O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Tomasz Lada o branży muzycznej lat 90.: amatorzy uczyli się na błędach i stworzyli giganta [WYWIAD]

Ówczesny polski przemysł rozrywkowy był świetny, opierał się na entuzjastach, pasjonatach. Byli amatorami, uczyli się na własnych błędach, a stworzyli giganta - mówił PAP dziennikarz muzyczny Tomasz Lada, autor książki „Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000”.

Warszawa 04.1991. Koncert zespołu Republika w studio Programu III Polskiego Radia. Nz. lider zespołu Grzegorz Ciechowski. Fot.PAP/Witold Jabłonowski
Warszawa 04.1991. Koncert zespołu Republika w studio Programu III Polskiego Radia. Nz. lider zespołu Grzegorz Ciechowski. Fot.PAP/Witold Jabłonowski

W swojej nowej pracy Tomasz Lada - autor książek „Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym” (poświęconej zespołowi Apteka) oraz „Zagrani na śmierć. Mroczne ścieżki polskiego undergroundu” - opisuje polski przemysł muzyczny okresu transformacji ustrojowej i w ostatnich latach XX wieku, przypomina największe przeboje, artystów marzących o zagranicznych karierach, muzycznych przedsiębiorcach i popkulturowych mediach. Autor „oddaje głos ludziom tworzącym popowy rynek muzyczny lat 90.: założycielom firm fonograficznych, których entuzjazm miał przegrać z wielkimi zachodnimi korporacjami, dziennikarzom (...) czy twórcom pierwszych komercyjnych stacji radiowych” - czytamy w opisie książki. „Wszystko jak leci” to także opowieść o „największych ówczesnych gwiazdach, z których tylko nieliczne utrzymały się do dzisiaj na powierzchni, o ich sukcesach i porażkach, kuluarowych rozgrywkach”.

PAP: W tej książce o muzyce wypowiada się bardzo wielu niemuzyków: dziennikarzy, producentów, właścicieli wytwórni płytowych.

Tomasz Lada: W ogóle mam problem z opowieściami o latach 90., które krążą po mieście. Najczęściej opowiadają o nich dziś ludzie, którzy ich w ogóle nie pamiętają. Słuchając tego, odnoszę wrażenie, że żyłem w jakimś innym świecie czy innym czasie. A przecież był to dla mnie wyjątkowy okres w życiu - byłem dziennikarzem muzycznym, i to od razu etatowym, choć dopiero zaczynałem! Z kolei muzycy, którzy wtedy działali, opowiadają wciąż tę samą partyzancko-kombatancką historię: było ciężko, ale daliśmy radę, sztuka nas niosła. A prawda jest taka, że sztuka niosła tylko do pewnego momentu. Utalentowani artyści potrzebowali kogoś, dzięki komu dotrą ze swoją muzyką do ludzi. Takich, którzy też kochają muzykę, choć sami jej nie grają. Którzy gotowi są zaryzykować i wydawać płyty, otworzyć gazetę. Dziś słucham, że w latach 90. nastąpił wysyp świetnej polskiej muzyki, ale należy się zastanowić nad tym, skąd on się wziął. Podaję zresztą cztery przykłady artystów, którzy tworzyli ciekawe i fajne rzeczy, a jednak nie udało im się odnieść sukcesu.

PAP: A co decydowało o tym, czy odniosło się sukces, czy nie?

T.L.: W przypadku zespołu Golden Life komercyjna porażka była trochę z winy samych muzyków. Na promocję grupy Big Day nikt nie miał pomysłu, zawsze była traktowana przez branżę jako drugoligowa, przynależna do „katalogu B” wytwórni. Yaro zaś przyniósł do Polski nowoczesny pop, ale nie potrafił albo nie chciał się odnaleźć w realiach rynkowych.

Ówczesny polski przemysł rozrywkowy był świetny, opierał się na entuzjastach amatorach, pasjonatach. Przypominam w książce historię dwóch harcerzy, którzy chcieli przygotować śpiewnik Jacka Kaczmarskiego, a potem przypadkowo weszli w produkcję kaset. Musieli się dowiedzieć, jak się to robi, skąd się bierze te kasety. Byli amatorami, uczyli się na własnych błędach, a stworzyli giganta – Pomaton, potem Pomaton-EMI.

PAP: Z jednej strony świat się w latach 90. otworzył, wszystko wydawało się dostępne i możliwe. Ale czy to sprzyjające okoliczności, by debiutować?

