O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Łukasz Nowicki: Algieria jest krajem, który robi wszystko, żeby do niego nie pojechać [WYWIAD]

Nie widzieliśmy ani jednego turysty w Algierze, spacerując po starym mieście. W Oranie zobaczyliśmy może dwóch, trzech. Jest to nieprawdopodobne doznanie. Coś, czego właściwie już nie można doświadczyć prawie nigdzie na świecie” – opowiada PAP Life Łukasz Nowicki, który wrócił niedawno z wyprawy rowerowej po Algierii.

Prezenter Łukasz Nowicki. Fot. PAP/Rafał Guz
Prezenter Łukasz Nowicki. Fot. PAP/Rafał Guz

PAP Life: Dlaczego rowerami i dlaczego właśnie po Algierii?

Łukasz Nowicki: Rowerem dlatego, że robię to od 19 lat. Wtedy stworzyliśmy grupę rowerową o nazwie Wbitka. A wbitka oznacza stromy podjazd. Jak już jesteśmy u podnóża jakiejś góry, to mówimy: „O Jezu, ale będzie wbitka!”. Od początku nasze założenie było takie, że w każdym roku jesteśmy w innym kraju. Byliśmy m.in. w Macedonii, Bośni, w Naddniestrzu, w Górskim Karabachu, na Cyprze Północnym, w Kosowie, Gruzji, Armenii, Bułgarii, Rumunii, Mołdawii, Serbii, Turcji, Czarnogórze, Albanii… I coraz mniej mamy tych krajów na liście, które możemy odwiedzić. Bo nie obchodzi nas Francja, Szwajcaria, Włochy czy Wielka Brytania. Chcemy jeździć w miejsca, które są trudne, nieoczywiste. Nazywam je taką biedniejszą Europą. Chociaż nie zawsze jest biedna - to też wcale nie jest oczywiste. Natomiast ważne jest - trochę trudno mi to opisać - żeby tam było mięsiście, po ludzku. Dlatego wciąż szukam nowych destynacji. Wojtek Friedman, mój kumpel, zainspirował mnie swoją relacją w internecie z Algierii. Kraju, który wydawał mi się niedostępny, bo panuje w nim wojskowa dyktatura.

Więcej

Łukasz Nowicki. Fot. PAP/Tytus Żmijewski
Łukasz Nowicki. Fot. PAP/Tytus Żmijewski

Łukasz Nowicki: w Albanii można odpocząć od zachodnich nakazów i ograniczeń [WYWIAD]

PAP Life: Jednak udało się wam pojechać.

Ł.N.: Gdybym wiedział, co mnie czeka, to chyba bym się tego nie podjął. To było kilka miesięcy przygotowań. Od Wojtka dostaliśmy kontakt do Karima, potem do Faresa - dwóch Algierczyków, którzy nam pomagali. Liczba dokumentów, koszty związane z uzyskaniem wizy, zaproszeń, ubezpieczeń, biletów lotniczych – to wszystko przeszło moje wyobrażenia. Algieria jest krajem, który robi wszystko, co w swojej mocy, żeby do niego nie pojechać. Są dość zamożni, bo mają ogromne złoża ropy i gazu, więc nie potrzebują turystów. My przez 10 dni spotkaliśmy dwie niewielkie grupy - włoską i francuską, i to tylko w dwóch turystycznych miejscach, które odwiedziliśmy. Nie widzieliśmy ani jednego turysty w Algierze, spacerując po kazbie, czyli starym mieście. W Oranie zobaczyliśmy może dwóch, trzech. Jest to nieprawdopodobne doznanie. Coś, czego właściwie już nie można doświadczyć prawie nigdzie na świecie. Nikt nie zaczepia, nie nagabuje, nie proponuje, żeby coś od niego kupić. Raczej patrzą z zaciekawieniem, serdecznością i prawie zewsząd słyszy się „Bienvenue a Algerie”, czyli „Witamy w Algierii”. Na szczęście mówię po francusku – to jest dość ważne, bo tam mało osób zna angielski.

PAP Life: Czyli była to wyprawa pełna zaskoczeń?

