Anna Karczmarczyk z serialu „Czarna śmierć”: jestem dzieckiem szpitalnym [WYWIAD]
„Czarna śmierć” to serial o epidemii ospy prawdziwej, która sprawiła, że latem 1963 roku Wrocław został odcięty od świata. Anna Karczmarczyk wciela się w postać lekarki, która pierwsza odkrywa tajemniczy wirus. - Okazało się, że jestem naprawdę niezła w szyciu ran. Medycy byli w szoku, że tak szybko to załapałam – aktorka opowiada o przygotowaniach do roli w rozmowie z PAP Life. Być może smykałkę do medycyny odziedziczyła po swojej mamie, która jest pielęgniarką.
PAP Life: Doktor Weronika Przybysz, którą grasz w serialu „Czarna śmierć", to postać inspirowana lekarką Alicją Surowiec, która w okresie pandemii czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku prowadziła izolatorium dla chorych. Co zainteresowało cię w tej bohaterce?
Anna Karczmarczyk: Na pewno urzekła mnie jej miłość do drugiego człowieka. To kobieta, która wierzy swojej medycznej intuicji i jest w stanie wiele poświęcić, żeby zawalczyć o prawdę. Myśli po swojemu, jest niezależna, logiczna, konkretna, nie boi się dyskutować z przełożonymi, chociaż jest tłamszona przez swojego szefa, który podważa jej kompetencje. Sam fakt, że w ogóle uczestniczyła w obchodach lekarskich wiele znaczy - w latach 60. było znacznie mniej lekarek niż lekarzy. W serialu nie pokazujemy jej przeszłości, ale wiemy, że wychowała się w sierocińcu. Weronika jest silna, ale zarazem empatyczna, ma ogromny instynkt pomocy innym, walczy o każdego pacjenta. To wszystko sprawia, że jest bardzo ciekawą postacią. Ucieszyłam się, że będę mogła ją zagrać.
PAP Life: Wiele scen rozgrywa się w szpitalu. Przechodziłaś jakieś przygotowania przed rozpoczęciem zdjęć?
A.K.: Podstawą do budowania roli był scenariusz. Ale szukałam też innych źródeł. Serial dzieje się w latach 60. Chciałam wejść w klimat tamtych czasów, oglądałam różne filmy dokumentalne, leksykony, zdjęcia, reportaże, wszystko, co mogło mnie zainspirować i wypełnić obrazami, i emocjami. Mieliśmy też przygotowania z medykami, którzy pokazywali nam, jak wtedy się badało, czym leczyło, jakich narzędzi się używało. Okazało się, że jestem naprawdę niezła w szyciu ran. Medycy byli w szoku, że tak szybko to załapałam. Kiedy powiedziałam im, że moja mama jest pielęgniarką, doszli do wniosku, że widocznie mam to w genach. Mama bardzo przyczyniła się do tego, jaką Weronikę widzimy na ekranie. Od wielu lat pracuje na oddziale zakaźnym, dzięki niej miałam dostęp do lekarzy i pielęgniarek. I mimo, że nie przeżyli epidemii czarnej ospy, to przeżyli epidemię COVID-19. Opowiedzieli mi o swoich odczuciach, lękach. Przed wejściem na plan, mieliśmy też spotkania z epidemiologiem.
PAP Life: W dzieciństwie mama zabierała cię czasem do pracy?
A.K.: Tak, jestem dzieckiem szpitalnym, bywałam w szpitalu, przysłuchiwałam się rozmowom, znałam pełen skład lekarzy, pielęgniarek. Moja mama pracuje na oddziale chorób płuc i gruźlicy, więc znam wszystkie możliwe stadia oraz rodzaje gruźlicy. Mama opowiadała w domu o różnych przypadkach medycznych, a mnie to zawsze bardzo interesowało. Byłam ciekawskim dzieckiem.
PAP Life: Nigdy nie chciałaś pójść na medycynę? Mama cię nie namawiała?
A.K.: Nie, broń Boże. Kiedy w zeszłym roku powiedziałam trochę żartem: „Mamo, a może podyplomowo zrobiłabym pielęgniarstwo?", zareagowała: „Nigdy w życiu. To jest bardzo ciężka praca”. Praca w szpitalu była marzeniem mojej mamy, a ja miałam spełniać swoje marzenia i na tym najbardziej zależało moim rodzicom.