T.L.: Były to bardzo złe czasy, jeśli chodzi o rozkręcanie biznesu, ponieważ szalała inflacja. Kilkusetprocentowa! Poza tym byli piraci. Z danych wychodzi, że na dziesięć sprzedanych kaset dziewięć było pirackich. Zaczynanie na własną rękę przypominało w takich warunkach misję samobójczą. To nie miało prawa się udać. Niemniej jednak mimo braku odpowiednich instrumentów i technologii utalentowani producenci czynili cuda. Ale żeby cokolwiek wydać, musieli się zapożyczać, sprzedawać samochody czy mieszkania.

Katarzyna Kanclerz, jedna z najbardziej wpływowych i znaczących postaci polskiego przemysłu muzycznego tamtych lat, także zaczynała od zera. Była entuzjastką, musiała walczyć i przebijać się w świecie zdominowanym przez mężczyzn i kulturę alkoholową. Zaczynała przecież z Lady Pank i zespołem Dżem, a także ze studenciakami z Krajowej Sceny Młodzieżowej jak zespół Róże Europy. Stała się więc najtwardsza z twardych.

Więcej

Anita Lipnicka. Fot. PAP/Albert Zawada
Anita Lipnicka. Fot. PAP/Albert Zawada

Anita Lipnicka o miłości w życiu i w piosenkach

PAP: Przedefiniowano całkowicie zasady gry obowiązujące przez dekady. Kiedy zespół punkowy chciał zaistnieć, śpiewał o generale Jaruzelskim albo o komunie. Ale co zrobić, gdy wroga już nie ma?

T.L.: Przełom lat 80. i 90. to czas, gdy dotychczasowi giganci wyjechali do Anglii. Ponieważ nie mieli w kogo uderzać, zaczęli śpiewać po angielsku. Na pierwszej płycie Hey są angielskie teksty. Po pierwsze po to, by nie było jasnego komunikatu, po drugie - i nawet ważniejsze - wszyscy ci muzycy byli przekonani, że zrobią kariery za granicą i stąd pogląd, że trzeba śpiewać po angielsku.

W czasie prac nad „Wszystko…” przeczytałem z zaskoczeniem w jednym z pierwszych „Brumów” swój wywiad z Kostkiem Joriadisem, w którym pytałem go o jego planowane koncerty w Stanach Zjednoczonych. Nie pamiętam, czy ironizowałem, z tekstu wynika raczej, że była to rozmowa na poważnie. Gdy pisałem poprzednią książkę, „Zagrani na śmierć”, rozmawiałem z Piotrem Falkowskim „Falą”, który opowiadał mi, jak to Houk będzie grał przed Nirvaną. Panowało przekonanie, że jesteśmy częścią Zachodu, należymy do kapitalistycznego świata, więc śpiewamy po angielsku i robimy wielkie kariery.

Były też historie o gigantycznych pieniądzach w zachodnich firmach fonograficznych. Zespoły liczyły na udział w tych bogactwach. Tymczasem w Polsce tych pieniędzy nie było. Sprzedawano płyty bez rachunku, bez oficjalnego rozliczania się, co nawet rozumiem - jeśli ktoś przychodzi i kładzie na stół gotówkę, a wydawca musi opłacić artystów i swoich pracowników, jak jej nie wziąć? Tym bardziej że w tamtym czasie płacenie gotówką było całkowicie normalne.

PAP: Czy w takim razie był to, mówiąc umownie, dobry czas dla polskiej muzyki?

T.L.: Fajnie o tym powiedział Piotr Metz - że wszyscy po prostu trafiliśmy w świetny moment. Jak wiele działo się wtedy na Zachodzie: wielka wytwórnia Geffen podpisała umowę z Nirvaną, zaczęła się fala rockowego, gitarowego grania, która miała się utrzymać przez kilka lat. W Wielkiej Brytanii to czas „Madchesteru”, zaskakujący romans muzyki pop-rockowej i tanecznej. Sukces grupy Rage Against the Machine sprowokował zainteresowanie połączeniem ostrego rocka i rapu. Do tego wszystkiego zaskakująca popularność Nine Inch Nails i albumu „The Downward Spiral”, który stał się bestsellerem, choć nie pasował zupełnie do obowiązujących dotychczas poglądów na to, jak brzmi muzyka, dzięki której sprzedaje się miliony płyt. Nadawała się raczej na alternatywne listy przebojów, a znalazła się na tych głównego nurtu.

