Holoubek i Bajon o „Heweliuszu”. Jak zrealizowali serial o największej katastrofie morskiej w powojennej Polsce? [WYWIAD]
Kiedy przeczytałem scenariusz Kaspra, natychmiast zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić. Najbardziej martwiło mnie to, co dotyczy ludzi, którzy znajdą się w Bałtyku. Jak to pokazać, gdzie zrobić te fale, jak osiągnąć taki wiatr i deszcz? To spędzało mi sen z powiek – wspomina w rozmowie z PAP Life Jan Holoubek, reżyser serialu „Heweliusz”, do którego scenariusz napisał Kasper Bajon.
PAP Life: Prom „Heweliusz” zatonął w styczniu 1993 roku. Obaj mieszkaliście wtedy w Warszawie i byliście właściwie jeszcze dziećmi. Pamiętacie tę katastrofę?
Jan Holoubek: Miałem wtedy 15 lat, więc już nie byłem dzieckiem. Pamiętam katastrofę, ale to było po prostu jedno z tych dramatycznych wydarzeń, które przez chwilę jest ważne, zajmuje myśli, a potem znika w oceanie innych wiadomości i wydarzeń. Dopóki nie trafił do mnie tekst, pierwsze zarysy scenariusza od Kaspra, przez te wszystkie lata nie wracałem do tej katastrofy. Ale Kasper chyba wręcz przeciwnie.
Kasper Bajon: Ta historia chodziła za mną bardzo, bardzo długo. Bo z jakiegoś powodu ten wywrócony prom, który zobaczyłem w telewizji - nie pamiętam, czy w swoim domu, czy u dziadków - zrobił na mnie wrażenie. Potem się okazało, że kapitan mieszkał bardzo blisko mnie na Natolinie. Chodziłem do tej samej szkoły co Agnieszka, córka kapitana, tylko ona była kilka klas wyżej. Już nie pamiętam, może był jakiś apel na temat katastrofy w szkole… Na pewno jakoś to we mnie odłożyło.
PAP Life: Czy był jakiś impuls, który skłonił was do przeniesienia tej historii na ekran?
K.B.: Wcześniej robiliśmy z Netfliksem „Wielką wodę”, rozmawialiśmy o nowych projektach i powiedziałem do Ani Kępińskiej (producentki „Wielkiej wody” – red.), że trzeba zrobić „Heweliusza”. Wiedziałem, że prom się wywrócił, że to była największa polska katastrofa na Bałtyku. Ale nie wiedziałem wtedy dokładnie, co tam się jednocześnie wydarzyło w tle. Rok 1993 to był ciekawy czas, co też miało znaczenie.
PAP Life: Co historia musi mieć w sobie, żeby was zainteresowała?
K.B.: Dla mnie istotne są postaci. Często ktoś do mnie przychodzi, opowiada jakąś anegdotę i mówi: „To jest historia na film". Może jest, może nie jest, wtedy tego nie wiem, bo to jest za mało. Anegdota to nie film. Dopiero, jak zaczynam szukać, znajduję bohaterów, znajduję punkt widzenia na tę anegdotę i wiem, gdzie się pojawia konflikt, to wtedy jest to dla mnie ciekawe. Muszą być konflikty, czyli muszą być dwie równorzędne strony, które wchodzą w spór i każdy ma swoje racje, a one nie mogą zostać pogodzone. Wtedy jest to dramaturgicznie interesujące i napędza pisanie.
J.H.: U mnie jest trochę inaczej. Poza historią i postaciami, które są oczywiście kluczowe, bardzo patrzę na świat, w którym rozgrywa się historia.
PAP Life: Czyli ważna jest warstwa wizualna.
J.H.: Nie nazwę tego warstwą wizualną. To jest chyba bardziej atmosfera opowieści, na którą się składa nie tylko obraz, ale i dźwięk, w ogóle wszystko. To jest równie ważne jak sama historia czy bohaterowie. Ten świat z historii „Heweliusza” jest mało pociągający w tym sensie, że jest to dosyć mroczna rzeczywistość. Ale dla mnie magnetyczna. Ta Polska, ten czas, zapach, kolor. Na świat składa się wszystko.
PAP Life: Można powiedzieć, że z uporem wracacie do lat 80. i 90. Tak było w serialach „Rojst” i „Wielka woda”, w których pokazujecie historie zwykłych ludzi. A przecież obaj wychowaliście się w uprzywilejowanych rodzinach. Na takie osoby, jak wy, dziś mówi się „nepodzieci”. Znaliście się w dzieciństwie?
