O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Sebastian Stankiewicz: czuję, że jestem w momencie zwrotnym [WYWIAD]

Zanim stał się rozpoznawalnym aktorem, przeszedł długą drogę. Dziś Sebastian Stankiewicz nazywany jest królem drugiego planu. Od 18 kwietnia można go oglądać w serialu Canal+, „Edukacja XD”. Z kolei w USA niedawno miał premierę film „In the Lost Lands”, gdzie wystąpił u boku Milli Jovovich. „Kiedy przez 15 lat grałem bardzo małe role, to zawsze sobie myślałem, że może ktoś mnie zapamięta i będzie chciał, żebym zrobił z nim coś większego. I w końcu to zaczęło się dziać” – mówi PAP Life ten 47-latek.

Sebastian Stankiewicz. Fot. PAP/Stach Leszczyński
Sebastian Stankiewicz. Fot. PAP/Stach Leszczyński

PAP Life: Umówiliśmy się na rozmowę wczoraj, ale poprosiłeś, żeby ją przesunąć, bo musisz nagrać self-tape'a (coraz bardziej popularna forma wstępnego castingu; kandydat do roli samodzielnie przygotowuje nagranie, które przesyła do produkcji - red.). Dużo czasu potrzebujesz, żeby przygotować się do takiego nagrania?

Sebastian Stankiewicz: Różnie, bo każdy casting jest trochę inny. Ale właściwie za każdym razem zadaję sobie proste pytania: kim jest moja postać, jakie ma cele? Musisz się dobrze nauczyć tekstu, mieć jakąś swoją propozycję i to właściwie tyle. Klasycznie self-tape’y robi się w jakimś neutralnym miejscu, przeważnie na białym tle.

PAP Life: Z self-tape’em do „In the Lost Lands” było chyba inaczej?

S.S.: Byłem akurat na planie ostatniego „Pana Kleksa”, kiedy dowiedziałem się, że mam nagrać self-tape’a do zagranicznej produkcji w klimacie fantasy. Pomyślałem sobie, że trochę się zabawię. Znalazłem sobie odpowiedni kostium, poprosiłem operatora Bartka Cierlicę, żeby mnie nagrał, pogadałem też z Tomkiem Kotem, który ma doświadczenie w międzynarodowych produkcjach, żeby pomógł mi trochę z angielskim. A później wziąłem ludzi, którzy pracowali na planie, żeby podrzucali mi teksty. Zrobiliśmy takiego nieklasycznego self-tape'a, bo można powiedzieć, że wykreowaliśmy dwie sceny z całym anturażem. Wysłałem je, w ogóle nie zastanawiając się, czy dostanę tę rolę, która była właściwie dla 60-latka. Po dwóch tygodniach zostałem zaproszony na przymiarki do Alvernia Studios (studio filmowe pod Krakowem - red.), okazało się, że będę grał z Millą Jovovich i z Dave’em Bautistą w filmie „In the Lost Lands”.

PAP Life: Nie dziwię się, że dostałeś tę rolę, skoro nagrałeś self-tape z takim rozmachem...

S.S.: Milla Jovovich powiedziała, że faktycznie nagrałem sceny z filmu i to im się bardzo spodobało.

PAP Life: Ten film miał już premierę?

S.S.: Tak, miał premierę w Stanach i w kilku państwach europejskich, a teraz jest dostępny na amerykańskim Apple'u. Obejrzałem go i cieszę się, bo te dwie sceny, które zrobiłem, weszły do filmu. „In the Lost Lands” powstał na podstawie opowiadania George'a R.R. Martina. Jest to epicka fantasy, w takim postapokaliptycznym klimacie, w westernowej scenerii. Paul W.S. Anderson, mąż Milli Jovovich, robił wcześniej całą serię „Resident Evil”. Większość świata w „In the Lost Lands” została wygenerowana w CGI, czyli po prostu w komputerze. Na planie mieliśmy tylko elementy scenografii, więc to było też zupełnie inne granie. Dużo rzeczy trzeba było sobie wyobrazić. Dla mnie niesamowite doświadczenie aktorskie. Poza tym pierwszy raz wziąłem udział w zagranicznej produkcji. Żartuję, że nie musiałem jechać do Hollywood, bo Hollywood przyjechało do mnie.

Więcej

Maja Pankiewicz. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Maja Pankiewicz. Fot. PAP/Radek Pietruszka

Maja Pankiewicz o filmie „Innego końca nie będzie”: potrzebujemy kameralnych historii opowiadających o ważnych rzeczach

PAP Life: Ostatnio sporo grasz. Można cię zobaczyć w „Kuleju. Druga strona medalu”, „Misiach”, „Ciszy nocnej”, dwóch częściach „Pana Kleksa”, dołączyłeś też do obsady „Edukacji XD”. Masz poczucie, że jesteś w dobrym momencie zawodowym?

