek podczas "Dziedzińca Kultury"

  • Łukasz L.U.C. Rostkowski podczas koncertu eksperymentalnego zespołu L.U.C. & Rebel Babel Ensemble w Białostockim Ośrodku Kultury, fot. PAP/Artur Reszko
    Łukasz L.U.C. Rostkowski podczas koncertu eksperymentalnego zespołu L.U.C. & Rebel Babel Ensemble w Białostockim Ośrodku Kultury, fot. PAP/Artur Reszko

    Ruszają bezpłatne koncerty "Dziedziniec Kultury". Do usłyszenia m.in. L.U.C., O.S.T.R. i Anita Lipnicka

Serwisy ogólnodostępne PAP