PAP Life: Byłaś wychowywana na grzeczną dziewczynkę, która ma słuchać starszych i nie podważać autorytetów, czy pozwalano ci mieć własne zdanie?
A.K.: Raczej byłam pyskata, wygadana i zawsze chodziłam własnymi ścieżkami. Nigdy nie było tak, że nie mogę wyrazić swojej opinii na jakiś temat. Po gimnazjum dostałam się do francuskojęzycznej szkoły, ale kiedy w dniu rozpoczęcia roku weszłam do klasy i zobaczyłam, że są w niej same dziewczyny i jeden chłopak, rzuciłam: „do widzenia", zabrałam swoje dokumenty i wyszłam. Z tą informacją zadzwoniłam do rodziców, którzy spokojnie zapytali: „No i co teraz?”. Oświadczyłam, że już tam nie wrócę, bo nie pasuje mi klasa w takim wydaniu, a oni wtedy podrzucili pomysł, że może technikum hotelarskie. Rozmawialiśmy o tym wcześniej, powiedziałam, że chętnie. Pojechaliśmy do technikum, wpisałam się na listę, a że miałam bardzo dobre świadectwo, to nie było problemu z przyjęciem. Uważam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu - wiele się tam nauczyłam. Ale też zawsze miałam duży respekt do swoich rodziców. Bardzo ich szanuję i jestem wdzięczna, że tak mnie wychowali.
PAP Life: Miałaś 13 lat, gdy już występowałaś w „Na Wspólnej”.
A.K.: Wtedy ten serial reżyserował Smarzowski, więc można powiedzieć, że debiutowałam u Smarzowskiego. Uważam, że to prześmieszna anegdota. Mieszkaliśmy w Otwocku, musiałam wstawać o piątej rano, jechać pierwszym autobusem do najbliższego przystanku w Warszawie, żeby mógł po mnie przyjechać transport, który zabierał mnie na plan. Taka podróż była męcząca, trwała długo, ale byłam bardzo zdeterminowana.
PAP Life: Trzy lata później zagrałaś główną rolę w głośnym filmie Katarzyny Rosłaniec - „Galerianki”. Jaki to miało wpływ na twoje życie?
A.K.: Zdecydowałam, że będę zdawała do Akademii Teatralnej. Oczywiście wiedziałam, że chcę być aktorką, ale doszłam do wniosku, że skończę szkołę i będę mieć papiery. „Galerianki” weszły na ekrany w 2009 roku. Film był bardzo głośny, ukazało się na ten temat mnóstwo tekstów. Mnóstwo ludzi poszło do kin, mieliśmy nawet przedłużaną dystrybucję kinową. To była dla mnie niesamowita przygoda i olbrzymie doświadczenie. Główna rola w tak ważnym społecznie projekcie – nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego debiutu. Psychicznie bywało różnie, zdarzało się, że ludzie na ulicy krzyczeli za mną „galerianka" albo uzurpowali sobie prawo do komentowania czy nawet wyśmiewania. Na szczęście miałam olbrzymie wsparcie w domu i dobrze zbudowany kręgosłup moralny, żeby nie dać się niektórym sytuacjom zniszczyć.
PAP Life: Film poruszał trudny temat, a ty byłaś bardzo młoda. W tamtych czasach nie było psychologów na planie, nie mówiąc już o koordynatorach intymności. Jak sobie radziłaś?
A.K.: Mieliśmy czułą reżyserkę, Katarzynę Rosłaniec, która specjalizowała się w pracy z młodymi osobami, więc potrafiła nas mądrze poprowadzić. Udało się to zrobić w miarę bezboleśnie i bez traum na przyszłość. Oczywiście sam temat był bardzo trudny i mogło to się różnie skończyć. Na szczęście skończyło się bez większych strat. Wróciłam do szkoły, zrobiłam maturę i zdałam do Akademii Teatralnej.
PAP Life: Na studiach byłaś traktowana jak gwiazda, czy wręcz przeciwnie?
