Śmierć Polaka na festiwalu w Bredzie. „Sytuacja przypominała incydent z George'em Floydem w USA”
Holenderski dziennik “Algemeen Dagblad” publikuje w środę nowe fakty w sprawie śmierci Polaka na festiwalu w Bredzie, o której spowodowanie podejrzanych jest sześciu ochroniarzy. Świadkowie twierdzą, że 37-latek zachowywał się spokojnie i dopiero w pewnym momencie został powalony przez pracowników ochrony. Obecnie policja oficjalnie podejrzewa ich o próbę zabójstwa.
Do zdarzenia doszło 17 września w parku Valkenberg podczas festiwalu Breda Barst. Jak relacjonowały wówczas media, 37-letni Polak miał stawiać opór i został zatrzymany przez ochroniarzy. Po przybyciu policji okazało się, że mężczyzna nie oddycha; został przewieziony do szpitala, w którym zmarł w ubiegłą niedzielę.
Po zdarzeniu zatrzymano czterech ochroniarzy w wieku 19 do 59 lat - wynika z informacji przekazanych wówczas przez rzecznika policji. Funkcjonariusze podejrzewają kolejnych dwóch pracowników ochrony o udział w zajściu.
„Algemeen Dagblad” poinformował w środę, że według świadków zdarzenia podczas zatrzymania Polak nie stawiał oporu i spokojnie dał się wyprowadzić z tłumu przez ochroniarzy.
Dopiero w pewnym momencie miał został powalony przez nich na ziemię. „Jeden lub dwóch ochroniarzy siada na nim, a potem widzę, że mężczyzna prawie się nie porusza. Jego nogi są nieruchome” – relacjonuje świadek cytowany przez gazetę. „Sytuacja przypominała incydent z George'em Floydem w Ameryce” – mówi gazecie inny świadek zajścia. Mężczyzna miał być w ten sposób trzymany na ziemi przez 10-15 minut do czasu przybycia policji.
George Floyd to Afroamerykanin, który zginął w 2020 r. w Minneapolis podczas brutalnej interwencji policji. Jak ustalono, mężczyzna zmarł w wyniku uciskania mu szyi kolanem w trakcie aresztowania przez funkcjonariusza. Śmierć Floyda wywołała masowe demonstracje w USA.
Z ustaleń „Algemeen Dagblad” wynika, że zmarły Polak pracował w Holandii jako migrant zarobkowy. W Polsce pozostawił żonę i dzieci.
Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek (PAP)
dsk/