O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Magdalena Gorzkowska: w najwyższych górach jak ryba w wodzie

Halowa wicemistrzyni świata w sztafecie 4x400 m Magdalena Gorzkowska porzuciła bieżnię na rzecz alpinizmu. 27-latka zdobyła Everest (8848 m) i Makalu (8481 m), a za kilka dni wyrusza na Manaslu (8156 m). "W najwyższych górach czuję się jak ryba w wodzie" - powiedziała PAP olimpijka z Londynu.

Sprinterka Magdalena Gorzkowska podczas zgrupowania kadry. Fot. PAP/Grzegorz Michałowski
Sprinterka Magdalena Gorzkowska podczas zgrupowania kadry. Fot. PAP/Grzegorz Michałowski

PAP: Wystąpiła pani w igrzyskach w 2012 r., zdobyła złoto w sztafecie 4x400 m mistrzostw Europy w 2013 r. i srebrny medal w tej konkurencji w halowych mistrzostwach globu w Portland 2016, po czym zakończyła karierę lekkoatletyczną stawiając na góry. Dlaczego?

Magdalena Gorzkowska: Punktem przełomowym było to, że nie zakwalifikowałam się do reprezentacji na igrzyska w Rio de Janeiro. To był mój cel i marzenie, któremu bardzo wiele poświęciłam. Bieganie przestało mi sprawiać tak wielką radość, jak wcześniej. Nie było spodziewanego progresu...

PAP: Ale skąd pomysł na himalajskie szczyty? Czy wcześniej miała pani kontakt z górami?

M.G.: Jako ośmiolatka chodziłam z tatą w Tatrach po trudnych trasach. Jako zawodniczka nie mogłam się wspinać ze względu na zagrożenie kontuzjami, ale góry cały czas były w moim życiu. Na obozach kadry w Zakopanem czy w Szczyrku biegałam po szlakach. Nie pojechałam na igrzyska do Rio, więc miałam długie wakacje i... wybrałam się z bratem na Mount Blanc (4808 m). To była spontaniczna decyzja. Nie miałam sprzętu, umiejętności. Byłam kompletnie "zielona". Ale weszłam i po miesiącu, gdy odciski przestały dawać o sobie znać, wiedziałam, że to jest to, co chcę robić. W marzeniach pojawił się Everest, choć wiedziałam, że tak od razu w Himalaje pojechać się nie da. Zaczęłam organizować wyprawę na najwyższy szczyt Ameryki Płd. Aconcaguę.

PAP: Czy to była ważna wyprawa w pani alpejskiej drodze?

M.G.: Tak, bardzo, bo weszłam sama, w niekorzystnych warunkach, gdyż partner zrezygnował z ataku szczytowego. To była bardzo dobra lekcja i sprawdzenie możliwości organizmu.

PAP: W maju 2018 r. - mając 26 lat i 17 dni - została pani najmłodszą Polką, która zdobyła Everest. Najwyższej góry świata nie zapomni pani chyba do końca życia...

M.G.: Na pewno, bo zdobyłam szczyt przy pięknej pogodzie, ale za to z przygodami... Byłam niedoświadczona w sprawach organizacji. Bardzo pomogli mi w tym Sylwia Bajek i Szczepan Brzeski, którzy także jechali na Everest. Przydzielony mi przez agencję trekkingową Szerpa doznał odmrożenia palca i awaryjnie sprowadzono innego, prosto helikopterem do obozu II. Okazało się, że nigdy nie był on na wierzchołku, nie zna drogi i słabo się wspina. Z pierwszego ataku musiałam się wycofać ze względu na powolność Szerpy. Byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam spać w obozie IV na wysokości 7900 m. Nawet maska tlenowa mnie denerwowała, więc nie używałam jej. Druga próba była udana. Na szczycie byliśmy sami, bo weszliśmy jako ostatni, a świetna pogoda pozwoliła cieszyć się widokiem przez godzinę. Przy zejściu zaczęły się problemy. Szerpa zgubił drogę na wysokości około 8500 m. Krążyliśmy przez pięć godzin i w końcu udało się dotrzeć na Przełęcz Południową po ośmiu godzinach, podczas gdy wszyscy schodzą około czterech. W obozie IV okazało się, że ktoś zabrał moją matę, śpiwór i jedzenie. Schodząc do niższych obozów byłam wyczerpana, o krok od zaśnięcia.