Ł.N.: Częściowo. Do Algierii nie można się nie przygotować, jeżeli trzy miesiące załatwia się wizę. Nie jest łatwo przekonać pracowników ambasady, że chce się jechać na rowerach. Lepiej ten fakt ukryć. My jechaliśmy z Algieru do Oranu, 500 kilometrów. Nie planowaliśmy Sahary, ona jest ponad 1000 kilometrów w dół, na południe, więc to w ogóle było nierealne na rowerach. Choć Sahara jest najpiękniejszym miejscem w Algierii i to właśnie tam jeżdżą turyści. Oczywiście spodziewałem się, że w Algierii będziemy mieli kontakt z żandarmerią, policją czy wojskiem. Ale czym innym jest się spodziewać, a czym innym jest tego doświadczyć. Lata spędzone w wolnym kraju spowodowały, że coraz trudniej jest mi akceptować dyktatorskie mechanizmy, które tam funkcjonują. To, co tam zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia.

Więcej

Zdjęcie ilustracyjne. Fot. PAP/Michał Zieliński
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. PAP/Michał Zieliński

Ekspert: przepisy dotyczące praw zwierząt nie są egzekwowane [WYWIAD]

PAP Life: To znaczy?

Ł.N.: Nie można podróżować po Algierii samemu. My uzyskaliśmy od naszych przyjaciół Algierczyków zapewnienie, że nam się to uda. Choć z innych źródeł miałem informację, że to jest niemożliwe. Pierwsze trzy dni podróżowaliśmy samotnie. Bo system musi cię zauważyć, wyostrzyć zoom indoktrynacyjny. Nagle pojawia się 12 facetów na rowerach, z plecakami, z sakwami. Nie jest to normalny widok nawet w Polsce. Tam byliśmy wydarzeniem. Przed każdą miejscowością, na rondzie jest posterunek żandarmerii w zielonych strojach lub policji w strojach niebieskich. Czasem są też wozy opancerzone i wojsko. Obserwowali nas z uśmiechem, ale widać było, że rozmawiają przez telefon na nasz temat. Aż w końcu czwartego dnia, kiedy wyszliśmy z hostelu, czekały na nas dwa jeepy, które już nie opuściły nas do końca wyjazdu. Oczywiście, kiedy jechaliśmy na rowerach, ponieważ oni się nami w ogóle nie interesowali, gdy spacerowaliśmy. Gdy dojeżdżaliśmy do jakiejś miejscowości i panowie mieli pewność, że dostaliśmy się do hostelu, hotelu, guesthouse'u, zostawiali nas. Mogliśmy spokojnie wyjść, pójść na kolację. Oficjalnie nikt nas nie śledził, bo tajniacy na pewno tak. Słyszeliśmy, że chodzi o tzw. nasze bezpieczeństwo. Kiedy mówiliśmy im, że nie potrzebujemy ochrony, odpowiadali: „Potrzebujecie”. Pierwszego dnia nas to bawiło, drugiego już tylko śmieszyło, trzeciego irytowało, a czwartego miałem ich szczerze dosyć. Ale tego po prostu się nie da uniknąć.

PAP Life: W Algierii jest bezpiecznie?

Ł.N.: Bardzo, tam nie ma się, czego bać. Ale oni specjalnie wytwarzają poczucie niebezpieczeństwa, bo nad kimś, kto się boi, łatwiej panować. Śmieszne jest to, że ci żołnierze nigdy nie podejmują decyzji sami. Zawsze dzwonią do kogoś, kto jest wyżej. Tak jest w hierarchii. Na końcu jest generał, a ci wszyscy po drodze nie mają nic do powiedzenia. Myślę, że dla Francuza, Szwajcara czy Włocha byłoby to trudne do pojęcia. Natomiast my, Polacy, którzy znamy ten system, mamy tam niezły ubaw. A przy tym ci żandarmi są bardzo uprzejmi. Robiliśmy im różne żarty. Czasami umawialiśmy się, że na rondzie jeden z nas jechał w lewo, drugi prosto, a trzeci w prawo. I wtedy oni nie wiedzieli, co robić. Zatrzymywali się, rozkładali ręce i mieli łzy w oczach. A potem my zawracaliśmy na drogę, machaliśmy do nich rączką i oni znowu za nami jechali. Oczywiście dzisiaj z perspektywy czasu wiem, że nie powinno się tak robić. Bo można zirytować któregoś żołnierza. Oni tam wszyscy mają długą broń i zawsze może dojść do tragedii. To jednak jest kraj, w którym można przekroczyć jakąś niewidzialną granicę i znaleźć się w więzieniu. I wtedy miły pan w podrabianych Ray-Banach za trzy euro może przestać być miły. Niedawno w „Pytaniu na śniadanie” był mężczyzna, którego zaaresztowano w Tunezji za to, że robił sobie selfie. Jak się okazało, za jego plecami był hotel, w którym Palestyna prowadziła rozmowy pokojowe. On o tym nie wiedział i miesiąc siedział w więzieniu. Wracając do Algierii, nie żałuję tej wyprawy, ale drugi raz rowerami bym tam nie pojechał.

