Wiktor Dyduła: wolę nie cieszyć się za bardzo [WYWIAD]
Z ulicy i knajp przeniósł się na najważniejsze polskie sceny, a jego piosenki okupują listy przebojów. W kwietniu wydał swoją drugą płytę, „Tak jak tutaj stoję”, która stała się najlepiej sprzedającym się albumem w Polsce. „Liczę się z tym, że z jakiegoś powodu moja kariera zaraz się zakończy. Dlatego, z jednej strony, nie cieszę się za bardzo, a z drugiej - nie będzie mi za bardzo smutno, jak coś nie wyjdzie” – przyznaje w rozmowie z PAP Life Wiktor Dyduła.
PAP Life: Śpiewasz po kaszubsku?
Wiktor Dyduła.: Niestety nie. Myślę, że śpiewanie po kaszubsku najlepiej wychodzi Natalii Szroeder. Moja babcia była rodowitą Kaszubką z domu, ale nie nauczyłem się mówić po kaszubsku i przyznam, że trochę żałuję.
PAP Life: Jeździsz czasem do rodzinnego Przywidza?
W.D.: Oczywiście, tutaj cały czas mieszka moja mama. To bardzo malownicze miejsce, mamy piękne jezioro. Kocham tam być.
PAP Life: Jesteś jedyną utalentowaną muzycznie osobą w swojej rodzinie?
W.D.: Wszyscy są utalentowani muzycznie, potrafią śpiewać, tańczyć, grać. Ale poza mną nikt zawodowo nie poszedł w muzykę. Nie wyobrażałem sobie innej drogi. W liceum założyłem z kolegami własny zespół, pisałem teksty, robiłem muzykę. Chociaż nigdy nie chodziłem do żadnej szkoły muzycznej - jestem samoukiem.
PAP Life: I jeszcze niedawno grałeś w trójmiejskich knajpach albo na sopockim Monciaku.
W.D.: To było jakieś pięć lat temu. Z Przywidza do Trójmiasta jest niedaleko. W Gdańsku chodziłem do liceum, często przesiadywałem na plaży, więc to miasto jest mi bliskie. Natomiast Monciak w Sopocie jest takim miejscem, gdzie można się spokojnie rozłożyć i grać, bo tam policja czy straż miejska nie każe sobie iść. A np. w Gdańsku nie można grać na ulicach. Ponadto, w Sopocie latem jest mnóstwo turystów, a ludzie lubią podczas wakacji słuchać grajków ulicznych. Na Monciaku występowali też inni, niektórzy dużo lepsi ode mnie. Można było mieć z tego całkiem niezłe pieniądze, ale akurat ja zbyt często nie występowałem. Nie zawsze było wolne miejsce. Trzeba było się umówić z innymi na swoją godzinę, był nawet taki specjalny grafik. Stresowałem się, że jak przyjadę, to akurat miejsce będzie zajęte. Dlatego częściej grałem w knajpach.
PAP Life: Twoja kariera to polska wersja american dream. Z ulicy i knajp przeniosłeś się na najważniejsze polskie sceny, a twoje piosenki zdobywają szczyty list przebojów. W ciągu dwóch lat wydałeś dwie płyty. Najnowsza - „Tak jak tutaj stoję”, która wyszła miesiąc temu, jest najlepiej sprzedającym się albumem w Polsce.
W.D.: Mnie też zaskoczyło to wszystko, co się wydarzyło i chyba nadal to do mnie nie dociera. Przełomem był udział w talent show, ale wcześniej i później wydarzyło się wiele rzeczy, które zaprowadziły mnie do miejsca, w którym dziś jestem. Liczę się z tym, że z jakiegoś powodu moja kariera zaraz się zakończy. Dlatego, z jednej strony, nie cieszę się za bardzo, a z drugiej - nie będzie mi za bardzo smutno, jak coś nie wyjdzie. Po prostu staram się trzymać dystans do wszystkiego, co do mnie przychodzi, cieszyć się, szanować i doceniać oraz przyjmować to z otwartymi ramionami.
PAP Life: Kiedy piszesz piosenkę, zastanawiasz się, jak zostanie odebrana?
