O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Sarsa: miało być jak w filmie, a nagle przestajesz słyszeć [WYWIAD]

Ma na koncie wiele przebojów. Tworzenie muzyki i koncertowanie to jej żywioł. Dwa lata temu dowiedziała się, że choruje na otosklerozę. - To jest choroba prowadząca do całkowitej głuchoty. Dla mnie to było graniczne doświadczenie. I w takim kontekście powstawała ta płyta. Nie bez powodu tytuł nawiązuje do scenariusza filmowego. Bo faktycznie moje życie w ostatnich latach pokazało, że pisze najciekawsze, czasami dramatyczne scenariusze – powiedziała PAP Life Sarsa. Jej szósta solowa płyta „Miało być jak w filmie” ukazała się 16 października.

Sarsa Fot. Michał Pańszczyk/Universal Music/
Sarsa Fot. Michał Pańszczyk/Universal Music/

PAP Life: Słuchasz muzyki dla przyjemności?

Sarsa: Nie. Dla przyjemności uprawiam sport i spędzam czas z rodziną. Muzyka sprawia mi frajdę, gdy komponuję ją sama.

PAP Life: Nie masz potrzeby wiedzieć, nad czym pracują inni muzycy?

Sarsa: Raczej nie. Oczywiście kibicuję swoim koleżankom i kolegom. Wczoraj napisała do mnie Kathia (wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów – red.), która gratulowała mi, że moja najnowszy album jest już dostępny w przedsprzedaży. Kathia jest gościem na tej płycie, więc ma też poczucie, że jest częścią tego projektu. Wiem, że sama także wydała płytę i bardzo się z tego cieszę. Rozmawiamy, co u każdej z nas słychać. Ale to nie jest tak, że robię research, kto nad czym pracuje. Zdarza mi się, że bywam na koncertach innych artystów. Właśnie zamierzam się wybrać na Krzyśka Zalewskiego. Ostatnio byłam na Igo, żeby przybić z nim piątkę. Dla mnie są to przede wszystkim towarzyskie spotkania. Natomiast nie jestem artystką, która bardzo ogląda się na innych.

PAP Life: Czujesz się w ogóle częścią branży muzycznej?

Sarsa: Dobre pytanie. Często z Pawłem (Paweł Smakulski, muzyk – red.), moim partnerem, który jest też producentem moich sześciu płyt, rozmawiamy o tym, że mieszkając w Trójmieście, nie bywam na warszawskich imprezach, ściankach. Ale wciąż jestem zapraszana na te wartościowe wydarzenia, na których najbardziej mi zależy, typu festiwale muzyczne.

PAP Life: W tym roku mija 10 lat od wydania twojej pierwszej płyty, za chwilę wychodzi szósta „Miało być jak w filmie”. Nawiążę do jej tytułu i zapytam: co poszło nie tak, jak w filmie?

Sarsa: Wydarzyło się wiele zaskakujących sytuacji. Nie bez powodu tytuł płyty nawiązuje do scenariusza filmowego. Bo faktycznie moje życie w ostatnich latach pokazało, że pisze najciekawsze, czasami dramatyczne scenariusze. Na pewno dla mnie punktem zwrotnym była diagnoza. Dwa lata temu dowiedziałam się, że choruję na otosklerozę. To jest choroba prowadząca do całkowitej głuchoty. Trochę się śmieję, że chociaż tyle łączy mnie z Beethovenem, bo podobno ta przypadłość dotknęła również jego. Dla mnie to było graniczne doświadczenie. I w takim kontekście powstawała ta płyta. Zadawałam sobie wiele pytań: co dalej z moją karierą, czy za tym zakrętem jest happy end, czy smutny koniec? Nagrywałam ją w pośpiechu, bo nie byłam pewna, ile czasu mi zostało. Po drodze miałam dwie operacje i na szczęście okazało się, że trochę go jeszcze mam. Ten album powstawał w napięciu, ale też działo się sporo radosnych rzeczy, jak chociażby bardzo dobre przyjęcie pierwszego singla, granie na festiwalach muzycznych, gdzie spotkałam się z bardzo ciepłymi reakcjami. To dało mi poczucie, że wciąż mam dla kogo tworzyć, występować i to było dla mnie bardzo ważne.

PAP Life: Jak doświadczenie choroby cię zmieniło?

