O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Sebastian Kawa: w Iranie nagle zatrzymał nas oddział antyterrorystyczny pod bronią

Na obwodnicy Teheranu w Iranie nagle zatrzymał nas oddział antyterrorystyczny pod bronią, po prostu wyciągnęli nas z samochodu. Myśleli, że nasz szybowiec to jakiś Bayraktar - powiedział w Studiu PAP Sebastian Kawa, osiemnastokrotny mistrz świata w konkurencjach szybowcowych.

Sebastian Kawa i Sebastian Lampart 20 lipca jako pierwsi w historii przelecieli szybowcem nad szczytem K2 (8611 m n.p.m.) w paśmie górskim Karakorum.

Kawa we wtorek w Studiu PAP powiedział, że choć K2 jest drugą co do wysokości, to w jego ocenie jednak najciekawszą z wyglądu górą na ziemi. Zaznaczył, że oprócz umiejętności i skomplikowanych przygotowań mieli też dużo szczęścia, gdyż był to ostatni dzień z silnym wiatrem nazywanym prądem strumieniowym (ang. jet stream).

"Za górą Maszerbrum, też wspaniałą i ikoniczną górą w Karakorum, wznieśliśmy się wreszcie nad chmury i jedyny wierzchołek, który wystawał, to było właśnie K2. Wtedy wiedzieliśmy już, że do niego dolecimy. (...) Trudności, które mieliśmy po drodze i świadomość wszystkich problemów, które trzeba było pokonać aby się tam znaleźć powodowały, że lecąc nad K2 byłem tak wzruszony, że prawie popłakaliśmy się ze szczęścia" - wspominał.

Mistrz szybownictwa powiedział, że K2 jawił mu się jako "niesamowity, przepiękny, kolorowy i bardzo regularny" szczyt, który wyglądał w tamtym momencie jak stożek wystający z chmur. Podkreślił, że nawet bez mapy nie miał żadnych wątpliwości, że spogląda na drugi najwyższy szczyt świata.

Kawa wspominał, że później widoczność nieco się poprawiła, ale w momencie, w którym szybowiec pierwszy raz znalazł się nad chmurami, niebo było nimi tak idealnie pokryte, że "praktycznie nic nie było widać". Po pewnym czasie chmury się przerzedziły i ich oczom ukazały się inne wysokie szczyty, w tym cała panorama gasherbrumów, Broad Peak i Maszerbrum.

"Daleko były chmury gdzieś nad Nanga Parbat, cała panorama Karakorum widoczna z jednego miejsca w szybowcu, gdzie lecieliśmy ustawieni w zachodnią stronę(...) Za nimi były Chiny, do których za wszelką cenę nie chcieliśmy dać się zdmuchnąć. To było trudne i jednocześnie fascynujące" - powiedział.

Loty szybowcem, jak wyjaśnił Kawa, najczęściej odbywają się na przepisach VFR (Visual Flight Rules), czyli są lotami z widzialnością, jednak podczas tego konkretnego przelotu musiał on nieco "nagiąć sztukę", jednak jak zaznaczył - cały czas z pewnością, że w powietrzu nie było nikogo innego.

"Mieliśmy świadomość, że nie ma możliwości zderzenia się z kimkolwiek, bo w promieniu powiedzmy 500 km nie było w powietrzu absolutnie nikogo, żadnego statku powietrznego, samolotu komunikacyjnego" - powiedział.

Oprócz szeregu trudności organizacyjnych, związanych z pozwoleniem na start, które oprócz władz cywilnych musiało wydać bezpośrednio pakistańskie wojsko, doszło zachorowanie na Covid-19. Kawa przyznał, że dwa dni przed lotem miał temperaturę, która dochodziła do 39 st. C, a w momencie szybowania nad K2 męczył go mocny kaszel i chrypa, przez którą prawie nie mógł mówić. Zaznaczył, że możliwość normalnego funkcjonowania w tych warunkach, na wysokości 9200 m n.p.m., zapewniły mu wcześniejsze intensywne treningi i odpowiednie zasoby. "To chyba pozwoliło mi po prostu przeżycie na tej wysokości" - ocenił.

"Przejechaliśmy z szybowcem przez cały Pakistan w asyście pilnującego nas wojska"

Przejechaliśmy z Polski do Pakistanu 9 tys. km, by dowiedzieć się na miejscu, że nie mamy zgody na lot szybowca nad K2. Od samej granicy tego kraju jechaliśmy w asyście pilnującego nas wojska - powiedział w Studiu PAP Sebastian Kawa, osiemnastokrotny mistrz świata w konkurencjach szybowcowych.

