Norweska piosenkarka Sigrid: nie chcę być inspiracją tylko dla kobiet [WYWIAD]
Już jako 19-latka występowała na festiwalach Glastonbury czy Roskilde. Norweska gwiazda scandipopu Sigrid opowiedziała PAP o swojej mającej premierę w piątek trzeciej płycie „There's Always More That I Could Say” i listopadowym koncercie w Polsce. Jak dodała, chce być inspiracją nie tylko dla kobiet.
PAP: Jak długo można być młodzieżową gwiazdką? Pierwszą płytą, „Sucker Punch”, zadebiutowałaś jako 20-latka. Wyglądałaś wtedy jak dziewczyna, którą można spotkać choćby w tramwaju w Oslo czy w kolejce po kawę - zero gwiazdorstwa. A teraz trzydziestka puka do drzwi. Co się zmieniło?
Sigrid: No dobra, ale czy zapytałbyś o to faceta? To trochę brzmi jak: „Hej, kiedy zamierzasz się zestarzeć?”. Ale powiem tak: nie jestem już „teen wonder”, tylko dorosłą artystką z trzecim albumem. I to - moim zdaniem - najlepszym. Z wiekiem wiem więcej, ale też bardziej doceniam to, czego nie wiem. Brzmi filozoficznie, ale serio - jestem spokojniejsza, bardziej wdzięczna, mniej spięta.
PAP: Weszłaś do branży jako 19-latka. Wiedziałaś, na co się piszesz?
Sigrid: Absolutnie nie. Myślałam, że będzie zabawa, a to była też niezła szkoła życia. I świetna przygoda - momentami kompletnie szalona. Dorastałam w Ålesund, małym miasteczku, i nie sądziłam, że skończę w świecie show-biznesu.
PAP: A kim chciałaś być?
Sigrid: Nauczycielką. Albo prawniczką. Jak widać, nie wyszło. Nie żałuję - dobrze mi tu. Gram koncerty, poznaję nowych ludzi - i naprawdę mam z tego frajdę.
PAP: Nadal dobrze ci się śpiewa stare piosenki? Nie masz ochoty wrzucić tej czy tamtej do szuflady i udawać, że nigdy nie powstały?
Sigrid: W ogóle nie! Kocham te numery i jestem dumna z tamtej wersji siebie - 19-latki, która miała już własny głos. A że po drodze czasem traciłam pewność? To normalne. Branża testuje cię non stop. Ale nie mam dość grania „Strangers” i „Don’t Feel Like Crying”. To takie moje dzieci.
PAP: A teraz śpiewasz „Don’t Kill My Vibe” z… Edem Sheeranem.
Sigrid: To była spontaniczna akcja. Jego zespół zaproponował tydzień przed koncertem: „Chcesz z nami coś zaśpiewać?”. No to mówię: pewnie! Zaproponowałam właśnie „Don’t Kill My Vibe”. Zrobiliśmy dwie próby, zero stresu, totalny luz.
PAP: Jaki jest Sheeran?
Sigrid: Jak yeti. Na żywo gra bez metronomu w słuchawkach. Gdy o tym opowiadałam znajomym z branży, nikt nie wierzył, że taki artysta może jeszcze istnieć.
PAP: Twój nowy album brzmi mniej „cukierkowo”. „Jellyfish” ma retroklimat. Zmiana kierunku?
Sigrid: Zdecydowanie. Lubię się bawić brzmieniem - mam całe playlisty inspiracji, wyciągam pomysły z różnych piosenek i składam to jak puzzle. Tu bębny z The Cure, tam gitara z Fleetwood Mac. A potem dokładam swoje teksty i wychodzi… coś mojego.
PAP: I zostałaś producentką swoich nagrań.
Sigrid: Zawsze brałam udział w ostatnich szlifach moich kawałków, ale nikt wcześniej nie dopisywał mnie również do listy producentów. Teraz w końcu jestem wymieniona z imienia i nazwiska.
PAP: Jesteś dumna?
Sigrid. Nie chodzi o ego. Produkcja to nie tylko „klikanie w komputer”. To pomysły, instrumenty, wizja. A że jestem trochę control freakiem? No cóż…
PAP: Trochę?
Sigrid: Dobra, może trochę bardziej niż trochę. Nie dlatego, że nie ufam ludziom - po prostu lubię trzymać rękę na pulsie. Nawet w marketingu. Moja wytwórnia śmieje się, że powinnam tam pracować, bo angażuję się we wszystko: od miksów po opisy w platformach społecznościowych. Ale to część bycia artystką.
PAP: Światowe media określiły cię jako uosobienie kobiecej siły.
Sigrid: To miłe, ale nie chcę być inspiracją tylko dla kobiet. Chcę, żeby każdy po moim koncercie wychodził z większą wiarą w siebie.
PAP: Twoja wytwórnia zajmuje się jednymi z najważniejszych dziś norweskich artystek. Aurora, Astrid S, Moyka... Lubicie się?
Sigrid: Jasne! Norwegia to 5 mln ludzi. Jak mamy się nie trzymać razem? W Bergen spotykam Aurorę, rozmawiamy o pracy w Niemczech czy Japonii. Idziesz przez Oslo i wpadasz na Joachima Triera albo Renate Reinsve. To taki mały świat. Jeśli jednej z nas się uda, wszystkim będzie łatwiej.
PAP: Myślisz, że twój sukces otworzył drzwi innym Norweżkom?
Sigrid: Trochę tak, choć ja też zdążyłam do tramwaju, który właśnie ruszał z przystanku. Gdy wydałam „Don’t Kill My Vibe” w 2017 roku, fala skandynawskiego popu z Astrid S, Aurorą, Zarą Larsson, MØ, Tove Lo była już rozpędzona. Niby każdy robił swoje, ale nawzajem się nakręcaliśmy. To był dla nas superczas.
PAP: Jesienią przyjeżdżasz do Polski.
Sigrid: Tak! Nie mogę się doczekać. Zostały dwa tygodnie do mojego koncertu w Gdańsku. Pamiętam mój poprzedni występ jakieś sześć lat temu. Byliście szaleni - w najlepszym sensie!
PAP: To na koniec - osiągnęłaś już wiele: headlining na Glastonbury, duet z Sheeranem, nagroda BBC, nagroda MTV, nagroda NME, Spellemannprisen, czyli norweskie Grammy… Co dalej?
Sigrid: Wiesz, miałam naprawdę dobry start, ale wciąż mogę być większa. Po prostu kocham proces - tworzenie, granie, uczenie się.
PAP: Większe sceny?
Sigrid: Mój cel to radość. Chcę mieć jej jak najwięcej. Z pracy, bycia miłą dla ludzi. Wtedy mogę dzielić się pozytywną energią. Świat ma wystarczająco dużo mroku - niech ktoś włączy światło, skoro może.
Sigrid wystąpi w Gdańsku na festiwalu Inside Seaside 8 listopada.
Z Oslo Mieszko Czarnecki (PAP)
cmm/ miś/ ep/