Sałtiwka, jedna z najbardziej zniszczonych przez rosyjskie ataki dzielnic Charkowa, wraca do życia
Północna Sałtiwka, dzielnica położonego na północnym wschodzie Ukrainy Charkowa, została poważnie zniszczona w wyniku zeszłorocznych, zmasowanych rosyjskich ostrzałów rakietowych. Jeszcze jest wyludniona, ale jej mieszkańcy powoli wracają do stopniowo odbudowywanych domów. Pierwsi są emeryci.
W kilku 15-piętrowych blokach wciąż widać ogromne wyrwy po uderzeniach pocisków i czarne, osmalone przez ogień ściany. Tu i ówdzie widnieją jednak plomby z nowych, białych pustaków, którymi uzupełniane są pozostawione przez rakiety otwory w murach. Okna wielu domów zabite są jeszcze płytami paździerzowymi, lecz w wielu mieszkaniach pojawiły się nowe szyby.
„Mieszkam tu od ponad 40 lat. Mój blok jeszcze nie nadaje się do zamieszkania, ale można wchodzić do środka, więc przychodzę prawie każdego dnia, żeby sprawdzić, co się dzieje. Mówią, że przed zimą znowu będę mogła się wprowadzić. Każdego dnia na to czekam. Przecież starych drzew się nie przesadza” – opowiada PAP pani Alina.
Powracając do swojego domu starsza kobieta dokarmia wałęsające się po podwórkach koty. Dziś przyniosła im kaszankę. „Domowa, prosto od wiejskich sprzedawczyń na bazarze” – zachwala. Wychudzone zwierzęta, które znikąd pojawiają się na jej zawołanie, szybko chwytają po plasterku i ukrywają się w swoich zakamarkach.
Alina mieszka kątem u siostry, która ma mieszkanie w innej dzielnicy Charkowa. „Nie miałam siły uciekać stąd podczas ataków w zeszłym roku. Oddałam swoje życie na łaskę losu. Będzie, co będzie ” – wyznaje.
Takich ludzi, jak pani Alina, jest na Sałtiwce więcej. „Codziennie widzimy emerytów, którzy przychodzą z tymi swoimi wózkami na zakupy i patrzą, czy w ich bloku jest światło. Światło jest tutaj sygnałem do powrotu do domu” – wyjaśnia ratownik z Państwowej Służby ds. Nadzwyczajnych Ukrainy, który dyżuruje w tzw. punkcie niezłomności.
Jest to ogromny, pomarańczowy, nadmuchiwany namiot z łóżkami polowymi i agregatem prądotwórczym, w którym można schronić się podczas chłodów, naładować telefon komórkowy czy zaparzyć herbatę.
„Młodsi przyjeżdżają na Sałtiwkę w weekendy. Kiedy jeszcze było cieplej, spotykali się na ławeczkach przed blokami, częstowali wzajemnie jedzeniem. W naszym namiocie gotowali kawę, a niektórzy przynosili nawet szybkowary i przygotowywali obiady” – relacjonuje ratownik.
Pytany przez PAP, czy dzielnica jest już bezpieczna, odpowiada przecząco. „Mamy stąd jakieś 40 kilometrów do granicy z Rosją. Cały czas są ostrzały. Jakąś godzinę temu słyszałem głośny wybuch. W Charkowie nie jest bezpiecznie, ale my się nie poddajemy. Jakoś to przetrwamy” – zapewnia.
W Charkowie i obwodzie charkowskim syreny alarmów wyją po kilka razy dziennie. Rosjanie cały czas ostrzeliwują to miasto rakietami i atakują z pomocą uzbrojonych w ładunki wybuchowe dronów. Podczas ataku rakietowego w ostatnią sobotę rosyjskie pociski uderzyły w ośrodek dystrybucji poczty, zabijając sześć i raniąc 14 osób.
Z Charkowa Jarosław Junko (PAP)
gn/