Kawa, pytany o organizację całego wyjazdu, powiedział, że starania o to by doszedł do skutku, trwały blisko 3 lata. Na początku próbował zorganizować wjazd z szybowcem do Pakistanu przez polecane mu agencje, jednak szybko okazywało się, że taka usługa jest poza ich zasięgiem. Ostatecznie kontakt z osobą, która mogła załatwić odpowiednie dokumenty, pomógł nawiązać mu polski podróżnik, fotograf i kierownik wypraw Sławomir Makaruk.

"Ten fixer (pol. pośrednik, załatwiacz) zajmował się uzyskiwaniem pozwoleń na kręcenie filmów w Pakistanie i zgodził się nam pomóc. Nie do końca jednak to wszystko załatwił, bo zorganizował pozwolenie cywilne, a już o wojskowym i lokalnym zapomniał. (...) Przyjechaliśmy tam nie spodziewając się takich kłopotów. Wyobraźcie sobie, że przejechaliśmy 9 tys. km i okazało się, że nie możemy latać szybowcem" - powiedział.

Kawa zaznaczył, że wraz z zespołem od samej granicy przejechał przez cały Pakistan w asyście wojska, które tłumaczyło, że to dla ich bezpieczeństwa. Ocenił, że chodziło raczej o pilnowanie i kontrolę ekspedycji, co ostatecznie wydłużyło i utrudniło drogę, gdyż były regiony, w których asysta zmieniała się nawet co 15 km.

Ostatecznie "cały Pakistan jest zarządzany przez wojsko", więc po dojechaniu na miejsce Kawa musiał uzyskać zgodę armii na start szybowca z lotniska Skardu - oddalonego o 120 km od szczytu K2 i jedynego w pobliżu pozwalającego na taki przelot. Starania o to trwały w sumie blisko miesiąc.

Na szczęście - jak podkreślił - po wielu rozmowach i "przejściu przez 14 różnych instytucji", wśród władz regionu znalazły się osoby, które chciały umożliwić mu przelot. "Musiała się w to włączyć polityka, oni chcieli żebyśmy tam latali, natomiast wojsko nie za bardzo" - dodał.

"Wieża, ludzie którzy byli na bramie na lotnisku, menedżer lotniska, parkingowi. Wszyscy nam kibicowali, przybijali piątkę, bo przecież myśmy się tam przez miesiąc przewijali. Przykro im było jak czekamy, siedzimy i nic nie jesteśmy w stanie załatwić" - powiedział.

Po wielu rozmowach udało się zorganizować spotkanie z dowódcą odcinka północnego pakistańskiej armii. Po uściśnięciu z nim dłoni i wyjaśnieniu w jakim celu zorganizowano tę wyprawę, generał obiecał, że następnego dnia otrzymają zgodę na przelot. "Tak też się stało" - powiedział Kawa.

Ostatecznie 20 lipca br. Kawa i Lampart jako pierwsi w historii przelecieli szybowcem nad szczytem K2. Pozwolenie na starty z wojskowego lotniska działało do momentu, gdy kilka dni później Francuz Jean-Yves Fredriksen wraz z trzema innymi osobami dokonali - bez zgody strony pakistańskiej - pierwszych w historii lotów ze szczytu K2 na paralotni.

"Wtedy wszystko się skończyło. Oberwaliśmy rykoszetem i od tej chwili nasz szybowiec był pilnowany non stop przez czterech wartowników z bronią na lotnisku. Bałem się wręcz, że nie wydadzą nam go z powrotem, żebyśmy mogli z nim wrócić" - powiedział.

Ostatecznie polska ekipa po wielu problemach wróciła do kraju w sobotę 17 sierpnia, gdzie została przywitana na lotnisku macierzystego Aeroklubu Bielsko-Bialskiego, Aleksandrowice w Bielsku-Białej. Cała wyprawa od startu z Polski do powrotu zajęła im blisko dwa miesiące. W tym czasie przejechali samochodem z przyczepą i szybowcem przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię, Turcję, Iran i Pakistan.