Początkowo potrafiliśmy za tym nadążyć. Kluczową dla mnie datą jest 8 marca 1994 r., dzień, w którym ukazały się płyty „Superunknown” grupy Soundgarden i „The Downward Spiral” Nine Inch Nails. A więc jedna z ostatnich płyt stadionowego rocka i album znamionujący rozpoczęcie nowej ery. W tym samym czasie w Polsce Stanisław Zybowski zaczął chodzić po wytwórniach z „Białą drogą” Urszuli. Nikt jej nie chciał. Mamy przecież nowe świetnie śpiewające dziewczyny, są Kasia Kowalska, Katarzyna Nosowska, Edyta Bartosiewicz, Agnieszka Chylińska... Ta ostatnia miała być dodatkiem w nowym zespole panów z Kombi, którzy chcieli robić heavy metal w stylu Whitesnake, a stała się twarzą grupy.

Ale w końcu Zybowski płytę wychodził i wróciło stare. Dobrze pamiętam moment, kiedy zauważyłem, jaka przepaść zaczyna dzielić naszą muzykę pop od tego, co się gra na Zachodzie. To było pod koniec września 1999 r. Tego samego dnia w Stanach wyszło „Fragile” Nine Inch Nails, a w Polsce płyta „Play” De Mono, która była tylko cieniem tego, co zespół prezentował na początku dekady. Pomyślałem wtedy, że ten rów w mainstreamie jest już chyba nie do zasypania.

Więcej

Nick Cave. Fot. PAP/ EPA/Quique Garcia
Nick Cave. Fot. PAP/ EPA/Quique Garcia

Nick Cave otrzyma tytuł doktora honoris causa Royal College Of Art w Londynie

PAP: Ta wolta estetyczna, z Kombi do O.N.A., jest dość spektakularna.

T.L.: Tak, ale myślę, że nie była to zmiana koniunkturalna. Moim zdaniem jeśli coś kiedyś udawali, to właśnie w Kombi. To wybitni instrumentaliści, a Skawiński wsłuchiwał się w te nowe czasy. To, że stali się O.N.A., było czymś naturalnym. Warto pamiętać jednocześnie, że ich muzyka także się zmieniała, pierwsza płyta zespołu była dość klasycznym rockiem, dopiero później zaczęli grać ciężej i nowocześniej. Dla mnie Chylińska jest drugą - po Małgorzacie Ostrowskiej - artystką popową, która na nowo zdefiniowała rockową kobiecość i feminizm, sama też pisała teksty piosenek, które śpiewała.

PAP: Wielu artystów w nadziei na międzynarodową karierę usiłowało naśladować wzorce z Zachodu, byli jednak i tacy jak Grzegorz Ciechowski, który odniósł w Polsce sukces z płytą inspirowaną muzyką ludową.

T.L.: Początkowo w latach 90. nie szło mu specjalnie. Nie udała się płyta „Obywatel świata” Obywatela GC, a jednocześnie z Republiką pojechał do klubów polonijnych w Stanach, gdzie okazało się, że zespół jest oczekiwany i fetowany. Nagrali płytę „1991” z nowymi wersjami starych utworów, ale jednak nie była sukcesem. Kolejna, „Siódma pieczęć”, jest dziś wychwalana, ale kiedy wyszła, nikt jej nie kupował, leżała w magazynach. No i kolejna klęska –„Republiki marzeń”. Zastanawiał się nawet, czy nie rozwiązać zespołu.

Ale Ciechowski był inteligentnym człowiekiem i inteligentnym muzykiem. Nie poszła mu praca z Kasią Kowalską, kłócili się, choć cenił jej talent. Kiedy zauważył, że coraz większą popularnością cieszy się muzyka etniczna z domieszką elektroniki, wymyślił sobie płytę „Oj DADAna”. Nagle „Piejo kury, piejo” stał się przebojem, który słyszało się w radiu i telewizji od rana do nocy. Stał się też producentem z prawdziwego zdarzenia, a sukces jego płyty skłonił Pomaton i telewizję do tego, by namówić go do współpracy z Justyną Steczkowską. Efektem tego była płyta „Dziewczyna szamana”, moim zdaniem arcydzieło polskiego popu. Z tym że ja tę płytę uważam za dzieło Grzegorza Ciechowskiego - udowodnił, że możemy w Polsce stworzyć coś świeżego i wyjątkowego, a jednocześnie na zachodnim poziomie. Z Krzysztofem Antkowiakiem już tak dobrze mu nie poszło, choć wydawało się, że z tej współpracy będziemy mieli „polskiego George'a Michaela”, wyrafinowany pop. Nie udało się, płyta „Delfin” przeszła niezauważona.