K.B.: Drogi naszych rodziców się przecinały, ale my osobiście się nie znaliśmy, chociaż oczywiście słyszałem o Janku. Pamiętam, jak kiedyś byłem na promocji książki Chrisa Niedenthala. Janek wszedł spóźniony, przywitał się, pomyślałem: „Boże, co za świetny gość, jaki wyluzowany!". Wiedziałem, że jeździ bardzo szybko swoim małym samochodem z Warszawy do Łodzi. Jestem pięć lat młodszy od Janka, ta różnica to sporo w dzieciństwie. Poznaliśmy się dopiero w 2015 roku. Ale wracając do tego wątku, czy poznaliśmy zwykłe życie w latach 80. i 90., to wydaje nam się, że wiemy na ten temat całkiem sporo. Janek mieszkał z rodzicami na Narbutta na Mokotowie, niedaleko Kwiatowej, która do teraz jest legendarną ulicą. A ja w zwykłym bloku na Ursynowie i jak wszyscy spędzałem czas na podwórku.
J.H.: W jakimś sensie te czasy były egalitarne, nie było zamkniętych osiedli, prywatnych szkół. Mieliśmy normalne dzieciństwa. A propos naszego spotkania z Kasprem, mam swoją historię. Przypadkiem trafiłem na jego książkę, szukałem wtedy bardzo intensywnie kogoś, kto mógłby ze mną współpracować scenariuszowo. Bardzo mi się spodobało to, co napisał. Ale z tyłu przeczytałem notę biograficzną, w której sam określił się jako filmowiec, więc pomyślałem, że na pewno nie będzie chciał ze mną współpracować, bo pracuje dla siebie i w ogóle się do niego nie odezwałem. Później spotkaliśmy się na planie jakiejś reklamy, gdzie robiłem zdjęcia, a Kasper pracował wtedy w agencji reklamowej. Nie wiedziałem, że to jest ten gość od książki. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i dobrze nam się gadało, w końcu pytam: „A jak ty się nazywasz?" „Kasper Bajon” - słyszę. Ucieszyłem się, powiedziałem, że nie miałem odwagi się do niego odezwać i zapytałem, czy przeczytałby mój scenariusz. To była pierwsza część „Rojsta”, która wtedy jeszcze nazywała się „Dekonstrukcja". Kasper powiedział, że tak i wkrótce potem zawiązaliśmy pierwszy pakt współpracy.
PAP Life: Kiedy przenosi się na ekran prawdziwą historię, na ile ważne jest trzymanie się faktów, a na ile można pozwolić sobie na fikcję?
J.H.: To pytanie bardziej do Kaspra, bo pisze i jako pierwszy nadaje historii balans między tym, co prawdziwe, a tym, co wykreowane. Z mojego reżyserskiego punktu widzenia najważniejsze jest przeprowadzenie dobrej dramaturgii, to znaczy takiej, która gwarantuje, że widz obejrzy serial od początku do końca.
K.B.: Trzeba też powiedzieć sobie, że życie nie poddaje się prawom dramaturgii, więc zawsze trzeba wydobyć pewną nitkę, która dramaturgicznie będzie nas prowadzić i wokół tego wątku budować historię. Ale research zawsze jest głęboki, bo jednak czerpiemy z faktów. Przeczytałem chyba wszystkie dostępne dokumenty, rozmawiałem z bardzo wieloma osobami, tymi, co przeżyli, rodzinami ofiar, kapitanami.
PAP Life: Duża część serialu rozgrywa się na morzu. Odtworzenie zatonięcia promu Jan Heweliusz na Bałtyku, w nocy, w warunkach sztormu, pokazanie akcji ratowniczej, wydaje się karkołomnym wyzwaniem. Janku, nie przestraszyłeś się, kiedy przeczytałeś scenariusz?
J.H.: Nie powiem, żeby trochę mnie to nie zmartwiło, ale natychmiast zacząłem się zastanawiać, jak to zrobić. Szczerze, to nie czułem niepokoju, co do całej sytuacji, która rozgrywa się we wnętrzu promu, bo wiedziałem, że możemy zbudować dekoracje przechyłowe. Najbardziej martwiło mnie to, co dotyczy ludzi, którzy znajdą się w Bałtyku. Jak to pokazać, gdzie zrobić te fale, jak osiągnąć taki wiatr i deszcz? To spędzało mi nieco sen z powiek. Szukanie najlepszej metody trwało długo. W końcu znaleźliśmy w Brukseli specjalną halę zdjęciową z basenem odpowiedniej głębokości, jedyną taką w Europie. Kiedy robiliśmy próby fal, „rozbujaliśmy” wodę do takiego stopnia, że pękła betonowa wylewka wokół basenu. Ludzie pracujący w tej hali mówili nam, że nigdy nie robili tak mocnego efektu sztormu. Bez wątpienia, zrealizowanie części katastroficznej było największym wyzwaniem, którego ambitnie podjęliśmy się wspólnie z Netfliksem.