PAP: Na tym nie skończyły się problemy...

M.G.: Przed obozem drugim uderzył mnie w udo spadający kamień i nie byłam w stanie kontynuować zejścia. Nie mogłam się nawet oprzeć na nodze. Czekałam na pomoc kilka godzin. W końcu przyszła i na sanio-noszach zaciągnięto mnie do obozu drugiego. Skończyło się następnego dnia na ewakuacji helikopterem do szpitala w Lukli.

PAP: Ten zbieg nieszczęśliwych okoliczności nie zraził jednak pani do wspinaczki...

M.G.: Moim celem jest zdobycie Korony Ziemi (najwyższe szczyty na kontynentach - PAP) oraz Korony Himalajów i Karakorum (14 ośmiotysięczników - PAP), bo nie osiągnęła tego żadna Polka. W najwyższych górach czuję się jak ryba w wodzie. To jest moja pasja. Na himalaizm patrzę jak na wyzwanie sportowe. Poza tym uwielbiam życie wyprawowe, ludzi w Nepalu. Tylko kuchnia tamtejsza mi nie smakuje. Nie odczuwam tak bardzo dolegliwości związanych ze zdobywaniem wysokości. Aklimatyzacja przychodzi mi gładko. Nie ma żadnych objawów ze strony układu oddechowego, gdy większość osób cierpi na kaszel związany z wysokością.

PAP: W maju 2019 roku stanęła pani na szczycie Makalu, piątej co wysokości góry globu, czyli tzw. wysokim ośmiotysięczniku, bez używania tlenu. To było nowe doświadczenie?

M.G.: Tak. Bardzo dobrze przygotowałam się do tej wyprawy, zadbałam o każdy szczegół. Miałam też świetnego przewodnika. Wiedziałam, że muszę wyeliminować wszystkie błędy popełnione na Evereście. I na Makalu nie było żadnej sytuacji krytycznej, choć fakt rezygnacji z tlenu był wyzwaniem. Zapłaciłam jednak za ten wyczyn odmrożeniami.

PAP: A łatwo pani podjąć na każdym etapie wspinaczki decyzję - wycofuję się, za duże ryzyko?

M.G.: Nie mam z tym problemu. Zrezygnowałam z ataku szczytowego na Elbrus. Wiosną właśnie po Makalu wycofałam się z próby zdobycia Lhotse ze względu na odmrożenia, choć finansowo straciłam, bo włożyłam w obydwie wyprawy wiele pieniędzy. To była jednak jedyna rozsądna decyzja. W górach działam racjonalnie. Jako świadomy dietetyk dbam o nawodnienie i odżywianie. Jem, choć często mi nic nie smakuje. Na pewno działa też na moją korzyść wytrenowanie organizmu. Oczywiście zawsze ważne jest szczęście i warunki pogodowe, ale człowiek sam może zarządzać ryzykiem. To, że wybieram wysokie szczyty nie znaczy, że jestem skazana na tragedię. Czasami do śmiertelnych wypadków dochodzi również w cztery razy niższych górach.

PAP: Dlaczego kolejny pani wybór na drodze do Korony Himalajów i Karakorum to wrześniowa wyprawa na Manaslu (8156 m)?

M.G.: Dużo rozmawiałam, radziłam się osób doświadczonych. Jesień to najlepszy czas na ten szczyt - mniej śniegu niż wiosną, więcej okien pogodowych. Myślałam też o Sziszapangmie (8013 m), ale rząd Chin +zamknął+ górę i nie wydaje pozwoleń na jej zdobycie. Innym pomysłem było Czo Oju, ale nie do końca byłam przekonana. Czuje wewnętrznie, że Manaslu to dobry wybór.