A.K.: Na początku była pewna rezerwa w stosunku do mnie. Ludzie wiedzieli, że już grałam i może zastanawiali się, jaka jestem, co potrafię. Pomagałam starszym kolegom szukać agencji aktorskich. Miałam doświadczenie przed kamerą, ale szkoła teatralna przede wszystkim przygotowywała nas do pracy na scenie. W tej kwestii byłam kompletnie zielona. Na moim roku było sporo ludzi, którzy mieli doświadczenia zarówno w teatrze zawodowym, jak i amatorskim, więc wiedzieli dużo więcej ode mnie.
PAP Life: „Galerianki” pomogły ci w karierze?
A.K.: Myślę, że nie, ponieważ zostałam zbanowana przez środowisko i bardzo długo nie dostawałam żadnych zaproszeń na castingi.
PAP Life: Domyślasz się, dlaczego?
A.K.: Nie mam pojęcia. Niedawno o tym rozmawiałam i ktoś powiedział mi, że może to wynikało z tego, że „Galerianki" były tak głośnym filmem, że obawiano się mnie obsadzać, bo za bardzo kojarzyłam się z tą rolą. To było dla mnie trudne, ale starałam się robić swoje. Pomalutku wydeptywałam swoją ścieżkę i dalej tak jest. Uważam, że nie ma co się obrażać na takie sytuacje. Wiele jest niesprawiedliwości na świecie, w naszym zawodzie również. Podlegamy wiecznej ocenie i każdy musi wypracować sobie własny sposób, jak sobie z tym radzić. Ja po prostu się nie poddaję i gdy wieje wiatr w oczy, idę dalej z uśmiechem na ustach.
PAP Life: Zagrałaś w kilku produkcjach, które delikatnie mówiąc, były mało ambitne. Nie żałujesz?
A.K.: Są rzeczy, których żałuję i są takie, których myślałam, że będę żałować, a okazały się pozytywnymi zaskoczeniami. Wiadomo, że chciałabym pracować tylko z najlepszymi producentami, reżyserami, najlepszymi aktorami i do tego w wielkich produkcjach, ale nasz filmowy świat tak nie wygląda. Natomiast aktor nie może być w przestoju przez trzy lata, bo później przed kamerą nie będzie umiał się zachować, więc czasami musimy podejmować ryzykowne decyzje. Lubię wyzwania i nie przyklejam ludziom i projektom łatek, póki ich nie poznam. Nie zapominajmy też o aspekcie czysto ekonomicznym. Zdarzało się, że przyjmowałam pewne projekty dlatego, że musiałam się utrzymać w Warszawie, a nie chciałam szukać wsparcia u rodziców. Trzeba wziąć odpowiedzialność za to, że wybrało się taki, a nie inny zawód.
PAP Life: Zdarzały się momenty, kiedy myślałaś, że źle wybrałaś drogę zawodową?
A.K.: Nie raz i nie dwa, ale mimo wszystko kocham ten zawód. To jest taka toksyczno-romantyczna relacja. Trzeba po prostu przyjąć, że niewiele rzeczy zależy od aktora. Czasem bardzo bolało, przeżyłam niejedno załamanie. Na szczęście wychodziłam z tego na tarczy, więc myślę, że mogę być z siebie dumna.
PAP Life: Wielu aktorów mówi, że dobrze być w zespole teatralnym. Mimo ograniczeń, z jakimi wiąże się praca na etacie, to bycie częścią grupy i stały dochód jest nie do przecenienia.
A.K.: Tak, to prawda. Mnie także w wielu sytuacjach teatr bardzo pomógł, chociażby wtedy, gdy zostałam mamą. Etatowe świadczenia dają poczucie bezpieczeństwa, a przynależność do zespołu namiastkę artystycznego domu. Kiedy poszłam do Akademii Teatralnej, teatr w ogóle nie był w moim obszarze zainteresowań - chciałam być aktorką filmową. Ale tak się złożyło, że w pewnym momencie przyjęłam propozycję z Teatru Kwadrat i zostałam w nim dziewięć lat. Okazało się, że widzowie lubią oglądać mnie na scenie. W teatrze mogłam się też wiele nauczyć od starszych kolegów, którzy chętnie dzielili się swoim doświadczeniem zawodowym. Dzisiaj mogę powiedzieć, że bardzo lubię teatr. Widzowie są szczerym lustrem, w którym można się przejrzeć, zobaczyć, co się umie, co działa, a czego się nie potrafi, nad czym trzeba pracować. Na przestrzeni tych wszystkich lat w zawodzie - a w tym roku stuknie mi 20 - teatr z roku na rok zajmował coraz większą przestrzeń w moim sercu.