Więcej

Siergiej Łoźnica Fot. PAP/EPA/CLEMENS BILAN
Siergiej Łoźnica Fot. PAP/EPA/CLEMENS BILAN

Festiwal w Cannes. Siergiej Łoźnica: jest tak, jakbyśmy mieszkali pod wulkanem [WYWIAD]

PAP Life: Bo?

Ł.N.: Bo jednak główną ideą naszych wyjazdów rowerowych jest wolność. Że zatrzymujemy się na plaży, na której chcemy się wykąpać. A nie, że policja nam mówi, że tylko ta jedna jest bezpieczna i wiozą nas na brzydką plażę, gdzie akurat obok jest komisariat. I 30 policjantów stoi na plaży i obserwuje dwóch kolegów, którzy się kąpią w falach. Gwiżdżą, żeby za daleko nie odpłynęli, bo jak utoną, to oni pójdą do więzienia. To jest paranoidalne. Ale było też parę zabawnych historii. Proszę sobie wyobrazić, że dwu-, trzykrotnie zamykano miejscowość z naszego powodu. Na każdym skrzyżowaniu, na każdym rondzie, na każdej ulicy stał policjant, blokując ruch, a my jechaliśmy jak kolarze na Tour de France. Ludzie stali na poboczach i do nas machali.

PAP Life: Gdzie nocowaliście? Bo skoro nie ma turystów, to pewnie nie ma też zbyt wielu hoteli?

Ł.N.: Jest ich bardzo, bardzo mało, na Bookingu też się niczego nie znajdzie. Fares, który nam pomagał zorganizować noclegi, załatwił nam dwukrotnie auberge de la jeunesse, czyli dom młodych. Tam śpią też osoby dojrzalsze, więc to jest tylko taka nazwa. To są 20-, 30-osobowe pokoje. Proszę sobie wyobrazić, że noc tam kosztuje dwa euro. I był to najtańszy nocleg mojego życia. Kiedy 15 lat temu w Indiach płaciłem trzy dolary, to wydawało mi się, że już nigdy tak mało nie zapłacę za guesthouse. Okazało się, że można. Takie rzeczy mogą się dziać tylko w tego typu krajach. Dla mnie jako podróżnika to jest ciekawe, że kraj nie jest nastawiony na turystykę. To jest trudne, przygodowe, sexy. Maroko, które jest tuż za miedzą, będące niestety z Algierią w stanie konfliktu, jest dla mnie zbyt turystyczne. W Algierii jest kompletnie inaczej. Magicznie.

PAP Life: Mimo tych wszystkich mankamentów?

Ł.N.: Ale jeżeli jedzie się z biurem podróżnym, bo jest to możliwe, to nie ma takich sytuacji. Biuro ma algierskiego przewodnika i to on wszystko załatwia z tymi żandarmami na checkpointach. My jechaliśmy sami i dlatego musieli kontrolować każdy nasz krok.

Więcej

Reżyser Radosław Piwowarski. Fot. PAP/Mateusz Marek
Reżyser Radosław Piwowarski. Fot. PAP/Mateusz Marek

Radosław Piwowarski: zawsze do filmów brałem debiutantów [WYWIAD]

PAP Life: Mieliście okazje rozmawiać ze zwykłymi Algierczykami?

Ł.N.: Oczywiście, że tak. Właściwie, ze względu na francuski, to głównie ja. Algierczycy są otwarci, serdeczni, ciepli, dzielący się herbatą. Wybitną, absolutnie. Moc, cukier i mięta. Mam jednak taką myśl, że ci ludzie są też bardzo udręczeni. Tak naprawdę, my nie weszliśmy w tak głębokie relacje, żeby poruszać tematy polityczne. Zresztą nie mieliśmy takich ambicji. Oni też mają taki problem, ale to w ogóle jest w kulturze arabskiej, że zawsze mówią: „Nie ma problemu, wszystko będzie dobrze”. A potem jednak są problemy. I znowu słyszysz: „Wszystko będzie dobrze, panie Łukaszu”. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Oni tak podchodzą do życia. Jest też dużo bylejakości. Z punktu widzenia turystycznego to nawet jest fajne. Ale dla mieszkańców już gorzej, chociaż być może, oni aż takiej dużej wagi do tego nie przywiązują. Czasem budynki roczne wyglądają tak, jakby miały zaraz runąć.