W.D.: Staram się w ogóle nad tym nie myśleć. Wszystko, co piszę, jest bardzo osobiste, wychodzi ze mnie. Jestem szczery, otwieram się przed słuchaczami „tak jak tutaj stoję”. Dla mnie muzyka jest terapią, jest też dziennikiem, pamiętnikiem. Czy piosenka odniesie sukces, czy nie, to już nie zawsze zależy od artysty. Dlatego najlepiej się skupić na tym, żeby mieć z tego frajdę i robić to, co się czuje.
PAP Life: Większość muzyków pisze smutne teksty. O rozstaniach, kryzysach, uzależnieniach, itd. A kiedy słuchałam twojej najnowszej płyty, miałam ochotę cały czas się uśmiechać. Twoje piosenki kojarzą się z latem, radością, słońcem. Nie jest prosto tworzyć takie utwory, bo łatwo można popaść w banał.
W.D.: To prawda. Ale jakoś lubię je pisać. Myślę, że nie są ani proste, ani banalne. Zawsze staram się zawrzeć głębszą myśl i mam nadzieję, że coraz lepiej mi to wychodzi. Niektóre piosenki powstają w jeden wieczór, a inne potrzebują dużo czasu. Sztuką jest zawarcie jak najwięcej treści w jak najmniejszej liczbie słów.
PAP Life: Ale przyznam też, że bardzo zaskoczył mnie teledysk do piosenki „Tam słońce, gdzie my”, która jest twoim największym hitem, a na YouTubie ma już 22 milionów wyświetleń. Myślałam, że jest o beztroskiej miłości, a to jest też o odchodzeniu i o tym, że prawdziwa miłość jest silniejsza niż śmierć.
W.D.: Faktycznie, przy pierwszym odsłuchu ta piosenka jest pozytywna i taka wręcz plażowa, a oglądając teledysk ta interpretacja zmienia się w dosyć sentymentalną i smutną. Bardzo mi zależało na uzyskaniu takiego kontrastu. Uważam, że kontrasty w sztuce powodują, że człowiek jest w stanie jeszcze głębiej wejść w emocje, można osiągnąć mocniejszy efekt i tutaj się to udało. Na pewno bardzo ważne było, że w teledysku wystąpili Agnieszka i Piotr Głowaccy, którzy są aktorami. Gdyby nie oni, na pewno ten teledysk tak by nie wyglądał.
PAP Life: Jak ich namówiłeś?
W.D.: Poznaliśmy się przy okazji programu „Azja Express”, w którym też wziąłem udział. Kiedyś przy jednym ze spotkań, powiedziałem, że mam taką piosenkę i że bardzo chciałbym, żeby w teledysku zagrał Piotr. A wtedy on zaproponował mi całą swoją rodzinkę, bo oprócz Agnieszki wystąpiły także ich dzieci. Ta piosenka bez wątpienia była dla mnie punktem zwrotnym. Dla mnie osobiście to jest też bardzo ważny utwór. Pisząc go, inspirowałem się własnymi wspomnieniami związanymi ze śmiercią mojego taty, który odszedł, kiedy miałem 14 lat. Chciałem opisać taką myśl, że warto po prostu doceniać wszystkie chwile, w których jesteśmy z bliskimi, bo nie wiadomo, ile nam tego czasu z nimi pozostało. Wiem, że bardzo dużo osób ma podobne przeżycia, dostałem wiele wzruszających komentarzy, czasem ktoś podchodzi po koncercie i mówi, że to jest ważny dla niego tekst.
PAP Life: Po co pojechałeś na „Azję Express”? Po sławę?
W.D.: Pierwsza moja myśl była taka, żeby nie przyjmować tej propozycji, bo to nie jest coś, co chcę robić. Potem jednak pomyślałem, że fajnie byłoby zobaczyć inny kontynent i cały program wydawał mi się ciekawą przygodą. Rozpisałem sobie - tak jak to zawsze moja mama mi podpowiadała - plusy i minusy. No i przeważały plusy. W tym to, że będę mógł pokazać się z innej strony. Szybko przekonałem się, że ludzie bardzo miło się wypowiadali na mój temat. Także o mojej siostrze Ani i naszej relacji.