S.S.: Myślę, że tak. Ale też wydaje mi się, że zapracowałem sobie na ten moment. Kiedy przez 15 lat grałem epizody, jakieś bardzo małe role, to zawsze sobie myślałem, że może ktoś mnie zapamięta i będzie chciał, żebym zrobił z nim coś większego. I w końcu to zaczęło się dziać. Bardzo ważnym dla mnie filmem był „Pan T.” Marcina Krzyształowicza, z którym zresztą przyjaźnię się do dziś. Marcin powiedział mi, że zapamiętał mnie z filmu familijnego „Klub Włóczykijów i tajemnice dziadka Hieronima”, na który kiedyś wybrał się z rodziną. Potem, jak już kompletował obsadę do „Pana T.”, pomyślał o mnie. Po zdjęciach próbnych, które zrobiliśmy z Pawłem Wilczakiem, Marcin wyszedł, złapał mnie za ramię i mówi: „Słuchaj, chcę, żebyś zrobił ze mną ten film”.

PAP Life: Jan Frycz, z którym grasz w duecie w „Edukacji XD” powiedział kiedyś, że w tym zawodzie sukcesy są mniej ważne. Tak naprawdę istotną rolę odgrywają klęski, to, co nie wyszło.

S.S.: Zgadzam się, porażki również dużo mówią o nas samych. Mnie akurat cały czas pchają dalej. Do szkoły teatralnej dostałem się za piątym czy nawet szóstym podejściem. Brałem każdy epizod, każdą najmniejszą rolę. Wiele razy siedziałem po kilkanaście godzin na planie i czekałem, żeby powiedzieć dwa zdania…

PAP Life: Co zapamiętałeś ze współpracy z Janem Fryczem?

S.S.: Kiedy spotkaliśmy się na planie „Edukacji XD”, Jan powiedział: „Słuchaj, jeśli ty dobrze zagrasz, to ja dobrze zagram”. To było takie niesamowicie otwierające. Świetnie mi się z Janem pracowało. Obserwowałem, jak aktor tej klasy cały czas kombinuje, nie szuka prostych rozwiązań. On ma coś takiego, co niezwykle cenię, że bardzo różnie gra duble, więc to było dla mnie naprawdę czymś niesamowitym być jego partnerem in crime.

PAP Life: Wracając do szkoły teatralnej… Znam aktorów, którzy dostali się do szkoły za którymś podejściem, ale ty pobiłeś rekord. Musiałeś naprawdę mocno wierzyć w siebie.

S.S.: Przyczyna tych niepowodzeń była dość prozaiczna - miałem krzywy zgryz i trzeba było coś z tym zrobić. Przy obecnej technice stomatologicznej to nie jest problem. Dlatego, jak widzą na egzaminach, że ktoś ma potencjał, to od razu przyjmują takich ludzi do szkoły. Ale dwadzieścia kilka lat temu było inaczej, zajęło mi trzy czy cztery lata, żeby skorygować zgryz i tak naprawdę dopiero, gdy zdjąłem aparat ortodontyczny, zacząłem przechodzić kolejne etapy. Ale wcześniej i tak jeździłem na egzaminy. Gdzieś tliła się we mnie nadzieja, że może jednak się uda.

PAP Life: Nigdy nie chciałeś odpuścić?

S.S.: To nie było tak, że nic w tym czasie nie robiłem. Poszedłem do dwuletniego Studium Animatorów Kultury i Bibliotekarzy we Wrocławiu, gdzie byłem na wydziale teatralnym, więc tam miałem do czynienia z namiastką tego, co potem było w szkole teatralnej. Pracowałem też przez dwa lata w teatrze profilaktycznym z Krakowa. Jeździliśmy po całej Polsce i graliśmy w szkołach przedstawienia o szkodliwości zażywania środków psychoaktywnych. To była niezła szkoła życia. Przyjeżdżało się na szóstą rano, rozstawiało scenografie w salach gimnastycznych, a potem trzeba było tak zagrać, żeby skupić uwagę dzieciaków. Pracowałem też jako konferansjer, robiłem imprezy dla firm w stylu lat 60-tych, 70-tych. Więc nie siedziałem z założonymi rękoma, tylko można powiedzieć, że cały czas „przewalałem gruz”.

PAP Life: Skończyłeś wydział lalkarski. Nie miałeś kompleksów, że jesteś „po lalkach”, a nie po aktorstwie?

