Ekspertka: cytologia dla kobiet powinna być obowiązkowa [WYWIAD]
Trzeba uświadomić ludziom, że walka o zdrowie zaczyna się nie w momencie, kiedy ktoś jest chory, tylko w momencie, kiedy jest zdrowy, by ten stan utrzymać – powiedziała PAP dr n. med. Katarzyna Kolasa. Pewne badania, np. cytologiczne dla kobiet, powinny być obowiązkowe - dodała.
Z inicjatywy Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) 7 kwietnia to Światowy Dzień Zdrowia (World Health Day). Tegoroczne hasło święta to "Zdrowe początki, pełna nadziei przyszłość".
PAP: Co, pani zdaniem, jest największym mankamentem, jeśli chodzi o ochronę zdrowia w Polsce?
Katarzyna Kolasa, dr hab. kierownik Zakładu Ekonomiki Zdrowia i Zarządzania Opieką Zdrowotną Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, dyrektor Centrum Zdrowia Cyfrowego przy tej uczelni: Brak profilaktyki: Panuje powszechne przekonanie, że system ochrony zdrowia powinien nam dać równy dostęp do świadczeń medycznych, ale z jakiegoś, trudnego dla mnie do pojęcia powodu, nikt nie traktuje profilaktyki jako świadczeń medycznych. To jest ten podstawowy błąd, powielany od lat, który nijak się ma do dobra publicznego. Wciąż nie rozumiemy, że każdy z nas jest odpowiedzialny za przeciwdziałanie powstawaniu chorobom, ale to jest błąd systemowy gdyż, tak uważam, pewne badania, jak np. cytologiczne dla kobiet, powinny być obowiązkowe. Konsekwencją jest późna diagnostyka, a to oznacza dużo większe nakłady na leczenie chorób, których w ogóle mogłoby nie być i zwiększanie się nierówności w dostępie do świadczeń medycznych. I nie ma to nic wspólnego z dochodami czy z zaawansowaniem technologii.
PAP: Jakby to sobie pani wyobrażała?
K.K.: Problemy, które mamy, wyrosły z tego, że system ochrony zdrowia, taki, jak dzisiaj znamy, powstał 60 lat temu, kiedy były zupełnie inne realia, inna też była nasza wiedza medyczna. Nie zdawaliśmy sobie np. sprawy, że pojawi się wirus brodawczaka czy że pojawi się coś takiego jak wirus HIV powodujący AIDS. Wówczas budowaliśmy system ochrony zdrowia na zasadach równości i sprawiedliwości w dostępie do świadczeń, ale dziś, kiedy wiemy, że możemy wielu chorobom zapobiec, należałoby go nieco przebudować, a naczelnym hasłem tej renowacji powinno być słowo "profilaktyka". Trzeba uświadomić ludziom, że walka o zdrowie zaczyna się nie w momencie, kiedy ktoś jest chory, tylko w momencie, kiedy jest zdrowy, żeby ten stan utrzymać. Wspomniałam wcześniej o poważnej chorobie, jaką jest AIDS, ale dobrym przykładem będzie też wszawica – jeśli jej zapobiegamy, leczymy, to nie robimy tego tylko dla naszych dzieci, ale także dla innych dzieci, z którymi nasze się bawią. Na tym polega odpowiedzialność społeczna, ale ją trzeba budować na poziomie systemowym, czego u nas zabrakło. Moim zdaniem wynika to z braku wiedzy decydentów i nieumiejętności dostrzegania problemów. Dam przykład: nie promujemy lekarzy rodzinnych za to, że wcześnie zdiagnozowali pacjenta, nie promujemy ginekologów za liczbę wykonanych cytologii.
15 lat temu mieszkałam w Szwecji i nie zapomnę, jak zadzwonił w domu telefon – odebrałam, a po drugiej stronie słuchawki - pielęgniarka z przychodni, do której byłam zapisana, mówi: wysłaliśmy pani dwa powiadomienia o obowiązkowym badaniu cytologicznym, ale się pani nie stawiła. Proszę zauważyć: tam działało to już 15 lat temu – powiadomienie o wyznaczonym terminie obowiązkowej cytologii. U nas także powinno się wprowadzić obowiązek tych badań – dla dobra kobiet, oczywiście, ale także dla dobra systemu, żeby przeciwdziałać nadmiernym wydatkom na leczenie.
