Założycielka pierwszego schroniska dla psów i kotów na Ukrainie: robiono wszystko, by nam się nie udało
Robiono wszystko, by nam się nie udało - mówi PAP Tamara Tarnawska, założycielka pierwszego na Ukrainie schroniska dla zwierząt "SOS", które otwarto ponad 20 lat temu na terenie byłej rzeźni bezdomnych psów i kotów. Nie ukrywa, że sytuacja przytułku jest bardzo trudna, od tego roku został bez pomocy finansowej.
W latach 90., kiedy Tarnawska pracowała w Genewie dla Radia Wolna Europa, na jej adres wysyłano mnóstwo listów w sprawie działającej pod Kijowem rzeźni, w której zabijane były psy i koty. Oficjalnie miejsce to nazywało się "Zakład utylizacji zwierząt"; mieszkańcy miasta mówili o nim "fabryka śmierci" - czytamy na stronie schroniska "SOS", działającego w miejscowości Pyrohiw pod Kijowem.
"Z wciąż żywych zwierząt zdzierana była skóra. Sprzedawano to do Czech, Słowacji i do Chin. To był dla nich wspaniały biznes: nałapano psów, sprzedano skóry, sprzedano mięso, kości... Nikt nikogo o nic nie pytał, a miasto cieszyło się, że oczyszczano ulice" - opowiada działaczka na rzecz zwierząt.
"Nie wiedziałam, co robić. Pojechałam do Brigitte Bardot, przyjęła mnie, opowiedziałam jej o wszystkim, pokazałam zdjęcia. Powiedziała, bym udała się do Kijowa i założyła tam organizację, aby złamać ten system" - mówi Tarnawska, która urodziła się w Kijowie i jest polskiego pochodzenia.
Kobieta udała się więc na Ukrainę i - nie bez przeszkód - założyła pierwszą w tym kraju międzynarodową organizację broniącą zwierząt. Doprowadziła też do zamknięcia rzeźni, a na miejscu "fabryki śmierci" w 1997 roku powstało schronisko. Miasto przekazało organizacji ten teren w bezpłatne użytkowanie na 49 lat.
"Problemów było wiele; robiono wszystko, by nam się nie udało. (...) Władze mnie nie lubiły, uważały, że to zły przykład dla innych miast" - kontynuuje Tarnawska. "Ale nie ustąpiliśmy" - zaznacza rozmówczyni PAP.
Jak mówi, od początku próbowano ją zastraszać i wielokrotnie padała ofiarą napaści. "Wybito mi dwa zęby, następnie spalono mi samochód, później drzwi do mojego mieszkania itd." - wylicza. Próbowano też przejąć teren schroniska - m.in. część obiektu podpalono, strzelano też do psów i w budynki. Przytułek napadali tzw. doghunterzy (osoby zabijające bezdomne zwierzęta), którzy palili budy, strzelali do zwierząt.
Z rzeźni nie udało się uratować zbyt wielu zwierząt, a z czasem do schroniska zaczęto podrzucać bezdomne psy i koty z miasta. Obecnie w przytulisku jest ponad 1000 psów i ponad 260 kotów, w tym zwierzęta uratowane ze strefy konfliktu w Donbasie.
"Sytuacja jest bardzo trudna, trzeba myśleć, za co kupić jedzenie" - podkreśla. Od tego roku schronisko zostało bez stałej pomocy finansowej, którą otrzymywało od szwajcarskich organizacji. Kobieta może liczyć obecnie tylko na datki pojedynczych osób. "Zwracam się do znajomych na całym świecie, ktoś da 50 dolarów, ktoś inny 100..." - mówi założycielka schroniska.
W ubiegłym roku w schronisku wyremontowano dachy. Obecnie na miejscu znów trwają prace naprawcze - kilka tygodni temu wichura połamała drzewa, zniszczyła dom kotów, uszkodziła budynki, drogę. "Musieliśmy wynająć brygadę, która tam teraz pracuje, oczywiście nie za darmo. (...) Ja już oddałam wszystko, co miałam, nie mam już nic na schronisko. Co prawda miasto za darmo daje nam beton, który jest drogi, a potrzeba go dużo" - wskazuje założycielka międzynarodowej organizacji SOS Pyrohiv.
Mimo trudnej sytuacji do schroniska, w którym oprócz Tarnawskiej pracują cztery osoby, nocami pod bramę wciąż podrzucane są kolejne zwierzęta. "Ludzi nie obchodzi, czym będziemy je karmić, gdzie będziemy je trzymać" - zaznacza. Adopcji jest natomiast bardzo mało. "Jeśli adoptowany jest jeden zwierzak miesięcznie, to jesteśmy bardzo szczęśliwi" - mówi kobieta. "Trwa wojna, ceny wszystkiego są wysokie, ludzie boją się brać zwierzęta, nie mają pieniędzy" - tłumaczy aktywistka.
Tarnawska zarzuca władzom, że przez 30 lat nie polepszyły sytuacji bezdomnych zwierząt w kraju. "Już nie wiem, co robić, jak je ochronić..." - ubolewa.
Z Kijowa Natalia Dziurdzińska (PAP)
kgr/