S.S.: Nie, „lalki” skończyło wielu bardzo dobrych aktorów, m.in. Izabela Dąbrowska, z którą grałem w „Uchu Prezesa”. Kiedy miałem 24 lata, powiedziałem sobie: „To jest ostatni raz, kiedy podchodzę do egzaminów”. Przeszedłem wtedy do ostatniego etapu w Krakowie, wszystkie etapy w łódzkiej Filmówce. Ale nie udało się. W Łodzi byłem pierwszy pod kreską. Kolega, który też nie dostał się do Łodzi, powiedział: „No trudno, jedziemy na Wydział Lalkarski do Wrocławia”. Pamiętam, że przepłakałem z nieszczęścia całą noc, ale wsiadłem z nim w pociąg. Następnego dnia poszedłem do sekretariatu szkoły we Wrocławiu, a tam pani się pyta: „Kiedy pan chce zdawać?”. Mówię: „No teraz”. „Aha, to proszę iść na pierwszą komisję”. Poszedłem, dostałem się i skończyłem tę szkołę. To były piękne cztery lata. Jestem wdzięczny za profesorów, którzy otwierali nam wyobraźnię. Ostatnio, jak grałem w „Akademii Pana Kleksa”, przypomniałem sobie świetne zajęcia z panem Józefem Frymetem o grze aktorskiej w masce, więc to mi się po latach przydało. Kiedy skończyłem tę szkołę, to ten sam kolega, który namówił mnie na „lalki” i który też się wtedy dostał do szkoły, powiedział: „Słuchaj, to teraz jedziemy do Warszawy”. Myślałem, że raczej będę szukał pracy w jakimś teatrze lalkowym gdzieś w Polsce, ale po raz drugi dałem się mu namówić. Przyjechaliśmy do Warszawy, zaczęliśmy chodzić na pierwsze castingi do reklam. I tak to się zaczęło. Kiedy teraz o tym mówię, to widzę, że faktycznie byłem bardzo zdeterminowany. Nigdy nie miałem innego planu na siebie, od dzieciaka czułem, że chciałbym być aktorem. Może dlatego, że aktorstwo mam w genach.

Więcej

Aktorka Martyna Byczkowska. Fot. PAP/Rafał Guz
Aktorka Martyna Byczkowska. Fot. PAP/Rafał Guz

Martyna Byczkowska: w scenariuszu albo się zakochujesz, albo nic nie czujesz [WYWIAD]

PAP Life: To prawda, że łączą cię więzy krwi ze słynnymi przedwojennymi artystkami - Lodą i Zizi Halamą?

S.S.: To były ciotki mojej ciotki. Siostra mojej babci ze strony ojca, która też nazywała się Halama i niedawno zmarła w wieku 90 lat, dała mi taką książkę Lody Halamy „Moje nogi i ja”, w której znalazłem wycinki z gazet z tamtych czasów. Pamiętam, że kiedy już zacząłem mówić o aktorstwie, to ciocia zawsze mi powtarzała: „Słuchaj, ty masz to w genach. Tutaj jest taka książka. Pamiętaj, że w twojej rodzinie były aktorki, które tańczyły i grały razem z Eugeniuszem Bodo i Adolfem Dymszą”. Loda była najbardziej znana, ale były jeszcze Zizi, Punia i Ena. Wszystkie tańczyły w znanej warszawskiej rewii „Morskie Oko” ze słynnym Tadeuszem Olszą. Być może to też gdzieś utkwiło mi w głowie i w sercu. Babcia Halama pracowała w kinie objazdowym. Zawsze dostawałem od niej darmowe bilety do kina. Całe dzieciństwo spędziłem w kinie Jubilat w Głogowie, gdzie mieszkaliśmy. Oglądałem wszystkie filmy. Światło gasło i zaczynała się ta magia.

PAP Life: Są takie badania, które mówią, że 90 proc. osób marzących o scenie przychodzi do szkoły teatralnej z różnymi deficytami. Deficytem miłości, uwagi wyniesionym z dzieciństwa. Aktorstwo jest dla nich pewnego rodzaju terapią i stąd ta pazerność na oklaski, na uwodzenie widza, bycie w centrum zainteresowania. To też twój przypadek?

S.S.: U mnie to była przede wszystkim fascynacja tym światem, który zobaczyłem w kinie. Pamiętam też, jak przyjeżdżałem do Teatru Polskiego we Wrocławiu na przedstawienia Jarockiego, Grzegorzewskiego. Może niekoniecznie wszystko rozumiałem, ale to było dla mnie coś porażającego i wielkiego, co czułem bardziej sercem, a nie głową. Ale ja też wychowałem się bez ojca, który zmarł, kiedy miałem dziewięć miesięcy, więc może miałem jakiś deficyt uwagi. Chociaż miałem i do tej pory mam bardzo wspierającą mamę, która, kiedy kolejny raz odpadałem na egzaminach, mówiła: „Słuchaj, może za rok się uda”. I w końcu się udało.

PAP Life: Jesteś aktorem charakterystycznym. Nie męczy cię ta szufladka, w której się znalazłeś?

