Więcej niż żartowniś – 30 lat temu zmarł Dean Martin
30 lat temu, 25 grudnia 1995 r. zmarł Dean Martin – aktor i piosenkarz. Wylansował takie przeboje, jak „Sway”, "Mambo Italiano”, „Everybody Loves Somebody Sometimes” i świąteczny hit „Let it Snow! Let it Snow! Let it Snow!”. Był kimś znacznie więcej niż tylko żartownisiem – wspominał Billy Wilder.
Wymieniając liczne amerykańskie gwiazdy włoskiego pochodzenia trafimy na takie nazwiska, jak Frank Sinatra, Al Pacino, Robert De Niro, Sylvester Stallone, Danny DeVito, Joe Pesci, Leonardo DiCaprio, Nicolas Cage, Stanley Tucci oraz Anne Bancroft i Liza Minnelli. Wśród tych postaci powinien znaleźć się także Dino Paul Crocetti, znany szerzej jako Dean Martin.
„Prawdziwa, obdarzona urokiem i talentem legenda show-biznesu. Jedna z największych włosko-amerykańskich gwiazd wszech czasów. Pierwsze sukcesy odnosił, interpretując klasyczne neapolitańskie utwory” – zaznaczył Pascal Vicedomini, producent festiwalu Los Angeles Italia Film Festival, inicjatywy promującej włoską kulturę w USA.
„Ten pozornie tylko pozornie prosty mężczyzna był w rzeczywistości introwertyczny i złożony: nie bez powodu kochał golf, sport samotny. Uwielbiał stare westerny i nienawidził przyjęć i wind. Cierpiał na klaustrofobię” – wspominała Martina na łamach „Il Giornale” Cinzia Romani.
Urodził się 7 czerwca 1917 r. w Steubenville – niewielkiej miejscowości w stanie Ohio. W jego domu rodzinnym mówiło się po włosku. Stąd pięcioletni Dino idąc do Grant Elementary School nie znał po angielsku ani słowa, co było powodem częstych uszczypliwości ze strony innych dzieci.
W domu się nie przelewało, więc od najmłodszych lat przyzwyczajony był do pracy. Jedną z jego pasji była gra na perkusji. Mając niespełna 15 lat rzucił szkołę. Jak buńczucznie twierdził – był mądrzejszy od swoich nauczycieli. Postanowił zająć się pięściarstwem, przybierając przydomek „Kid Crochet” (Szydełko). Wraz z innym z kolegą – Sonnym Kingiem - organizowali amatorskie walki na pięści.
Jako bokser stoczył 12 walk, jak sam potem żartował „wygrał wszystkie oprócz 11”. Po swojej karierze bokserskiej zajął się sprzedażą alkoholu, pracował też w hucie stali i jako krupier w nielegalnym kasynie. Jednocześnie próbował swoich sił śpiewając w klubie nocnym - jako Dino Martini. Nawiązując tym samym do słynnego, pochodzącego z Werony włoskiego tenora Nina Martiniego. Niedługo później zaczął współpracę z Orkiestrą Erniego McKaya, wykonując sentymentalne jazzowo-bluesowe ballady w stylu Harry'ego Millsa.
Na początku lat 40. postanowił przybrać bardziej amerykańsko brzmiący pseudonim, stając się Deanem Martinem. Na jesieni 1943 r. został powołany do wojska, jednak z uwagi na problemy z przepukliną zwolniono go już po 14 miesiącach służby.
Krótko po wojnie, w 1946 r. Martin nawiązał współpracę z Jerrym Lewisem, tworząc komediowy duet, który szybko stał się przebojem. „Duet powstał, ponieważ Jerry nie radził sobie sam i błagał menedżera Deana, aby ten wysłał piosenkarza z Nowego Jorku, aby uratował mu sytuację” – czytamy w „The Guardian”.
„Dean był bohaterem Jerry'ego, jego ideałem, wzorem, kumplem i opiekunem. Jerry był nikim, dopóki nie spotkał Deana – i, szczerze mówiąc, vice versa. Pochodzący dosłownie znikąd, obaj przeżyli błyskawiczną, trwającą 10 lat karierę, która uczyniła ich stałymi elementami amerykańskiego show-biznesu do końca życia” – ocenił amerykański krytyk Shawn Levy. „Dean był, jak zawsze mawiał Jerry, 'zabawny z natury' i potrafił improwizować być może nawet lepiej niż jego komediowy partner” – dodał Levy.
Kariera w Hollywood
Prawdziwy przełom przyniósł Martinowi wyjazd do Hollywood w 1949 r. Na ekranie zadebiutował u George’a Marshalla w filmie „My Friend Irma” (1949). Szybko dostrzeżono jego talent aktorski. Pojawiły się kolejne propozycje. W 1955 r. wraz z Lewisem zagrali główne role w filmie „Artyści i modele”. Na ekranie partnerowały im m.in. Anita Ekberg i Shirley MacLaine.
Niedługo później drogi jego i Lewisa rozeszły się. Obaj nie rozmawiali ze sobą przez dwadzieścia lat. Wydaje się, że Lewis nie doceniał talentu Martina. Ten zaś nie zamierzał pozostawiać w cieniu. „Nie potrafię opisać, jak głupie to było. Mam nadzieję, że zapomnę o tej ignorancji” – powiedział po latach Lewis.