PAP Life: Mimo to odeszłaś z teatru.
A.K.: Zrezygnowałam z etatu, ale w Kwadracie nadal gram trzy tytuły. Zrobiłam też dwa spektakle objazdowe, z którymi jeździmy po Polsce. Więc w teatrze nadal jestem, tylko w innym wymiarze i na własnych warunkach.
PAP Life: Wróćmy do „Czarnej śmierci”. Serial dzieje się w latach 60., ale przez nasze niedawne doświadczenia pandemiczne czytamy tę opowieść bardzo współcześnie. Widać, jak podobne są niektóre mechanizmy. Chaos informacyjny, niepewność, poczucie zagrożenia. Zmieniła się tylko technologia. Wtedy plotki, dzisiaj media społecznościowe, ale efekt ten sam. Jak Ciebie zmieniła pandemia?
A.K.: Na pewno rozbudziła większą potrzebę sprawdzania informacji, segregowania newsów, a nie przyjmowania wszystkiego, jak leci. Oczywiście to jest bardzo trudne, ale trzeba szukać prawdy. Warto znaleźć osoby, które mają w jakimś zakresie dużą wiedzę, ekspertów i wysłuchać ich opinii. Po prostu trzeba zbudować własny system szukania odpowiedzi. Pandemia sprawiła również, że jeszcze bardziej doceniłam swoją rodzinę. Jestem bardzo wdzięczna, że jesteśmy nadal razem i wszyscy dbamy o to, by ten wspólny czas był dobry.
PAP Life: W pandemii wszyscy przekonaliśmy się, jak niezbędni są medycy. Czy ty masz poczucie, że to co robisz, jest potrzebne?
A.K.: Bardzo często rozmawiamy o tym z kolegami i koleżankami. Łatwo powiedzieć, że aktorstwo to kuglarstwo, cyrk i nic więcej. W końcu bez rozrywki można żyć. A z drugiej strony, patrząc na to, jak wielu ludzi w obecnych czasach jest przygniecionych przez życie, szuka pomocy u psychiatrów, psychologów, bierze leki, to jednak odrobina tego kuglarstwa, humoru, który pomaga się odprężyć, czy spotkanie z bohaterem, który ma ten sam problem co ja, może być bardzo uwalniające.
PAP Life: Przed naszą rozmową, wysłuchałam podcastu, w którym przyznałaś, że też przechodziłaś w swoim życiu bardzo trudny okres. Tobie pomogły „czary mary”, czyli ustawienia helingerowskie.
A.K.: To nie „czary mary”, chociaż faktycznie na początku byłam bardzo sceptyczna. Pod tym względem nasze czasy są wspaniałe. Mamy wiele alternatyw do tradycyjnej terapii, które mogą nam pomóc okiełznać traumy i demony by polepszyć jakość naszego życia. Mówię to z własnego doświadczenia, bo rzeczywiście miałam taki czas w swoim życiu, że nic nie było w stanie wyciągnąć mnie z ciemności. Dziś już jest dobrze. Nawet bardzo.
PAP Life: Masz teraz dużo pracy?
A.K.: Dopiero co premierę miały dwa spektakle, więc najbliższy czas będę spędzała na deskach teatralnych i bardzo mnie to cieszy. Dojrzałam już do tego, że praca nie jest najważniejsza. Jest bardzo ważna, bo w moim przypadku jest także spełnieniem dziecięcego marzenia. Ale wiem, że bez niej także umiem żyć. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/ ppa/
Anna Karczmarczyk ma 34 lata. Zadebiutowała na ekranie w wieku 13 lat w serialu „Na Wspólnej” (2007). W 2009 roku zagrała główną rolę w filmie „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec. Ukończyła warszawską Akademię Teatralną. Pojawiła się w takich produkcjach jak „Pitbull. Nowe porządki”, „Dziewczyny z Dubaju”, „Ludzie i bogowie”. W nowym serialu TVP, „Czarna śmierć”, wciela się w główną bohaterkę, doktor Weronikę Przybysz. Za tę rolę została wyróżniona na warszawskim festiwalu seriali SerialCon. Jej mężem jest producent telewizyjny, Pascal Litwin, z którym ma córkę.