Kawa o powrocie do Polski: myśmy zaczęli uciekać

Kawa był pytany o to, jak wyglądał powrót do kraju powiedział krótko: "Myśmy zaczęli uciekać". Polacy po niedawnych izraelskich zamachach na wysokiego rangą dowódcę wojskowego proirańskiego Hezbollahu Fuada Szukra oraz czołowego przywódcę politycznego Hamasu Ismaila Hanije obawiali się przebywania w Iranie w związku z zaostrzeniem izraelsko-irańskiego konfliktu.

"Nie myśleliśmy w ogóle o niczym innym, jak tylko o tym, by najszybciej się spakować i wyjechać stamtąd. (...) Pojechaliśmy natychmiast. Indus płynął szybciej niż my jechaliśmy, to był czas w którym lodowce zaczęły się topić więc wezbrały wody w potężnej rzece. jechaliśmy przez te wszystkie zapory policyjne, asysty, konwoje aż w końcu wyjechaliśmy do Islamabadu (stolica Pakistanu)" - powiedział.

Dalsza droga, jak wyjaśnił Kawa, przebiegała nie bez problemów, w tym postojów na pustyni wymuszonych przez wojskowe asysty pakistańskiej armii. Najgorsze jednak miało ich spotkać zaraz po przekroczeniu irańskiej granicy i przejściu kilku tamtejszych wojskowych kontroli.

"I nagle na obwodnicy Teheranu gdy zwolniliśmy na bramkach wyskoczył oddział antyterrorystyczny z bronią. Przeładowywali ją przed naszym samochodem i nas zatrzymali. Po prostu wyciągnęli nas z samochodu jak w pełnej akcji terrorystycznej" - powiedział.

Kawa opisywał, że było to ok. 15 w pełni wyposażonych mężczyzn mających na sobie m.in. kamizelki i hełmy.

"Dla mnie to była wręcz taka trochę komiczna, absurdalna sytuacja. My z szybowcem, ze sprzętem sportowym, a nagle wyskakuje do nas wojsko, celując do nas z pistoletów i karabinów. (...) To było tak surrealistyczne, że nawet nie umiałem tego w tym momencie ocenić. Ale potem było nam troszeczkę nie do śmiechu" - podkreślił.

Tak polska ekspedycja spędziła na pełnym słońcu 4 godziny, aż przyjechał "jakiś ekspert", który obejrzał szybowiec, a następnie "bardzo szybko w internecie znaleźli moje nazwisko". "Jakbyście jechali do Iranu, to wpiszcie sobie swoje nazwisko w Wikipedii, to pomaga" - dodał ironicznie.

"Szukali sprzętu latającego, szpiegowskiego. Myśleli, że to jest jakiś dron, jakiś Bayraktar, który może ich zaatakować. Okazało się, że to jest szybowiec, który bez lotniska i pomocy samolotu nie może nawet wystartować (...) Więc puścili nas dalej, nawet napisali w Farsi (język perski) taką karteczkę z przeprosinami, którą mieliśmy pokazać przy następnej ewentualnej kontroli" - powiedział Kawa.

Kawa to jeden z najbardziej utytułowanych szybowników na świecie. W dorobku ma m.in. 24 medale mistrzostwo globu, w tym 18 złotych. Latał też nad Himalajami, w tym nad najwyższym szczytem świata, Mount Everestem (8849 m n. p. m.).

Rozmawiał Adrian Kowarzyk

pp/

Zobacz także

  • Kreml (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/ Grzegorz Michałowski
    Kreml (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/ Grzegorz Michałowski

    Dr Rodkiewicz: użycie zamrożonych aktywów na wsparcie Ukrainy mogłoby być formą nacisku na Moskwę

  • Kierownik CERT Polska Marcin Dudek. Fot. PAP/Albert Zawada
    Kierownik CERT Polska Marcin Dudek. Fot. PAP/Albert Zawada

    Szef CERT Polska: wzrost obsługiwanych incydentów cyberbezpieczeństwa nie oznacza wzrostu zagrożeń

  • Dr Zuzanna Toeplitz Fot. PAP/Albert Zawada
    Dr Zuzanna Toeplitz Fot. PAP/Albert Zawada

    Dyrektorka Festiwalu Nauki w Warszawie: umożliwiamy zadawanie pytań

  • Maciej Konieczny, partia Razem Fot. PAP/Szymon Pulcyn
    Maciej Konieczny, partia Razem Fot. PAP/Szymon Pulcyn

    Konieczny: w Polsce są święte krowy, które nie składają się na ochronę zdrowia

Serwisy ogólnodostępne PAP