Sarsa: Choroba ukierunkowała moje myślenie, żeby być wdzięczną za każdą muzyczną chwilę spędzoną z publicznością. To była lekcja, którą przyjęłam z pokorą. Całe życie składa się z lekcji i po drodze na nasz wymarzony szczyt zdarzają się upadki, porażki. I to właśnie one najwięcej nas uczą. Zresztą ludzie, którzy znają moją twórczość, wiedzą, że dla mnie największą inspiracją są nie te radosne momenty, a właśnie te najbardziej nostalgiczne, jakaś tęsknota czy kłopoty. Wydaje mi się, że dzięki temu moi odbiorcy mogą się utożsamiać z moją historią. Natomiast nowością na tej ostatniej płycie jest to, że w końcu zaakceptowałam w sobie tę różnorodność. Jestem spod znaku Bliźniąt, ale myślę, że mam zdecydowanie więcej niż dwie twarze. Czasami mam wrażenie, że jest ich milion. Nie chodzi o jakiś fałsz, tylko po prostu lubię wchodzić w różne role, różne muzyczne odsłony i każda jest na w pełni prawdziwa.

Więcej

Zespół Kwiat Jabłoni. Fot. PAP/Andrzej Jackowski
Zespół Kwiat Jabłoni. Fot. PAP/Andrzej Jackowski

Kwiat Jabłoni jako gość specjalny na finałowym koncercie trasy Elektrycznych Gitar

PAP Life: Faktycznie twoją ostatnią płytę trudno zakwalifikować do jednego gatunku muzycznego.

Sarsa: Wydawało mi się, że robię popową płytę, ale jak zrobiłam ostateczny odsłuch mastera, tych 17 utworów, to zdałam sobie sprawę, że może jedna trzecia to są piosenki popowe, ale reszta jest inna - bardziej eksperymentalna. Nie wiem sama, jak to określić, czy ma korzenie alternatywne. Ale też jest poezja śpiewana, z której się wywodzę. Trochę punka wychodzi ze mnie. Wiem, że to jest niewygodne. Ludzie chcą wiedzieć, kim jesteś. Jak Lana Del Rey czy jak Lady Gaga, a może jeszcze ktoś inny? A ja po prostu robię to, co mi w sercu gra. I jednego dnia piszę osobisty utwór „Wesoły diabeł”, który w ogóle jest dla mnie taką wisienką na tym krążku. A na drugi dzień wstaję i nagrywam singiel „Echo”, który jest bardzo melodyjny. Więc czy po 10 latach naprawdę muszę się jeszcze określać? Jestem gdzieś pomiędzy, trochę w popie, trochę w poezji śpiewanej, trochę w alternatywie. Trochę gram festiwali, trochę dni miast, trochę klubów, trochę eventów. Zależy, na co mam ochotę.

Po pierwszej operacji na moje lewe ucho, bo od lewego zaczęłam, pomyślałam sobie, że skoro wszystko jest takie ulotne, to nie chcę już tracić czasu na zastanawianie się, jak kto mnie zrozumie i odbierze, tylko ważne jest to, co ja chcę zrobić i to, co mi daje frajdę.

PAP Life: Jubileusz 10-lecia skłania do różnych podsumowań. Zaczynałaś od „Voice of Poland”?

Sarsa: To już było później, wcześniej był „X Factor”, „Must Be The Music”. Bardzo wcześnie byłam artystką, która tworzyła własne rzeczy i koncertowała. Już w liceum miałam zespół TakloopNie, potem Fluktua, później Sarsa Parilla. Co prawda czasami były to zabawne koncerty. Pamiętam taki w Klubie pod Minogą w Poznaniu, gdzie były trzy osoby pod sceną, w tym mój brat i jakiś gość pod wpływem, który zresztą świetnie się bawił, niezależnie czy graliśmy czy nie.

PAP Life: Od początku byłaś Sarsą?

Sarsa: Na początku Sarsą Parillą. Ale to się ciężko krzyczało spod sceny, więc skróciłam do Sarsy.

PAP Life: Zawsze miałaś bardzo wyrazisty wizerunek. Czy Sarsa na scenie i Marta w normalnym życiu to ta sama dziewczyna?