Społeczeństwo musi zrozumieć, że dbanie o siebie, o swoje zdrowie to obowiązek. Na razie dominuje postawa roszczeniowa: nam się należy, bo to zapisano w Konstytucji. Musimy wprowadzić i zachować równowagę, bo inaczej system nigdy nie będzie się spinał. Ale, jak już powiedziałam, konstruując kilkadziesiąt lat temu obecnie funkcjonujący system ochrony zdrowia, tego nie przewidzieliśmy.
PAP: Mamy w Polsce sporo programów profilaktycznych, ale sęk w tym, że na darmowe badania, takie jak mammografia, cytologia czy kolonoskopia pacjenci się po prostu nie stawiają. Ma pani pomysł, jak ich do tego skłonić?
K.K.: W 2017 r. Nagroda Nobla z ekonomii przypadła Richardowi H. Thalerowi z University of Chicago "za jego wkład w ekonomię behawioralną". Wyjaśnił on m.in. mechanizmy, na podstawie których ludzie zachowują się irracjonalnie przedkładając małe zyski i przyjemności "tu i teraz" ignorując dużo większe korzyści, jakie mogą uzyskać w przyszłości. Niektóre kraje, jak np. Singapur, wyciągnęły z tego wnioski i tam np. osoby zagrożone otyłością, jeśli stosują się do zaleceń lekarskich, są premiowane bonami na tańsze zakupy w supermarkecie. W praktyce wygląda to tak, że dana osoba ściąga aplikację na smartfona, która mierzy jej poziom aktywności fizycznej np. liczbę kroków. Jeśli osiągnie wyznaczony limit, dostaje bonus. Co ciekawe, takie programy lojalnościowe wprowadzają także niektóre firmy farmaceutyczne; jedna z nich nagradza bonami chorych na astmę, którzy regularnie przyjmują zapisane tabletki, co zapobiega ostrym atakom astmatycznym.
PAP: Sytuacja win-win, pacjent dłużej żyje, więc firma więcej zarabia.
K.K.: To prawda, ale co w tym złego? Budowanie takiego systemu zachęt jest skuteczne i korzystne dla wszystkich. Niemniej jednak postraszenie też nie zawadzi. We wspomnianej przeze mnie Szwecji osoby robiące kurs nas prawo jazdy uczą się nie tylko jazdy, skrętów czy hamowania, ale także muszą obejrzeć ileś tam filmów dokumentujących wypadki drogowe i ich ofiary. Jeśli zobaczą wystarczająco dużą dawkę drastycznych obrazów ciał porozrywanych czy okaleczonych w wyniku wypadków, zawsze będą mieli je w tyle głowy siadając za kierownicę.
PAP: Zdjęcia zrakowaciałych płuc jakoś nie działają na palaczy.
K.K.: Można jednak robić to nieco mądrzej jak np. wymyślili to w Arabii Saudyjskiej - każdy obywatel dostaje aplikację na telefon, w której ma funkcję pokazującą mu co się może stać za rok, jeśli nie skorzysta z profilaktyki zdrowia przy jego personalnych ryzykach, np. udaru czy zawału. To się nazywa digital twin (cyfrowy bliźniak) algorytm projektuje, jak może wyglądać nasz stan zdrowia, jeśli będziemy kontynuować palenie, picie alkoholu etc. Np. udar oznacza, że nie możesz się porozumieć ze swoimi bliskimi, jeździsz na wózku inwalidzkim i nikt cię nie rozumie. I to działa. Natomiast my traktujemy prewencję po macoszemu, nasz system sprowadza się do oczekiwania na to, aż przyjdzie burza, czyli ciężka choroba, wtedy wszystkie ręce na pokład. Niestety, jeśli mamy do czynienia z huraganem, to nawet najsprawniejsze dłonie i najmądrzejsze głowy nie pomogą. Jest "pozamiatane".