PAP Life: Kiedyś Andrzej Wajda, po zakończeniu zdjęć do filmu, powiedział: „Wygraliśmy, bo dobrze obsadziliśmy". Czy kiedy przeczytałeś scenariusz „Heweliusza”, od razu wiedziałeś, kto powinien zagrać?
J.H.: Nie, były castingi, zdjęcia próbne, ale przyznaję, że dwie role obsadziłem w ciemno. Jedną gra Michał Żurawski, którego od razu wyobraziłem sobie w roli kapitana Bintera i nie mogłem się już uwolnić od tej wizji. Zrobiliśmy zdjęcia próbne, ale tylko dla niego, właściwie po to, żeby wszyscy wokół zobaczyli, że to jest dobry pomysł. A druga to moja Magda Różczka (są parą prywatnie – red.) w roli żony kapitana Ułasiewicza. Wiem, że tutaj pojawi się szereg złośliwych komentarzy, ale prawda jest taka, że w postaci kapitanowej, którą napisał Kasper, zobaczyłem Magdę. Wewnętrzna uczciwość i klasa, którą Magda ma, przełożyła mi się na postać żony kapitana, mimo że wtedy jeszcze nie znałem Jolanty Ułasiewiczowej. Potem, kiedy spotkałem się z panią Jolantą, okazało się, że obie z Magdą mają bardzo podobny rodzaj wrażliwości. Pani Jolanta bardzo się ucieszyła, że Magda ją zagra.
PAP Life: W „Heweliuszu” gra nie tylko twoja życiowa partnerka, ale też po raz pierwszy spotkałeś się na planie ze swoją mamą, Magdaleną Zawadzką. Czy kiedy filmujesz najbliższe osoby, to praca wygląda trochę inaczej niż z pozostałymi aktorami?
J.H.: Z Magdą jesteśmy już przyzwyczajeni do wspólnej pracy i rozdzielamy życie zawodowe od tego prywatnego. Natomiast z mamą, rzeczywiście, czułem duży stres, bo chciałem ją dobrze poprowadzić. Zależało mi, żeby dobrze wypadła.
PAP Life: Premiera „Heweliusza” już wkrótce, ale dla was to już przeszłość. Nad czym teraz pracujecie?
J.H.: Właśnie zaczynam film „Dziki, dziki wschód", który rozgrywa się w czasach II wojny światowej. Jestem też w połowie zdjęć do serialu o zbrodni połanieckiej (makabryczne morderstwo, do którego doszło w noc z 24 na 25 grudnia 1976 - red.).
K.B.: Piszę scenariusz do jednej produkcji, a inną wyreżyserowałem. Za dużo nie mogę mówić, bo są to rzeczy objęte tajemnicą, ale powiedzmy, że nadal są to historie oparte na faktach. W każdym razie na nudę nie narzekam. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/moc/ ep/
Jan Holoubek – reżyser, operator. Syn pary aktorskiej, Magdaleny Zawadzkiej i Gustawa Holoubka. Jako operator pracował na planie przy produkcjach filmów fabularnych Juliusza Machulskiego, Krzysztofa Zanussiego, Jerzego Stuhra czy Krystyny Jandy. Reżyser filmów m.in.: "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" i "Doppelgänger. Sobowtór", twórca seriali m.in. "Rojst", "Rojst '97", "Rojst: Millenium" oraz "Wielka woda". Ma 47 lat. Prywatnie związany z aktorką Magdalena Różczką, z którą ma dwie córki.
Kasper Bajon – pisarz, poeta, scenarzysta i reżyser filmowy. Autor scenariuszy m.in. do seriali „Rojst”, „Wielka woda” i „Projekt UFO”, który także wyreżyserował. Syn reżysera Filipa Bajona oraz Katarzyny Gintowt, malarki i graficzki. Ma 42 lata. Prywatnie związany z reżyserką Klarą Kochańską-Bajon.
Premiera serialu „Heweliusz” - 5 listopada na Netfliksie.