Sarsa: Bardzo długo nie potrafiłam tego do końca nazwać i doprecyzować. Teraz po latach wiem, że Sarsa na sto procent jest takim moim awatarem. To jest trochę jak sztuka dragu. Rozumiem ludzi, którzy są drag queen i uprawiają drag, bo de facto robię to samo. Sarsa jest moją postacią, która pozwala mi na scenie jeszcze pełniej wyrazić siebie. Ale to nie znaczy, że wychodząc na scenę, jestem jakaś nieprawdziwa. Chodzi o to, że mam ileś prawd w sobie i jedna z nich nazywa się Sarsa, a inna nazywa się Marta. Trochę tak, jak śpiewam w piosence „Awers, rewers”. To utwór właśnie o tym, że mam poczucie, jakbym była dwiema różnymi stronami tej samej monety … Nigdy nie wiesz, na którą stronę wypadnę. Ten album „Miało być jak w filmie” dedykuję wszystkim ludziom, którzy, podobnie do mnie grają, w jednym życiu wiele ról. I wszystkie są ważne i prawdziwe. Każdy ma ileś wersji siebie. Jest ta, która gasi pożary i ta, która płacze z bezsilności. Ta waleczna i zbuntowana, i ta krucha, i sensualna. Tą płytą chcę powiedzieć, że lubię ten multiświat wewnętrzny, jaki każdy z nas w sobie ma. Kiedyś byłam Orą Pendulą, ale to nigdy nie ujrzało światła dziennego. Ten projekt stworzyłam w trakcie pandemii, leży w szufladzie i czeka na swój czas.

Więcej

Próba medialna sztuki „Grupa krwi” Anny Wakulik w Teatrze Ateneum w Warszawie. Fot. PAP/Rafał Guz
Próba medialna sztuki „Grupa krwi” Anny Wakulik w Teatrze Ateneum w Warszawie. Fot. PAP/Rafał Guz

„Grupa krwi” w Teatrze Ateneum próbuje odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy [NASZE WIDEO]

PAP Life: Miałaś bardzo mocny debiut. Twój pierwszy singiel „Naucz mnie” długo był na szczytach list przebojów. Jaką cenę zapłaciłaś za ten sukces?

Sarsa: Ta branża mi sny pospełniała tak, że nie mogę spać. No cóż, wszystko ma swoją cenę. Ale drugi raz wszystko zrobiłabym tak samo. Lubię swoje życie, lubię się oglądać za siebie i myśleć sobie, że jestem silna, że to się udało. Że przetrwałam te trudne momenty, kiedy zawodzili mnie ludzie, którym ufałam. Bo to było najbardziej bolesne. Kiedyś, po drodze, zrozumiałam, że w branży ciężko jest mieć przyjaciół. Miałam pierwszy diamentowy singiel w historii polskiej muzyki. Ludziom, którzy mnie wtedy otaczali, po prostu świeciły się dolary w oczach, a ja nie wiedziałam, ile to jest warte. Zresztą, większości tych pieniędzy nie zobaczyłam. Myślałam, że otaczają mnie przyjaciele, którzy, tak jak ja, kochają muzykę i mają frajdę z tego, że robimy coś dla ludzi. Bardzo szybko musiałam zrozumieć, że branża muzyczna to jest show, który robię ja, ale dla innych. Że to jest biznes i że tu nie chodzi o relacje. Ta lekcja przy debiucie była bolesna, jednak nie zniechęciła mnie do wiary w ludzi i aktualnie sama jestem swoim szefem - buduję własny team, na własnych zasadach, z ludźmi o podobnych do moich wartościach.

PAP Life: Czułaś się wykorzystana?

Sarsa: To, że ktoś mnie zranił, to nie znaczy, że mnie wykorzystał, bo to jest też kwestia poczucia godności czy jakiejś siły, jaką się ma w sobie. Zawsze nosiłam wysoko podniesioną głowę, zacisnęłam zęby i szłam dalej z listą kolejnych celów oraz pragnieniem tworzenia nowych piosenek.

PAP Life: Od lat dzielisz życie z Pawłem Smakulskim, muzykiem, który produkuje twoje płyty. Udaje wam się zachować równowagę między pracą a życiem rodzinnym?

Sarsa: U nas to działa. Mamy z Pawłem dużo wspólnych tematów i idziemy w tym samym kierunku. Paweł imponuje mi nie tylko jako człowiek, ale też jako muzyk. A wydaje mi się, że muzyka zajmuje mniej więcej 80 proc. naszego życia. Bo to nie tylko praca, ale też wielka pasja, która nie kończy się za zamkniętymi drzwiami studia. Zdarza się, że kończę jeść obiad, siadam do instrumentu, bo mam pomysł na piosenkę i wtedy odkładamy wszystkie inne plany i skupiamy się na tym. Po prostu fajnie, kiedy masz u boku partnera, który dmucha ci w żagle. Mogę się pochwalić, że jesteśmy z Pawłem 10 lat razem i wciąż jest super. Wiadomo, że zdarzają się między nami różne tarcia. Czasami ciężko mi zamilknąć i wysłuchać drugiej strony. Ale staramy się pracować nad tym, a nie wymieniamy się na inny, nowy model. Paweł jest dla mnie lustrem.