PAP Life: A jakie jest algierskie jedzenie? Zresztą, czy na wyprawie rowerowej jedzenie ma znaczenie?

Ł.N.: Jedzenie jest fundamentalne. I tutaj ukłon w stronę Maroka, o którym się źle wypowiadałem. Takiego tażinu z jagnięciną to niestety nie uświadczy się w Algierii. Z jedzeniem jest raczej średnio. Wszędzie są kurczaki z rożna, sałatka, chleb, harisa, jak się poprosi. Coś bardziej wykwintnego, jak owoce morza, tylko w okolicach Algieru i Oranu. Byliśmy dwa razy w takiej restauracji. Ale to jest bardzo drogie, dla Algierczyka prawie nieosiągalne. Nawet dla nas także to było dość kosztowne. Natomiast takie zwykłe normalne jedzenie, chociaż monotematyczne, jest za bezcen. Fenomenalne są warzywa i owoce. No i wspaniała kawa. Algieria jest krajem kawy, w każdym barze przydrożnym dostanie się świetną kawę za 30 dinarów. 260 dinarów to jest euro. Wyliczyliśmy, że kawa we Frankfurcie na lotnisku jest 65 razy droższa. Nie ze wszystkim tak jest w Algierii, ale można tak powiedzieć o bardzo wielu produktach. Benzyna kosztuje 70 groszy, gaz chyba 10. Czyli właściwie jest za półdarmo. Część społeczeństwa ma darmowy prąd, darmową wodę. Chociaż jest tam ogromna bieda, to jednak te podstawowe potrzeby życiowe państwo Algierczykom gwarantuje. Za to mają być posłuszni.

Więcej

Papież Leon XIV Fot. PAP/EPA/ETTORE FERRARI
Papież Leon XIV Fot. PAP/EPA/ETTORE FERRARI

Prof. Kobyliński: serce intelektualne katolicyzmu na świecie bije dziś w USA [WYWIAD]

PAP Life: Dużo udało wam się zobaczyć?

Ł.N.: W Algierii jest mnóstwo ciekawych miejsc, ale na wyprawach rowerowych to nie jest najważniejsze.

PAP Life: A co jest ważne?

Ł.N.: Żeby jechać, poczuć wiatr. Zobaczyć normalny świat. Uśmiechnąć się do kogoś, z kimś zagadać, pójść do golibrody i ściąć włosy. Potem przy drodze wziąć kawałeczek mięsa z bułką albo bez. Napić się soku. W Algierii mają wybitne wina i świetne piwa, ale oficjalnie alkoholu pić nie można. Więc można w przydrożnym barze wypić herbatę, zamienić z kimś dwa zdania i ruszyć dalej. O to chodzi w tych wyprawach. Nie o konkretne zwiedzanie. Zresztą na rowerze nie pojedzie się specjalnie 50 kilometrów w prawo czy 30 w lewo, żeby zobaczyć coś fajnego. To naprawdę musi być coś spektakularnego, żeby to zrobić. Tam, gdzie my byliśmy, teoretycznie nie było nic ciekawego. Zatrzymaliśmy się w Oranie, w Algierze, Tipasie i jeszcze przy mauzoleum przy grobowcu, w którym leży córka Kleopatry. To jest rzeczywiście coś, czego ja nie widziałem nigdzie wcześniej na świecie. Ludzie, którzy podróżują, zazwyczaj jeżdżą w konkretnym celu. A tym celem w Algierii jest Sahara, która jest ogromna, leży w wielu krajach, ale podobno właśnie tam jest najpiękniejsza. Wiem, że tam wrócę, wezmę Olgę, dzieci, pojedziemy razem. Bo to chcę jeszcze przeżyć.

PAP Life: Nigdy nie byłam w Algierii, ale mnie kojarzy się z Oranem i „Dżumą” Alberta Camusa.