Zrozumiałem lata 90. podczas długiego przeglądania prasy z tamtego czasu. W pierwszym, a może drugim numerze miesięcznika „Rock'n'Roll” są recenzje płyt dziś uchodzących za wybitne: „The Razors Edge” AC/DC i „Painkiller” Judas Priest. Recenzje utrzymane były w podobnym tonie - fajna rzecz, super grają, ale to już jest staroć, a oba zespoły najlepsze lata mają za sobą. Zespołami uznawanymi wówczas za wielkie były Living Colour czy Jane's Addiction. Liczyła się nowość, świeżość, nikt nie patrzył wstecz, bo przecież jutro miało być jeszcze lepiej niż dzisiaj. Nikt nie myślał o biznesplanach. Ludzie zakładali własne wytwónie po to, by wydać jedną czy dwie płyty, bo kochali muzykę, a nie dlatego, że chcieli zbić na niej fortunę. Czasami musieli zastawić samochód żony, ale jednak ryzykowali.

PAP: W którym momencie z entuzjastów stawali się muzycznymi przedsiębiorcami?

T.L.: Gdy na polski rynek weszły wielkie koncerny, polscy wydawcy martwili się, że to będzie śmierć dla polskiej muzyki, ale nie mieli wyboru. Zostali postawieni pod ścianą. Wydawali Kayah, Varius Manx, Soykę, Elektryczne Gitary, a nie mieli pieniędzy na nic, więc ostatecznie dawali się wykupić wielkim graczom z Zachodu.

Więcej

Okładka książki "Długie lata 90. Architektura w Polsce czasów transformacji" Anna Cymer. Fot. materiały prasowe
Okładka książki "Długie lata 90. Architektura w Polsce czasów transformacji" Anna Cymer. Fot. materiały prasowe

Anna Cymer: architektura lat 90. była pełna optymizmu, energii i nieskrępowania [WYWIAD]

PAP: Czy w branży panowało przekonanie, że ich panowanie nad światem muzyki jest niezagrożone?

T.L.: Da się dość dokładnie określić koniec przemysłu fonograficznego w jego starej formule. Był 1998 r., gdy kanadyjski koncern Seagram kupił PolyGram - w tym polski oddział - i stworzył Universal Music Group. Rozpoczął się etap konsolidacji i rządy księgowych. Wszyscy moi rozmówcy przyznawali, że początkowo kontakt z przedstawicielami wielkich firm był fajny, bo rozmawiali z ludźmi, którzy byli w tej branży z miłości, słuchali płyt, chodzili na koncerty, muzyka była dla nich ważna. A tu nagle zastąpili ich specjaliści od biurokracji i tabelek z Excela. Zerwali umowy z zespołami Golden Life i Big Day, bo nie przynosiły odpowiednich dochodów. Stworzyli idealny system, w którym to, co niegdyś ukazało się na płycie winylowej, można było sprzedać ponownie na kompakcie, a potem jeszcze raz, dodając jakieś niepublikowane wcześniej piosenki czy wersję koncertową albumu. Tylko w swojej arogancji nie przewidzieli rozwoju internetu. Sam pomysł, że może nie być takiego nośnika jak winyl, kaseta czy kompakt, był dla nich zupełnie niewyobrażalny. Rzeczywistość początku nowego wieku szybko zweryfikowała takie przekonania.

Rozmawiał Piotr Jagielski

Książka Tomasza Lady „Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000” ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. (PAP)

pj/ miś/ grg/

Zobacz także

  • Mrozu. Fot. PAP/Marcin Bielecki
    Mrozu. Fot. PAP/Marcin Bielecki

    Październik 2026. Oto „odpowiedni moment” na trasę Mroza

  • Mariah Carey Fot. PAP/EPA/SARAH YENESEL
    Mariah Carey Fot. PAP/EPA/SARAH YENESEL

    Igrzyska 2026. Wiadomo, kto zaśpiewa podczas ceremonii otwarcia

  • Premiera koncertu „Świętogranie” w Teatrze Ateneum [NASZE WIDEO]

  • Marianna Kłos. Fot. Materiały prasowe
    Marianna Kłos. Fot. Materiały prasowe

    Finał Eurowizji Junior już wkrótce. Marianna Kłos po pierwszej oficjalnej próbie

Serwisy ogólnodostępne PAP