Więcej

Athina Rachel Tsangari. Fot. EPA/FABIO FRUSTACI
Athina Rachel Tsangari. Fot. EPA/FABIO FRUSTACI

Athina Rachel Tsangari: film „Harvest” ma w sobie coś z gorączkowego snu [WYWIAD]

PAP Life: Jak zareagował, kiedy okazało się, że jesteś chora na otosklerozę?

Sarsa: To było dla niego trudne. Ale wydaje mi się, że wszyscy, którzy zachorują na coś poważnego, wiedzą, że to nie nasza rodzina ma dźwigać ten ciężar, tylko my sami musimy się podnieść z gleby. I też tak było w moim wypadku. Kiedy wstałam z kolan, to wszyscy razem ze mną się podnieśli. Kiedy leżałam, to wszyscy leżeli. To jest obciążające z jednej strony, bo chciałoby się, żeby ktoś wziął cię za łeb, ale tak to nie działa. To jest jak wychodzenie z depresji. Jeśli sama nie zdecydujesz się i nie podejmiesz walki, to nikt tego za ciebie nie zrobi. Tak jest w życiu ze wszystkim.

PAP Life: Miałaś jakiś plan B? Jak nie muzyka, to co?

Sarsa: Niestety, a może na szczęście, nie. Jestem osobą wierzącą, duchowość odgrywa dużą rolę w moim życiu. Nie chodzi o jakąś konkretną religię, po prostu wierzę w siłę wyższą. Gdzieś z tyłu głowy czułam, że nie po to dostałam talent, żeby to się miało tak szybko skończyć. Chociaż to nie zmienia faktu, że miałam momenty wielkiej słabości, jakiegoś żalu, dlaczego to się dzieje. Ale nieskromnie powiem, że trwały krótko, bo wiara, że po coś zostało mi to dane, zdominowała negatywne nastroje. Zaczęłam realizować film dokumentalny o swojej chorobie zatytułowany „Unheard”. Planuję premierę tego dokumentu w 2026 roku. Chcę podzielić się z innymi tym, przez co przeszłam. Bo nie jesteśmy samotni w naszych doświadczeniach, wszyscy mierzymy się z podobnymi zakrętami w życiu. Czy to w postaci choroby, czy utraty kogoś, więc warto się dzielić. Myślę, że to jest też misja mojej choroby – by nieść pomoc i dodawać otuchy innym.

PAP Life: Czy po chorobie, operacjach, które przeszłaś, zmienił się sposób, w jaki tworzysz muzykę, grasz na koncertach?

Sarsa: Myślę, że to się zmieniało przez ostatnie 10 lat. Natomiast jeśli chodzi o chorobę, to tak pokrótce powiem, że jestem po dwóch operacjach usunięcia dwóch kosteczek słuchowych, które zostały zastąpione tytanowymi kosteczkami, więc oboje moich uszu jest zmienionych w tym znaczeniu biologicznym. Przewodzenie słuchowe jest zmienione i co za tym idzie, słyszenie jest inne. W filmie „Unheard” będę starała się pokazać, jak od początku uczyłam się słyszeć, wciąż jestem w tym procesie, żeby rozpoznawać niektóre dźwięki, bo moje prawe ucho słyszy zupełnie inaczej niż lewe. To też zagadka, jak działa nasz mózg i jak potrafi dostosować się do ekstremalnie trudnych sytuacji, bo ja dosłownie dwa tygodnie po operacji postanowiłam stanąć na scenie, kiedy praktycznie nic nie słyszałam i kiedy jedno ucho wciąż miało opatrunek. Okazuje się, że pamięć słuchowa pozwoliła mi dalej wykonywać mój zawód, to jest naprawdę niesłychane i bardzo transcendentne doświadczenie. Miałam bardzo mały zakres słyszenia, a niektóre częstotliwości dosłownie słyszałam stopami, inne - kośćmi twarzy. Ciężko to wszystko opowiedzieć w wywiadzie. Natomiast naprawdę ta moja droga uczenia się słyszenia i też śpiewania od nowa była ciekawa. I trochę jawi się na albumie „Miało być jak w filmie”. Bo to taka ironia losu, że od dziecka marzysz o karierze na scenie, wszystko temu podporządkowujesz, tyle udało ci się osiągnąć, a nagle przestajesz słyszeć – i uczysz się od początku. Można powiedzieć, że miało być jak w filmie, a wyszło… Zobaczymy, jak wyszło, bo ta historia wciąż się pisze.

