Pisarka Joanna Bator: wnuki dźwigają brzemię dziadów
W "Gorzko, gorzko" Joanna Bator opisuje cztery pokolenia kobiet żyjących w ciągu ostatniego stulecia w okolicach Wałbrzycha nieświadomie powielające swoim życiem błędy matek i babć. "Wnuki dźwigają brzemię dziadów, trauma wojenna odpuszcza w trzecim pokoleniu" - mówiła pisarka w rozmowie z PAP.
PAP: Odbierając literacką nagrodę Nike w 2013 roku zapowiadała pani, że następna powieść będzie się jakoś odnosić do "Anny Kareniny". Po przeczytaniu "Gorzko, gorzko" mam wrażenie, że bohaterkom bliżej raczej do Emmy Bovary. Bo Anna zagubiła się w konwenansach swojej epoki, ale jej miłość była realna. A Berta i Violetta biorą swoje marzenia za miłość. Czy dobrze zrozumiałam?
Joanna Bator: Nie pamiętam! Ale temat miłości od wielu lat był dla mnie wzywaniem, z którym chciałam się zmierzyć w powieści. Anna Karenina, a nawet bardziej Emma Bovary, to bohaterki książek mojej studenckiej młodości, ukształtowały moją wyobraźnię. W "Gorzko, gorzko" miłość to zjawisko uwarunkowane historycznie i kulturowo i moje bohaterki tak samo jak Emma ulegają złudzeniom, jakie kobietom oferuje ich rzeczywistość. Łudzą się, projektują swoje fantazje. Niewolone wewnętrznie i poddawane naciskom z zewnątrz nie potrafią wejść w relację z mężczyzną na równych prawach. Berta jest odważna i wściekła, ale to za mało na tamte czasy i okoliczności, by zmienić swoje życie.
PAP: W opisywanych przez panią historiach czterech kobiet powtarza się schemat - żadna z nich nie doświadczyła szczęśliwego związku, kolejne pokolenia w tej rodzinie żyją samotnie, skłócone ze światem i własną duszą. Czy jesteśmy skazani na powtarzanie skryptów przeszłości? Czy można tego uniknąć, odciąć się od przeszłości i żyć długo i szczęśliwie?
J.B.: Na pewno można, ale uwolnienie się od tego ciężaru wymaga siły, odwagi i łutu szczęścia. Barbara, córka Berty, jest dziedziczką straszliwej traumy. Osierocona przez matkę i nigdy niekochana tylko na chwilę zyskuje siłę i poczucie wolności. Ma pracę, malutkie mieszkanie, jest niezależna i to daje jej odwagę, by przyjąć dar wielkiej miłości. Nie podniesie się już z jej utraty i nie obdarzy uczuciem córki Violetty, pragnąc ją w ten okrutny sposób uratować, skoro to, co kochane, zawsze wypada jej z rąk. Violettę ten brak miłości zniszczy a rany emocjonalne przekaże córce. Okaże się jednak, że Barbara, niekochająca matka, pokocha wnuczkę i dzięki temu odkryje w sobie odwagę Berty. Teraz posłuży ona dobrej sprawie, choć oczywiście czyn Barbary jest moralnie dyskusyjny. Dopiero Kalina, współczesna trzydziestolatka, ma narzędzia, by rozprawić się demonami przeszłości. W ostatecznym rozrachunku żadne z tych żyć nie idzie na marne.
PAP: Berta, Barbara, Violetta i Kalina bardzo się od siebie różnią, a jednak jest między nimi jakieś nieuchwytne podobieństwo. Może mi pani pomóc je określić?
J.B.: Wszystkie trawi głód miłości i wolności.
PAP: Dla mnie tematem "Gorzko, gorzko" jest niemożność zerwania z przeszłością. Nasze przekonanie, że jesteśmy panami swojego życia, to iluzja. Jak to jest?
J.B.: Tak, jak w Starym Testamencie, wnuki dźwigają brzemię dziadów - ta intuicja o przekazywanym bagażu towarzyszy ludzkości od początku. Myślę, że moje pokolenie odczuwa to szczególnie wyraźnie. Moi dziadkowie doświadczyli traumy wojennej, z której nie można wyjść bez szwanku, niezależnie od tego, czy było się bohaterem, tchórzem czy kanalią. A pokolenie moich rodziców odziedziczyło traumę niezależnie od tego, czy mówiło się o niej, czy otaczała ją tajemnica. Dopiero my – Violetty i Kaliny – mamy szanse się z niej wyzwolić.
PAP: Sceneria "Gorzko, gorzko", Wałbrzych, leży na Dolnym Śląsku, gdzie po II wojnie światowej zaszczepiono polskość na poniemieckim gruncie. Pani wychowała się w Wałbrzychu, czy czuła pani obcość? Czy też kraina przyjęła panią od razu jak swoją?