PAP Life: Ta dziewczynka, której głos słychać na początku piosenki „Nikomu niepotrzebny intergalaktyczny pył” to twoja siostrzenica?
W.D.: Tak. Marysia ma pięć lat i kiedy usłyszała, że jest w tej piosence, była bardzo zadowolona, kazała sobie co wieczór puszczać ten utwór do snu. Na początku mieliśmy w demówce wykorzystany fragment z filmu Kieślowskiego „Gadające głowy”. Niestety, okazało się, że nie mogliśmy go użyć, więc wpadliśmy na pomysł z producentem, żeby spróbować nagrać Marysię. Moja siostra stanęła na wysokości zadania. Nagrała w sumie z godzinę takich krótkich rozmów. Wyciągnęliśmy z nich, naszym zdaniem, najbardziej esencjonalny fragment. Bardzo się wpasował w tę piosenkę i cieszę się, że to się udało.
PAP Life: Na ostatniej płycie śpiewasz też jedną piosenkę - „Nie mówię tak, nie mówię nie”, w duecie z Kasią Sienkiewicz. To chyba pierwszy raz, kiedy Kasia zdecydowała się zaśpiewać poza „Kwiatem Jabłoni”. Jak doszło do waszej współpracy?
W.D.: Z Kasią to jest piękna historia. Dwa lata temu występowałem na deskach Opery Leśnej w Sopocie. Wtedy Kasia napisała do mnie długą wiadomość, w której bardzo mnie skomplementowała, że brakowało takiej energii na polskiej scenie, itd. To było bardzo miłe. Przy okazji mojej pierwszej płyty, zaproponowałem jej nagranie wspólnej piosenki. Wtedy odpisała, że bardzo mi dziękuje, ale czeka na coś bardziej energetycznego, że brakuje jej tańca. Na drugiej płycie od razu zgodziła na utwór „Nie mówię tak, nie mówię nie”. Cieszę się, że to doszło do skutku. Wyszło super, jestem zadowolony i Kasia zresztą też. Fajnie, że mogła się pokazać w innej odsłonie niż do tej pory.
PAP Life: Dawid Podsiadło też cię chwalił. Od tych sukcesów naprawdę może się zakręcić w głowie. Jak bardzo zmieniło się twoje życie?
W.D.: Myślę, że mam na pewno większy komfort psychiczny. W tej wielkiej rodzinie muzycznej znalazłem wielu przyjaciół, z którymi lubię spędzać czas i to mnie najbardziej cieszy. Staram się korzystać z tu i teraz, czerpię z tego bardzo dużo dobrej energii, mogę się rozwijać. W najbliższych miesiącach będę grać bardzo dużo koncertów, m.in. zaliczę festiwalowe sceny, takie jak Męskie Granie, Letnie Brzmienia, Kortowiada w Olsztynie i Enea w podpoznańskim Baranowie. Zaplanowaliśmy też trasę koncertową na jesień – 10 koncertów w różnych miastach Polski, więc to będzie najbardziej pracowity rok w moim życiu. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/moc/ag/ kgr/
Wiktor Dyduła – piosenkarz, autor tekstów, kompozytor. Ma 27 lat. Dorastał w Przywidzu na Kaszubach, pod koniec gimnazjum zaczął nagrywać covery, które publikował na YouTubie. W 2021 roku zajął czwarte miejsce w finale 12 edycji programu „The Voice of Poland”, w którym premierowo wykonał swój debiutancki singiel „Dobrze wiesz, że tęsknię”. W ciągu ostatnich dwóch lat wydał dwie płyty: „Pal licho!” oraz „Tak jak tutaj stoję”, która miała premierę 4 kwietnia i obecnie jest najlepiej sprzedającym się albumem w Polsce. Pochodzący z ostatniego albumu singiel „Tam słońce, gdzie my” ma ponad 22 miliony wyświetleń i był nominowany do Fryderyków 2025 w kategorii singiel roku pop.