Wkrótce Martin zaczął występować z Frankiem Sinatrą, z którym łączyła go wieloletnia przyjaźń. „Martin był prawdopodobnie bardziej znany ze swojej kariery muzycznej, dzięki której świat poznał takie kultowe hity jak 'Everybody Loves Somebody', 'That’s Amore' i świąteczny przebój 'Let it Snow! Let it Snow! Let it Snow!'. Jednak był również niesamowitym aktorem, występującym ramię w ramię z takimi tytanami jak John Wayne i Ricky Nelson w Rio Bravo” – czytamy w „Far Out Magazine”. Oprócz wspomnianych już piosenek, warto wspomnieć także o takich przebojach, jak „Sway” i „Mambo Italiano”.
Wspólnie z Sinatrą wystąpili w filmie Vincente'a Minnellego „Długi tydzień w Parkman” (1958). Jeszcze tego samego roku zagrał jedną z głównych ról – u boku Marlona Brando i Montgomery’ego Clifta w zrealizowanym na podstawie powieści Irwina Shawa dramacie wojennym „Młode lwy”.
Rok później wraz z Johnem Waynem i Rickym Nelsonem wystąpili w „Rio Bravo” (1959). Film w reżyserii Howarda Hawksa uznawany jest za jeden z najlepszych westernów w historii kina. „Oglądanie 'Rio Bravo' jest jak obserwowanie pracy mistrza swojego fachu. Film jest perfekcyjny. Nie ma w nim ani jednego nieudanego ujęcia. Jest niezwykle wciągający, a 141 minut seansu mija jak z bicza strzelił” – recenzował ceniony amerykański krytyk Roger Ebert.
W „Rio Bravo” Martin wykorzystał także swój talent wokalny, wykonując słynną piosenkę „My rifle, my pony and me”. Dude – postać grana przez Martina - to alkoholik. Pojawiły się przez to głosy, że Martin w pewnym sensie zagrał w nim samego siebie. Wiele mówiło się wówczas o jego problemach z alkoholem.
Aktor niespecjalnie walczył z tą opinią, a nawet w humorystyczny sposób nawiązał do niej rolą niestroniącego od mocnych trunków i pięknych kobiet piosenkarza – Dina Martini w filmie Billy’ego Wildera z Kim Novak w obsadzie. Mowa o komedii „Pocałuj mnie, głuptasie” (1964). „Uważałem go za najzabawniejszego człowieka w Hollywood” – wspominał Wilder, dodając, że Martin „był kimś znacznie więcej, o dziewięćdziesiąt procent więcej niż tylko żartownisiem”.
Tego samego roku zagrał u boku Paula Newmana, Roberta Mitchuma i Shirley MacLaine w komedii „Pięciu mężów pani Lizy”. W kolejnych latach wystąpił w takich filmach, jak m.in. „Synowie Katie Elder” (1965), „Bandolero!”(1968), „Port lotniczy” (1970) i „Rozgrywka” (1973). W latach 1965-74 prowadził w NBC program rozrywkowy „The Dean Martin Show”. Wylansował wówczas przebój „Everybody Loves Somebody”.
Cieszył się nieprzeciętnym powodzeniem wśród kobiet. Miał trzy żony i ośmioro dzieci.
W środowisku przed długi czas uchodził za zarozumiałego. „Jest jednym z tych rzadkich ludzi, którzy nie chcą się komunikować. To po prostu go nie interesuje” – wspominała Jeanne Biegger, druga żona artysty.
„Gdy byliśmy z Jerrym na topie, wszyscy na imprezach myśleli, że jestem zarozumiały. A nie byłem. Ja po prostu nie umiałem dobrze mówić po angielsku, więc trzymałem gębę na kłódkę” – wyznał aktor w rozmowie z Orianą Fallaci. Był zwyczajny. Jak na gwiazdę filmową był naprawdę mało gwiazdorski. Dla nas był przede wszystkim zapalonym golfiarzem" – wspominała Gail, córka Martina z pierwszego małżeństwa.
Od 1987 r. po śmierci w katastrofie lotniczej Deana Paula – syna z drugiego małżeństwa, nie był już sobą. 35-latek był pilotem, członkiem California Air National Guard. Jego myśliwiec rozbił się podczas rutynowego lotu treningowego. „Ostatnie lata życia Deana Martina po stracie syna były bardzo smutne. To było jak patrzenie na świecę bez płomienia” – powiedział cytowany przez tygodnik „People” przyjaciel Martina William Keck.
Wycofany oddał się jednemu ze swoich ulubionych zajęć – grze w golfa. Nałogowo palił. W 1993 r. zdiagnozowano u niego raka płuc. Zaproponowano mu operację, ale Martin odmówił. Zmarł w bożonarodzeniowy poranek, 25 grudnia 1995 r. w swoim domu w Beverly Hills. Oddając cześć aktorowi władze Las Vegas zdecydowały się wygasić w mieście wszystkie światła. Na jego nagrobku wyryto napis „Everybody Loves Somebody Sometimes” – będący cytatem ze śpiewanego przez niego przeboju.
„Chociaż to kino dało mu ogromną satysfakcję, umożliwiając pracę u boku Anity Ekberg, Kim Novak i Shirley McLaine, prawdziwy sukces odniósł w dziedzinie muzyki” – podsumowała Cinzia Romani. (PAP).
Mateusz Wyderka
mwd/ wj/ grg/