J.B.: Jako młoda dziewczyna czułam się przytłoczona i stłamszona zamkniętym horyzontem Wałbrzycha. Świadomością podziemnego miasta pod moimi stopami, legendami o bursztynowej komnacie, złotym pociągu, Wunderwafe, perłach Księżnej Daisy. Na Piaskowej Górze ciągle wiało – ten wiatr zapierał dech i budził niepokój jak meltemi. Kiedy miałam 18 lat, stamtąd się wyjeżdżało. Zamykano kopalnie, miasto pogrążało się w smutku, a jednocześnie upadał komunizm i świat otwierał ramiona dla takich jak ja. Dopiero, gdy zaczęłam pisać, okazało się, że ten pofałdowany, niespokojny pejzaż jest najbardziej mój. Wróciłam okrężną drogą – przez teksty literackie i odkrywam moją literacką matczyznę wciąż od nowa, poszerzam jej granice. W "Gorzko, gorzko" pojawiają się miejsca, które nic dla mnie nie znaczyły, gdy tam mieszkałam przez pierwsze 18 lat życia: Unisław Śląski, Sokołowsko.
PAP: Pewną niekompatybilność ducha polskiego i charakteru Dolnego Śląska może najlepiej widać w polskich nazwach. Flinsberg nazwano Świeradowem, Nebelberg - Ciemniakiem, Waldenburg Wałbrzychem? Czy Panią to także boli? Mam wrażenie, że dopiero w ostatnim dziesięcioleciu Polacy zaczęli oswajać tę krainę ...
J.B.: Wiele nazw zawsze sprawiało na mnie wrażenie prowizorki. Podobnie wyglądały pocztówki z pierwszych lat polskiego życia miasta – na niemieckiej nazwie Waldenburg rozmazana pieczątka Wałbrzych. Myślę, że w "Gorzko, gorzko" łączę tę podwójną historię mojego miasta w jedną całość, choćby bolesną i trudną.
PAP: Na Dolnym Śląsku czai się mrok rodem z najgłębszego germańskiego romantyzmu splecionego z niemieckim pragmatyzmem: Ząbkowice, Frankenstein, Karl Denke, rzeźnik, który w latach 20 handlował wędlinami z ludzkiego mięsa. Czy pisząc historię Berty inspirowała się Pani właśnie tym przypadkiem, czy konsumpcja ludziny zdarzała się w regionie częściej?
J.B.: Dla mnie z pewnością najciekawsze historie rodzą się na Dolnym Śląsku. Karl Denke, zwany ojczulkiem Denke, działał na początku XX wieku w Ziębicach (dawne Müsterberg). Ponoć zabił i przerobił aż 40 osób, a wyroby z ich ciał sprzedawał na targu. To jedna z opowieści, które od dawna znam, ale inspiracją była inna historia, mniej znana, uboga w szczegóły i być może będąca fake newsem, jakby to dziś można określić. Dotyczy pewnej Anny z Langwaltersdorfu, która dokonała tylko jednego strasznego czynu w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Nie tyle tę historię zmieniłam, co nadałam jej całkowicie nowe fikcyjne życie. W przeciwieństwie do ojczulka Denke, o Annie nie wiemy prawie nic. Został tylko ślad grozy – córka zabiła ojca i zjadła jego ciało.
PAP: "Gorzko, gorzko" ma strukturę snu z powracającymi motywami. Gdyby pokusić się o stworzenie sennika, co oznaczają pojawiające się w różnych konfiguracjach fabuły uszy?
J.B.: Uszy oznaczają uważność, wsłuchiwanie się w innych i siebie, albo brak takiej umiejętności, a wtedy się je traci - jak ojciec Berty. To także symbol więzi ze światem nadprzyrodzonym, bogato reprezentowanym w "Gorzko, gorzko". W wielu sennikach ucho, przez swoje podobieństwo do muszli, łączone jest z kobiecością i pragnieniem przekazywania życia, ale także z zaczynaniem życia w sensie wyruszania w nową drogę, przełamywania barier, przekraczania granic.
PAP: W "Gorzko, gorzko" mężczyźni dość konsekwentnie przedstawiani są jako przemocowi dranie, zdrajcy, kłamcy i egoiści. Jedynym wyjątkiem potwierdzającym regułę jest Karol, ojciec Kaliny. Czy nie tracimy ostatnio z oczu takiej perspektywy, że historia ludzkości jest w o wiele większym stopniu historią współpracy obu płci (w końcu należymy do jednego gatunku, nie ma kobiet bez mężczyzn) niż walki pomiędzy nimi?
J.B.: Myślę, że tę perspektywę otwiera dopiero Kalina. Jej poprzedniczki nie były wolne na tyle, by spotkać prawdziwą miłość, a nawet jeśli się taka trafiała, jak Violetcie i wcześniej być może także Bercie w postaci biednego Germana, niszczyły ten dar, nie wierząc, że są go warte, zatracając się w mirażach i toksycznych fantazjach. Osoby skrzywdzone, niekochane, żyjące w zniewoleniu niestety wybierają katów i – jak Barbara – wierzą, że tak musi być, że muszą trwać w roli ofiary. Kobiety takie, jak Kalina mają już jednak siłę i możliwości, by kupić dom w Sokołowsku i przyjąć od mężczyzny dar w postaci wiosennych grzybów, niczego się nie bojąc, ani nie oczekując.
Powieść "Gorzko, gorzko" ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. (PAP)
rozmawiała Agata Szwedowicz