Mieszkaniec Kijowa: rakieta uderzyła obok naszego mieszkania
Rakieta uderzyła w blok znajdujący się obok naszego mieszkania w Kijowie. Pojechaliśmy do domu, który mamy na przedmieściach stolicy; kilka dni później ostrzelano pobliskie osiedle, obok którego codziennie przejeżdżałem do centrum miasta na studia i do pracy - mówi PAP 19-letni Wład, mieszkaniec Kijowa.

"24 lutego obudziły mnie eksplozje, byłem przerażony i zszokowany, bo aż do tego momentu nie wierzyłem, że dojdzie do wojny. Potem ciągle słychać było alarmy, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedziałem" - wspomina Wład, student prawa całe życie mieszkający w ukraińskiej stolicy.
"Spanikowałem i chciałem wyjeżdżać, ale uspokoili mnie rodzice. W domu mamy taką tradycję, że co czwartek rodzice jadą na targ i kupują dużo różnych serów. Tego dnia również wyjechali, ale przez kilka godzin musieli stać w kolejkach i ostatecznie serów nie kupili, bo wszystko było zamknięte" - wspomina.
Zapytany, jak podjęto decyzję o pozostaniu w stolicy, w kierunku której odpalono już kilka pocisków rakietowych i ruszyły rosyjskie wojska lądowe, Wład przyznaje, że "nie mieliśmy dokąd wyjeżdżać, bo cała nasza rodzina jest albo w Kijowie, albo w Rosji". "Uznaliśmy, że poczekamy na rozwój sytuacji; myśleliśmy, że Rosjanie wprowadzą rząd okupacyjny i wtedy, jeśli życie byłoby nie do zniesienia, wyjechalibyśmy z miasta" - dodaje.
"Przez kilka pierwszych dni stale słyszeliśmy eksplozje, walki toczone na przedmieściach Kijowa, ostrzał Buczy i Irpienia. Teraz może trudno w to uwierzyć, ale po kilku dniach przywykłem do hałasu i nie zwracałem na to większej uwagi" - wyznaje młody mieszkaniec stolicy.
Wład zaznacza, że nie wszyscy w jego otoczeniu podchodzą do nowej rzeczywistości z takim spokojem. "Moja dziewczyna codziennie czyta wiadomości; żyje tym, co dzieje się w kraju i czasem panikuje. Mój przyjaciel przestał ze mną rozmawiać, bo ze względu na nagromadzony stres kompletnie zamknął się w sobie" - przyznaje.
Na pytanie o to, jak po wybuchu wojny zmieniła się jego codzienność mówi, że "przez pierwszych dziesięć dni trudno było zdobyć jedzenie, w domu jedliśmy mniej niż zwykle, żeby oszczędzać. Nie wiedzieliśmy, ile to potrwa. Później wszystko wróciło do normy i sklepy znów były pełne". "Na studiach i w pracy szybko przeszliśmy na tryb zdalny. Poza tym, gdy minął pierwszy szok, dużo czasu spędzałem w domu czytając, czasem wychodziłem też na krótkie spacery" - dodaje Wład.
Z Kijowa Jakub Bawołek (PAP)
kgr/