PAP Life: Występujesz już na scenie. Czy jest ci trudniej niż dawniej?

Sarsa: Na pewno wciąż mam wielką frajdę z grania muzyki. Natomiast jest inaczej niż kiedyś. Cały czas jestem w fazie oswajania się z tym, bo dwa lata to niezwykle krótki czas, żeby powiedzieć, że to jest mi już znane. Ale jest w tym równocześnie coś podniecającego, bo lubię emocje na scenie i lubię poddawać się temu stresowi, więc to jest czas poznawania siebie.

26 listopada w klubie Niebo w Warszawie i 28 listopada w klubie Drizzly Grizzly w Gdańsku zagram dwa jubileuszowe koncerty. Zagram trochę utworów z nowej płyty, trochę starych, ale w nowych aranżacjach. To będzie okazja do spotkania się z fanami, dla których wciąż chcę tworzyć.

Więcej

Zobacz galerię (6)
Kadr z serialu "Odwilż". Fot. Warner Bros. Discovery/ Materiały prasowe
Kadr z serialu "Odwilż". Fot. Warner Bros. Discovery/ Materiały prasowe

Trzeci sezon "Odwilży". Aktorzy ujawniają, co zobaczymy na ekranie [NASZE WIDEO]

PAP Life: Ostatnio zaczęłaś też nagrywać podcasty. Dlaczego?

Sarsa: To mi daje odklejenie się od siebie. Ostatnie 10 lat, a nawet więcej, mój świat kręcił się wokół projektu Sarsa. Czasami mam tego dosyć i podcasty dają mi wytchnienie od samej siebie. A druga rzecz jest taka, że dotarło do mnie, jak bardzo jestem niecierpliwa i nie potrafię słuchać innych. Więc z okazji tego dziesięciolecia postanowiłam spróbować być cierpliwą, posłuchać, co ktoś ma do powiedzenia, pozwolić mu dokończyć zdanie. To jest moje osobiste ćwiczenie i zachęcam, by sprawdzić, jak mi to wychodzi, bo chociaż debiutuje jako podcasterka z podcastem „Miało być jak w filmie”, to daje mi to wielką frajdę i już szykuję drugi sezon. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/moc/ał/

Sarsa, właśc. Marta Markiewicz – wokalistka, autorka tekstów, kompozytorka. Pochodzi ze Słupska. Na początku swojej kariery brała udział w wielu telewizyjnych talent show. W 2015 wydała swój debiutancki singiel „Naucz mnie”, który był notowany na szczytach radiowych list przebojów przez wiele tygodni. Ma w dorobku pięć solowych albumów. Szósty, „Miało być jak w filmie”, ukazał się 16 października. Mieszka w Gdyni. Ma 35 lat.

Zobacz także

  • Noah Schnapp (L) i Millie Bobby Brown (P) na premierze serialu "Stranger Things". Fot. EPA/TOLGA AKMEN
    Noah Schnapp (L) i Millie Bobby Brown (P) na premierze serialu "Stranger Things". Fot. EPA/TOLGA AKMEN

    Polski producent wśród twórców ścieżki dźwiękowej piątego sezonu „Stranger Things”

  • Ralph Kaminski. Fot. PAP/Krzysztof Świderski
    Ralph Kaminski. Fot. PAP/Krzysztof Świderski

    Nostalgiczny Ralph Kaminski w „Ostatnim dniu lata”

  • John Lennon i Yoko Ono Fot. PAP/EPA/ANP FILES
    John Lennon i Yoko Ono Fot. PAP/EPA/ANP FILES
    Specjalnie dla PAP

    Autor biografii Yoko Ono: ta „smoczyca”, o której mówiono przez wiele lat, nie jest prawdziwa [WYWIAD]

  • Kuba Badach i Aleksandra Kwaśniewska z płytą "Radio Edit". Fot. Materiały prasowe
    Kuba Badach i Aleksandra Kwaśniewska z płytą "Radio Edit". Fot. Materiały prasowe
    Specjalnie dla PAP

    „Żona uratowała mi parę numerów”. Kuba Badach i Aleksandra Kwaśniewska o pracy nad płytą „Radio Edit” i małżeństwie [WYWIAD]

Serwisy ogólnodostępne PAP