S.S.: Z jednej strony to jest ułatwienie, bo taki bohater prawie zawsze jest potrzebny. Chociaż zwykle nie jest to pierwszy plan. Żartuję, że takiej roli jak Richard Gere w „Pretty woman” bym nie dostał, ale już jego kumpla - adwokata, to czemu nie.

Oczywiście, nie ma się też co oszukiwać, moje warunki fizyczne są jakimś ograniczeniem. Bardzo cenię sobie filmy, w których reżyserzy spojrzeli na mnie inaczej. W „Tajemnicach polskich fortun”, Janusz Iwanowski powiedział: „Słuchaj, ty zagrasz mi amanta, ale amant musi mieć włosy”. Zrobili mi trzy tupety, chociaż na pewno klasycznym amantem nie byłem (śmiech). W „Hiacyncie” też przeszedłem pewną zmianę, jeśli chodzi o włosy. Zagrałem tam niedużą rolę, ale bardzo ją lubię.

Niedawno u Michała Toczka, w jego krótkich metrażach - „Być kimś” i „Martwe małżeństwo”, które objechały pół świata, grałem postacie tragikomiczne. Myślę, że dla Michała stałem się jego everymanem. On lubi filmy Mike’a Leigha i Kena Loacha, i kiedyś powiedział: „Pasujesz mi do takiego człowieka z sąsiedztwa, który mieszka wśród tego tłumu”. Myślę, że to jest kierunek, w którym chciałbym pójść. Robert Więckiewicz, Eryk Lubos, Przemek Bluszcz czy Arek Jakubik - zresztą wszyscy po wrocławskiej szkole - nie należą do tych pięknych, a przecież grają świetne role. Ostatnio jeden z reżyserów, który zobaczył mnie w filmach Michała, zaprosił mnie na casting do trochę innej roli. Mam nadzieję, że coraz częściej tak się będzie działo. Czuję, że jestem w momencie zwrotnym . Przyszedł czas na zaciągnięcie hamulca i zdefiniowanie się na nowo. Nie chcę już powielać rzeczy, które robiłem.

PAP Life: Zdarza ci się odmawiać?

S.S.: Zdarza się, chociaż mam z tym jakiś problem. Czasami koledzy, reżyserzy, producenci, którzy kiedyś pojawili na mojej drodze, mówią: „Słuchaj, Stanki, mamy taką niedużą rolę, ale fajnie byłoby się spotkać, coś razem zrobić” i wtedy nie potrafię odmówić.

PAP Life: Ciekawe, że niedawno pojawiłeś się na gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej.

S.S.: Zaproszono mnie i zaśpiewałem tam piosenkę Andrzeja Zauchy „Jak na lotni”. Nie jestem aktorem śpiewającym na co dzień, więc to był dla mnie naprawdę duży poziom stresu. Robiliśmy to w grupie świetnych aktorów, którzy z piosenką mają przez lata do czynienia i wyszło nam naprawdę bardzo dobre przedstawienie. Powiem szczerze, że rzadko mam coś takiego, że siebie nagradzam. Ale chyba po raz pierwszy pomyślałem sobie, że dumny jestem z tego, że to dowiozłem. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/grg/

Sebastian Stankiewicz – aktor, artysta kabaretowy. Ukończył studia na Wydziale Lalkarskim we wrocławskiej filii PWST w Krakowie. Laureat nagrody za najlepszą rolę drugoplanową w filmie „Pan T.” na festiwalu w Gdyni w 2019 roku. Ostatnio zagrał w filmach „Kulej. Druga strona medalu”, „Misie”, widowisku fantasy "In the Lost Lands", dwóch częściach „Akademii Pana Kleksa” oraz w serialu „Edukacja XD”. Ma 47 lat.

Zobacz także

  • Fot. Materiały prasowe
    Fot. Materiały prasowe

    Tomasz Kot - pora na przerwę od grania sympatycznych panów [WYWIAD, WIDEO]

  • Daniel Craig. Fot. PAP/EPA/NEIL HALL
    Daniel Craig. Fot. PAP/EPA/NEIL HALL

    Daniel Craig o życiu po Bondzie: pracuję ciężej, ale cieszę się tym bardziej niż kiedykolwiek

  • Rob Reiner i jego żona Michele Reiner. Fot. PAP/EPA/Ron Sachs / POOL
    Rob Reiner i jego żona Michele Reiner. Fot. PAP/EPA/Ron Sachs / POOL

    Aktor Rob Reiner i jego żona znalezieni martwi w domu w Los Angeles

  • Johnny Depp. Fot. PAP/EPA/FRANCK ROBICHON
    Johnny Depp. Fot. PAP/EPA/FRANCK ROBICHON

    Johnny Depp przeniesie na ekran „Mistrza i Małgorzatę”

Serwisy ogólnodostępne PAP