PAP: Tak się zastanawiam, jak by można wprowadzić taką obowiązkową profilaktykę w polskim społeczeństwie, które charakteryzuje się sprzeciwem wobec wszelkich "naruszeń wolności". Nawet szczepienia, choć niby obowiązkowe i usankcjonowane karami, są bojkotowane.
K.K.: Problem, moim zdaniem, tkwi w tym, że zarówno Polska, jak i inne kraje o podobnej historii, mają za sobą system paternalistyczny, także jeśli chodzi o ochronę zdrowia – wpojono nam, że lekarz wie więcej i lepiej, co jest dla nas dobre. Dlatego niezwykle ważna jest rola lekarzy rodzinnych w zbudowaniu systemu zachęt dla pacjentów oraz w tworzeniu świadomości zdrowotnej. Dziś, co jest oczywiste, każdy ma dostęp do najnowszej wiedzy medycznej, nie trzeba się nawet jakoś bardzo starać, wystarczy zapytać któryś z algorytmów - możemy sobie rozbudować naszą wiedzę w mgnieniu oka.
Natomiast obawiam się, że pewne trendy jak np. ten antyszczepionkowy są stymulowane politycznie. Najpierw z Rosji, a teraz, przykro mi to mówić, z USA, gdzie na szefa działu zdrowia został mianowany znany antyszczepionkowiec.
PAP: Zgadzam się z panią co do wagi profilaktyki, ale chciałabym zapytać o nurtującą mnie kwestię: nierówności dostępu do lekarzy pewnych specjalizacji, które – moim zdaniem – de facto zostały sprywatyzowane. Mam na myśli stomatologię i ginekologię. A przecież od np. chorych zębów może się zacząć wiele groźnych, śmiertelnych chorób.
K.K.: To prawda, nieleczony ząb może być np. początkiem zawału serca i jest wiele badań, które to potwierdzają. Stomatologia jest dziedziną zaniedbywaną od wielu, wielu lat, podczas gdy w jej przypadku wyegzekwowanie równego dostępu do świadczeń przełożyłaby się na oszczędności w innych dziedzinach medycyny. Podobnie jest z ginekologią.
PAP: Wróćmy do momentu, kiedy 15 lat temu, w Szwecji, zadzwoniła do pani pielęgniarka z upomnieniem, że nie stawiła się pani na obowiązkowe badanie cytologiczne. Gdyby ich pani nie zrobiła, to groziłyby za to jakieś konsekwencje?
K.K.: Natychmiast je zrobiłam, byłam zawstydzona, bo po prostu przegapiłam te powiadomienia. Natomiast gdybym zlekceważyła to przypomnienie, to następnym krokiem szwedzkiej opieki zdrowotnej byłby list do mojego pracodawcy z uwagą, że zatrudnia nieodpowiedzialną osobę. A ja akurat pracowałam w firmie farmaceutycznej, więc poczułam się bardzo niekomfortowo i poprosiłam, żeby wyznaczono mi najbliższy termin na te badania.
PAP: Nie ma to jak szantaż.
K.K.: Jeśli jest stosowany w dobrej sprawie… Jednak tak właśnie buduje się świadomość społeczną. Natomiast ma pani rację mówiąc o nierównościach w dostępie do niektórych dziedzin medycyny. Gdyby wszyscy mieli dostęp np. do stomatologów, to człowiek z bolącym zębem, zamiast współczucia budziłby irytację – bo nie dopilnował okresowego przeglądu uzębienia. Podsumowując: wiele nam się należy, bo płacimy składki, ale mogłyby być one niższe, gdybyśmy wypełniali nasz obywatelski obowiązek dbania o siebie. I tak, prawdą jest, że system ochrony zdrowia w Polsce jest do przebudowania, żeby ograniczyć go przed nadużywaniem przez tych, którzy nie dbają o siebie.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
mir/ mark/ amac/ grg/