Ł.N.: Niewiele osób wie, jak bardzo Algieria jest europejska. O tym się zapomina, ale przecież to przez wiele lat była kolonia francuska. Jean-Paul Belmondo pochodzi z Algierii, podobnie Isabelle Adjani, Daniel Auteuil, Yves Saint Laurent urodził się w Oranie. Albert Camus, wiadomo - „Dżuma” dzieje się w Oranie. W Kabylii urodził się Zinedine Zidane. Generalnie wielu bardzo znanych Francuzów to Algierczycy. Jeżeli chodzi o Oran, to czuć tam taką energię portową. Jest „niegrzeczny”, trzeba uważać na portfele. Natomiast Algier jest dystyngowany, posągowy. Kiedy spaceruje się po Algierze, to momentami można poczuć się jak w Paryżu albo Lyonie. Pałace, budynek poczty, główny bulwar nadmorski, czy port, to jest po prostu kwintesencja piękna. Chociaż jak się odejdzie się od głównych ulic, to te kamienice troszeczkę się rozsypują. Jest dużo działających kolejek linowych, metro (jedno z dwóch w Afryce, drugie w Kairze), cudowne ogrody botaniczne. Trzeci największy meczet świata zbudowany za miliardy dolarów, kilka przedziwnych pomników, fantastyczny klasztor Matki Boskiej Afrykańskiej, w którym posługę prowadzą siostry z Polski. Jednak okazuje się, że jest tam, co oglądać.

Więcej

Agnieszka Grochowska. Fot. PAP/Szymon Pulcyn
Agnieszka Grochowska. Fot. PAP/Szymon Pulcyn

Agnieszka Grochowska: mój rodzinny świat ma mocne fundamenty [WYWIAD]

PAP Life: Czy jest coś, co pasjonuje Algierczyków?

Ł.N.: Algierczycy kochają ptaki. I choćby warto pojechać tam po to, żeby zobaczyć, że w Algierze na wielu samochodach są klatki z kanarkami, z papużkami. Idzie pani ulicą, na której coś ćwierka po lewej stronie, po prawej, przed panią, za panią. Absolutnie czarujące.

PAP Life: Co panu dają te wyjazdy?

Ł.N.: Wszystko. Dają całego mnie. Prawdopodobnie teraz rozmawiamy, dlatego, że podróżuję. Prawdopodobnie nie robiłbym teleturnieju, śniadaniówki, innych programów, czy nie grałbym ról w teatrze, gdyby nie to, że podróżuję. To daje mi punkt odniesienia, daje mi tęsknotę. Dzięki tym wyjazdom doceniam Polskę. Gdybym siedział cały czas w kraju, to pewnie by mi się nudziło. A jak wyjadę, to tęsknię. Za żurkiem, wilgotnością, za wiosną, za jesienią. Doceniam to, że nie ma wszędzie piasku. Doceniam, że jest bardzo bogata i urozmaicona kuchnia. Więc, żeby pokochać Polskę, trzeba z niej wyjeżdżać. Żeby pokochać świat, trzeba do Polski wracać. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/moc/ag/ep/

Łukasz Nowicki – aktor, lektor, dziennikarz, prezenter, podróżnik. Ukończył krakowską PWST. W latach 2000-2008 występował w warszawskim Teatrze Ateneum. Obecnie związany z prywatnymi teatrami, autor podcastu „Z Nowickim po drodze”. Jeden z gospodarzy „Pytania na śniadanie”, prowadzi także teleturniej „Postaw na milion” (TVP2). Jego pierwszą żoną była piosenkarka Halina Młynkowa, z którą ma 21-letniego syna Piotra. Z obecną żoną, Olgą Paszkowską ma 7-letnią córkę Józefinę. Jest synem legendarnego aktora Jana Nowickiego i lekkoatletki Barbary Sobotty. Ma 51 lat.

Zobacz także

  • Łukasz Nowicki. Fot. PAP/Tytus Żmijewski
    Łukasz Nowicki. Fot. PAP/Tytus Żmijewski
    Specjalnie dla PAP

    Łukasz Nowicki: w Albanii można odpocząć od zachodnich nakazów i ograniczeń [WYWIAD]

  • Łukasz Nowicki, fot. PAP/Tytus Żmijewski
    Łukasz Nowicki, fot. PAP/Tytus Żmijewski

    Łukasz Nowicki: bardzo trudne jest dla mnie mówienie o ojcu [WYWIAD]

Serwisy ogólnodostępne PAP