PAP: Czym zajmuje się pani na co dzień? Ekspedycje w Himalaje pociągają za sobą wysokie koszty i długie nieobecności w pracy...

M.G.: Jestem trenerem personalnym i dietetykiem. Mam w grupie 15 biegaczy. Wszyscy wiedzą o mojej pasji i wyprawach. Układam im plany treningowe na czas mojej nieobecności. Zainwestowałam swoje środki w wyprawy do Ameryki Południowej, na Kilimandżaro, Everest i Makalu. Teraz wspiera mnie sponsor In Post, co rozwiązało moje problemy finansowe.

PAP: Jako dietetyk wie pani co jeść w górach i na nizinach...

M.G.: Odżywianie to podstawa przygotowania się do ekspedycji. W górach wyboru wielkiego nie ma - głównie żywność liofilizowana, która niezbyt mi smakuje. Wiem jednak, że muszę uzupełniać tracone kalorie. Oczywiście w bazach są kucharze i czasami spełniają zachcianki... Pod Everestem przygotowano dla mnie tort urodzinowy. Jestem Ślązaczką, więc tradycyjna kuchnia smakuje mi najbardziej: rosół, kluski, rolada. Marzę o tych potrawach w górach.

PAP: Czy wyprawy, góry, trudności śnią się pani po powrocie?

PAP: Czasami, ale na wysokości ponad 5000 m ma się w ogóle niesamowite sny. Głowa zupełnie inaczej działa. Czasami w snach zdobywam szczyty. Koszmarów po przeżyciach na Evereście na szczęście nie mam.

PAP: Co jest pani największym atutem w realizacji nowej pasji?

M.G.: Determinacja i wytrwałość w dążeniu do celu. Także psychika. Pracowałam na to przez całą karierę sportową, ale myślę, że mam to po prostu we krwi. Psycholog sportowy powiedział, że mam psychikę mistrza olimpijskiego, że ktoś taki jak ja poradzi sobie w każdej sytuacji. Wiem, że plusem są także rozwaga, rozsądek i umiejętność podejmowania decyzji.

PAP: A czego pani brakuje jeszcze w warsztacie alpinisty?

M.G.: Na pewno techniki. Przed Everestem nie byłam na żadnym kursie wspinaczkowym. Już na miejscu, w bazie, uczyłam się na lodowcu zjazdów, pokonywania szczelin. Dopiero po tej wyprawie byłam na kursie skałkowym. Cały czas nadrabiam zaległości, bo technika to moja najsłabsza strona. Trenuję na ściance, wspinam się się po skałach, zimą uczestniczyłam w kursach tatrzańskich.

Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)

olga/ pp/
 

Zobacz także

  • Namioty w bazie pod Mount Everestem. Zdj. ilustracyjne. Fot.PAP/EPA/Balazs Mohai
    Namioty w bazie pod Mount Everestem. Zdj. ilustracyjne. Fot.PAP/EPA/Balazs Mohai

    Kolejki wspinaczy w Himalajach znikną? Nepal rozważa zmiany

  • Mount Everest Fot. PAP/DPA/F. Neukirchen
    Mount Everest Fot. PAP/DPA/F. Neukirchen

    Na Evereście obowiązkowy GPS. Nadajniki będą wszywane w kombinezony wspinaczy

  • Adam Bielecki. Fot. AdamTheClimber/Instagram
    Adam Bielecki. Fot. AdamTheClimber/Instagram

    Adam Bielecki: nie tylko ośmiotysięczniki są warte zdobycia

  • Narciarz i alpinista Andrzej Bargiel podczas konferencji prasowej na Pol'and'Rock Festival (Przystanek Woodstock) w Kostrzynie nad Odrą, fot. PAP/Lech Muszyński
    Narciarz i alpinista Andrzej Bargiel podczas konferencji prasowej na Pol'and'Rock Festival (Przystanek Woodstock) w Kostrzynie nad Odrą, fot. PAP/Lech Muszyński

    Skialpinista Andrzej Bargiel: w snach nie wracam do przeszłości, wyobrażam sobie nowe projekty

Serwisy ogólnodostępne PAP